MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Oszczędna Angela. Niemiecka nadwyżka budżetowa

Liliana Sonik
Każdego roku Komisja Europejska wydaje gniewne pomruki, z czego nic nie wynika. Nawet informacja do mediów się nie przebija. No bo jak piętnować prymusa?

Niemal wszystkie państwa Unii nad miarę się zapożyczają. Tylko Berlin ma odwrotny problem. Niemiecka nadwyżka budżetowa rośnie, rośnie i rośnie. Od lat przekracza dozwolony pułap. A prof. Heiner Flassbeck z Hamburga twierdzi, że niemiecki rząd kombinuje i ukrywa dane, bo w ubiegłym roku nadwyżka była wyższa niż oficjalne 287 miliardów dolarów. Wyższa o 80 mld euro! Dla porównanie planowany budżet Polski na rok 2018 to 350 mld złotych.

Tak czy owak, Niemcy znowu były do przodu - co najmniej o 8 proc. PKB. Tymczasem Pakt stabilności i wzrostu zobowiązuje państwa UE, by deficyt nie przekraczał 3 proc., a nadwyżka 6 proc. PKB. To bezpiecznik dla wszystkich. Jednak dla całej Unii jest to po prostu zasadą dobrego prowadzenia się, natomiast dla strefy euro, ma znaczenie absolutnie pierwszorzędne.

Dlaczego jednak mielibyśmy w Krakowie martwić się tym, że Niemcy są na zbyt wielkim plusie? Z wielu powodów. Po pierwsze Polska jest wśród 10 krajów o największym deficycie handlowym wobec Niemiec. Daleko nam wprawdzie do USA, czy Francji, ale też potencjał mamy mniejszy. Po wtóre, opisana sytuacja wynika ze strategii gospodarczej, z którą nie wszyscy się zgadzają. To m.in. dlatego formowanie rządu trwa od września. Po trzecie wreszcie, ujawniająca się hegemonia Niemiec wyjaśnia, dlaczego Francja chce osobnego budżetu dla strefy euro, a może też Unii w Unii.

Rząd niemiecki ma ogromne rezerwy finansowe, których nie wydaje. Nadwyżki pochodzą głównie z eksportu: Niemcy sprzedają znacznie więcej niż kupują. Niemcy są też zadłużone, ale nie spieszą się ze spłatami, bo dług Niemiec jest oprocentowany poniżej inflacji, więc na swoim długu zarabiają. To tak, jakby bank chciał mi płacić za to, że wezmę kredyt.

Inne państwa Europy ze strefy euro uważają, że zalew niemieckich towarów hamuje rozwój ich gospodarek. Po co produkować u siebie, skoro można tanio kupić u Niemców a Berlin chętnie udzieli pożyczek na zakupy? Najbardziej cierpią na tym Grecja i Hiszpania, najgłośniej protestuje Trump. Chodzi o wartość euro. Towary niemieckie są cenowo atrakcyjne, bo „niemieckie” euro jest za słabe. Ale dla Grecji czy Hiszpanii euro jest za mocne: gdyby było słabsze, ich towary byłyby tańsze i mogliby więcej sprzedawać i więcej produkować. Klincz i kwadratura koła! Dlatego wspomniani ekonomiści uważają, że polityka rządu Merkel „drastycznie łamie zasady wolnego handlu”.

Niektórzy eksperci tłumaczą, że Berlin musi odkładać do skarpety, bo za kilka lat - w związku z fatalną sytuacją demograficzną - trzeba będzie utrzymać rzesze emerytów. Inni jednak wskazują, że tak dalej być nie może, bo niemiecka ekspansja handlowa zagraża stabilności Europy. A zatem niemieckie pensje powinny wzrosnąć, podobnie jak wydatki na infrastrukturę i np. na wojsko. W przeciwnym razie niepohamowany wzrost niemieckiego Goliata rozsadzi strefę euro.

ZOBACZ KONIECZNIE:

Polub nas na Facebooku i bądź zawsze na bieżąco!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski