Chodzi o mecz naszej reprezentacji z Bułgarią o prawo gry na igrzyskach. Działo się to w Starej Zagorze i upłynęło pod znakiem skandalicznej stronniczości arbitra, dążącego do sukcesu gospodarzy. Jego hojność i tolerancja wobec Bułgarów przerosła dotychczasowe wyobrażenia o przekrętach sędziowskich. Nie tylko nie uznał prawidłowo zdobytej bramki Banasia, ale też usunął z boiska Lubańskiego, za to, że jako kapitan drużyny domagał się obiektywnych rozstrzygnięć. W efekcie Bułgarzy wygrali 3:1, a nazwisko Rumuna stało się w Polsce uosobieniem sędziowskiej machlojki.
Pamięć o zdarzeniu sprzed 45 lat ożyła na nowo za sprawą warszawskiego arbitra ligowego Tomasza Kwiatkowskiego. Tenże funkcjonariusz piłkarskiego wymiaru sprawiedliwości dał się „wsadzić na konia”, przyjmując delegację na mecz Legii z Sandecją. Niema zgoda na naruszenie jednego z imponderabiliów sportu, jakim jest intencjonalna i programowa bezstronność rozjemcy, otwarła wrota do fali naturalnej kontestacji ze strony sądeckiej. Pragmatyka obsadowa w każdej dyscyplinie sportu stara się unikać wyznaczania arbitrów z miast, które są siedzibą jednego z rywali. Kiedy zasada bywa łamana w starciu mistrza Polski z absolutnym beniaminkiem ekstraklasy, pytanie o cui bono staje się elementem oskarżenia o złe intencje, dalekie od sportowej maniery.
Kwiatkowski miał szanse uniknąć nawiązania do casusu Padureanu, ale zaprzepaścił je, wyrzucając z boiska na początku meczu piłkarza gości - Barana. Musiał zdawać sobie sprawę, że w jego dwuznacznej sytuacji takie rozstrzygnięcie odbiera zawodom walor równych szans, jeszcze jednego z ważnych pryncypiów sportu. Polska piłka zawodowa od wielu sezonów zmaga się z syndromem serwilizmu arbitrów wobec oczekiwań stołecznej Legii. Wiedzą coś na ten temat kluby ze Śląska, Krakowa, Białegostoku, Łodzi, Poznania, które w kluczowych meczach o najważniejsze trofea w naszym futbolu były zwyczajnie oszukiwane.
Maniera granicząca z metodą spointowała się okrutnie nawet przy próbie wyrugowania sędziowskich pomyłek za pomocą przereklamowanego urządzenia zwanego VAR-em. Powitałem innowacyjność z nadzieją, tym większą, że można ją było w sobotę zainstalować na Łazienkowskiej, by zmniejszyć odium obsady swojakiem. Okazało się, że drogie szpejo jest uzależnione od woli i fantazji człowieka z gwizdkiem. Przekonała się o tym Cracovia w Gdańsku, gdzie skasowano jej dwie zdobyte bramki… Padureanu doczekał się reinkarnacji w postaci telewizyjnego robota!
Follow https://twitter.com/sportmalopolskaDołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?