MKTG SR - pasek na kartach artykułów

OK po KO

Krzysztof Kawa
Kawa na ławę. Prawie 900 tysięcy osób zarwało nockę z soboty na niedzielę, by obejrzeć na ekranie „śpiącego” Artura Szpilkę. Dużo. Przypominają mi się wczesne lata 90., gdy w środku nocy brałem taksówki na ul. Wielopole, by pooglądać relacje live z zaoceanicznych walk Andrzeja Gołoty. Gdy się nie miało w mieszkaniu satelity, trzeba było mieć chociaż dzianych znajomych, a ja akurat byłem w tej korzystnej sytuacji, że w „talerz” zainwestowała redakcja.

Dzisiaj dekodery i inne bajery mają w domu wszyscy, a jak nie w domu, to w komórce. Mało tego, ci, którzy oglądają sobie nocną walkę wygodnie w łóżku, są nie gorzej poinformowani od tych, którzy wybrali się na Brooklyn.

Trochę tęsknię za czasami, gdy inaczej bywało. Na jedną z walk Gołoty, by przekonać się, jak to wygląda z perspektywy okolic ringu, wybrałem się samolotem. Akurat na tę, która trwała 95 sekund. Jedenaście godzin lotu z Krakowa do Nowego Jorku, potem dwie godziny autobusem z Newark do Atlantic City i niespełna dwie minuty widowiska. Jak w znanym skeczu Marcina Dańca, tyle że to nie był żaden żart, o czym najlepiej wie ten, którego wynosili z ringu prosto do szpitala.

„Szpila” ostatnio też tam trafił. Różnica dla reportera w porównaniu z dawnymi czasami jest jednak zasadnicza. Bo w 1997 roku, by dowiedzieć się czegoś na temat stanu zdrowia naszego poturbowanego przez Lennoxa Lewisa pięściarza, trzeba było sforsować strzeżone przez ochroniarzy drzwi szpitala, zbajerować pielęgniarki i dostać się do dyżurki na oddział intensywnej terapii. Teraz taki wysiłek nie miałby żadnego sensu. Wystarczyło bowiem poczekać na wpis znokautowanego boksera na Facebooku: „U mnie OK!”.

Inna sprawa, że informację o tym, czy naprawdę jest OK, warto byłoby zweryfikować. Nokaut (czyli, trzymając się angielszczyzny, KO) był ciężki, nikt temu nie zaprzeczy, może poza samym Szpilką, który wolałby o wszystkim zapomnieć. Zresztą, może nie dostał od Deontaya Wildera wyboru i naprawdę nie pamięta? Przecież w kolejnym newsie z łóżka szpitalnego donosił, że wypadły mu z życiorysu trzy ostatnie rundy, później - tym razem w formie filmu wideo - że zostanie na badaniach dzień dłużej, bo „jest coś z głową, to znaczy z ciśnieniem”, a innym razem podsumował, że ciosy Amerykanina wcale nie były mocne. Jedno wiemy na pewno - fantazji to mu nie brakuje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski