Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odszedł Andrzej Wajda, człowiek z żelaza polskiej kinematografii

Urszula Wolak
Urszula Wolak
Andrzej Wajda z nowym pokoleniem aktorskim na planie swego ostatniego filmu „Powidoki”
Andrzej Wajda z nowym pokoleniem aktorskim na planie swego ostatniego filmu „Powidoki” fot. Grzegorz Galasiński
Pożegnanie. Autor „Ziemi obiecanej”, dla którego rodzima historia stanowiła najważniejsze źródło filmowych fascynacji i inspiracji, odszedł w wieku 90 lat. Jego twórczość spotykała się z jednej strony z powszechnym zachwytem, z drugiej - budziła polityczne kontrowersje, a nieraz spotykała się z błędnym rozumieniem. ANDRZEJ WAJDA nigdy nie krył swoich poglądów. W epoce komunistycznej posługiwał się jednak mową ezopową, w Polsce zmierzającej ku wolności jego filmowy język stawał się dosadniejszy.

PRZECZYTAJ KOMENTARZ MARKA BARTOSIKA: Za Birkuta klaszczę od czterdziestu lat

Od czasów II wojny światowej był związany z Krakowem. Na różne sposoby. Tu rozpoczynał studia na Akademii Sztuk Pięknych, które porzucił później dla łódzkiej „Filmówki”. Tu reżyserował w Starym Teatrze takie spektakle jak „Biesy”. „Zbrodnia i kara”, „Noc listopadowa” i „Makbet”. Tu także poznał żonę - Krystynę Zachwatowicz, z którą był do końca. Tu wreszcie powołał do życia Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. W tym mieście też spocznie - na cmentarzu Salwatorskim.

Autor: Marcin Banasik

Jego śmierć odnotowały najważniejsze media na świecie. „Andrzej Wajda był bez wątpienia jednym z najbardziej znanych wybitnych polskich filmowców” - zauważa brytyjski dziennik „Financial Times”. Jak czytamy w gazecie, jego kultowe filmy opowiadały o trudnej przeszłości reżysera - o zmaganiach z czasów wojny i o walce z komunizmem.

Autor komentarza dziennika „New York Times” nie ma wątpliwości - zmarły Andrzej Wajda ukształtował polską historię, tworząc filmy, i był jednym z największych światowych reżyserów. Przypomina się, że zachodni historycy filmu stawiali reżysera na równi z Ingmarem Bergmanem, Federico Fellinim i Akiro Kurosawą. „Wajda nieustannie nawiązywał do polskiej rzeczywistości, wrażliwości i pamięci, akcentując to, co czasami pozostawało zagadkowe dla zagranicznych widzów” - czytamy w „NYT”.

Wajda pracował niemal do końca życia. Pojawił się w ubiegłym miesiącu na Festiwalu Filmowym w Gdyni na premierze swojego najnowszego filmu „Powidoki”. Obraz pokazujący historię Władysława Strzemińskiego to opowieść o tym, jak komunistyczna władza próbowała zdławić malarza. Film został zgłoszony do wyścigu o Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. „Niektórzy krytycy widzieli w tym filmie metaforę obecnej sytuacji w Polsce z konserwatywną partią rządzącą, czyli Prawem i Sprawiedliwością” - zaznacza autor artykułu we francuskiej gazecie „Le Monde”.

Twórcy światowej kinematografii nigdy jednak nie mieli wątpliwości, kim jest Andrzej Wajda. „Jest jednym z najbardziej szanowanych filmowców naszych czasów, symbolem odwagi i nadziei dla milionów ludzi w powojennej Europie i poza nią” - napisał w liście z 1999 roku Steven Spielberg, który stanął na czele komitetu zabiegającego o przyznanie Wajdzie Oscara za całokształt twórczości. Tę najbardziej znaną statuetkę w świecie kinematografii otrzymał w 2000 roku.

Ale powszechnie wiadomo było, że marzył o nagrodzie za pojedynczy film.

Polska jest najważniejsza

Pisał w swoim dzienniku: „Nie cieszy mnie ta nagroda tak, jak powinna”, ale zaraz zwracał uwagę: „Wszyscy w kraju są szczęśliwi, jak gdyby ten symbol światowego kina dostał się wszystkim Polakom. To jest dla mnie najpiękniejsze. Jestem szczęśliwy, czyniąc moich widzów zadowolonymi. Alle- luja!”.

Przywiązanie do polskiej publiczności zaakcentował później słowami, odbierając Oscara: - Jestem Polakiem i będę mówił po polsku - oświadczył przed całym Hollywood, za co otrzymał gromkie brawa. Nie ulega wątpliwości, że poważnych szans na wymarzonego Oscara w kategorii „film nieanglojęzyczny” miał co najmniej kilka. Kto wie, czy nie zdobyłby go już „Popiół i diament” z 1958 roku, gdyby ówczesne polskie władze zgłosiły Amerykańskiej Akademii taką kandydaturę?

Pewniakiem miała być natomiast „Ziemia obiecana” uznana zgodnie przez polską i światową krytykę za arcydzieło: „Przeszkodziła temu jednak absurdalna etykieta filmu antysemickiego” - ocenił prof. Tadeusz Lubelski w książce pt. „Wajda”.

Krakowski początek

Urodził się w 4 marca 1926 roku w Suwałkach. Paradoksalnie jednak filmowa droga Andrzeja Wajdy rozpoczęła się w czasie jego studiów malarskich na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Przyczyniła się do tego w dużej mierze znajomość z malarzem Andrzejem Wróblewskim.

- Zaprosił mnie pewnego dnia do swojej pracowni - przywoływał wspomnienia Andrzej Wajda, który niedawno obchodził w Krakowie 90. urodziny. - Gdy zobaczyłem jeden z jego obrazów z cyklu „Rozstrzelań”, zrozumiałem, że to, co miało zostać namalowane, już zostało. Przez Wróblewskiego. Wiedziałem, że na ASP nie mam czego szukać - powiedział Wajda.

Poszukiwania nowych środków artystycznego wyrazu doprowadziły go do Szkoły Filmowej w Łodzi. Wajda zawierzył jednak swoją przyszłość losowi:

„Jeśli jutro będzie padał deszcz, to znak, że powinienem wyjechać z Krakowa” - pisał w swoim dzienniku. I tak się stało. Debiutował „Pokoleniem” z 1954 roku, w którym opowiadał o swojej generacji w czasie II wojny światowej. Na ekranie pojawili się wtedy: Roman Polański, Zbigniew Cybulski, Tadeusz Janczar i Tadeusz Łomnicki. Z nimi Wajda - odkrywca talentu młodego pokolenia aktorów - będzie współpracował w kolejnych latach. Dzieło przez anglosaskich krytyków zaliczane jest do tzw. trylogii wojny w filmografii Wajdy, którą współtworzą jeszcze tak wybitne i przełomowe w światowej kinematografii filmy, jak: „Kanał” oraz „Popiół i diament”.

Historia a współczesność

Lata 60. i 80. to dla Andrzeja Wajdy okres kolejnych sukcesów filmowych. Powstają m.in.: odważne „Popioły” (inscenizując rzeź na San Domingo, reżyser ukazał polskich żołnierzy w roli okrutnych najeźdźców, co okazało się później punktem zapalnym wielu nieprzychylnych mu dyskusji toczonych wokół filmu) czy wyraźnie polemizujące z polskimi mitami „Wesele” i „Ziemia obiecana”.

Dramat Stanisława Wyspiańskiego był Wajdzie szczególnie bliski, gdyż, jak mówił w wywiadzie udzielonym Stanisławowi Janickiemu, poezja romantyczna i teatr Wyspiańskiego mogą najlepiej pomóc współczesnemu Polakowi znaleźć swoje miejsce w społeczeństwie. Roztoczył więc Wajda przed publicznością rzeczywisty wymiar dramatu Wyspiańskiego, nasycając go współczesną treścią. Widzowie nie mieli żadnych wątpliwości, jak w epoce PRL-u interpretować ostatnią scenę chocholego tańca w „Weselu”, która stała się smutnym znakiem bezsilności tkwiącego w marazmie społeczeństwa.

Od premiery „Człowieka z żelaza” w 1981 roku Wajda oficjalnie zaangażował się w działalność polityczną, wspierając ruch opozycyjny w komunistycznej Polsce, w tym wydarzenia sierpnia 1980 roku. Naturalne stało się więc dla niego spełnienie prośby ludzi „Solidarności”, by nakręcić o nich film. Tak powstał „Człowiek z żelaza” (nagrodzony Złotą Palmą w Cannes). „Solidarnościowy” cykl zamknął filmem - laurką o przywódcy ruchu, który zatytułował: „Wałęsa. Człowiek z nadziei”, w którym nie zdołał uchwycić dwoistości tytułowej postaci - bezsprzecznej ikony wolnej Polski, na której ciąży jednak brzemię współpracy z SB.

Filmowiec zaangażowany

W latach 90. Wajda działał politycznie już nie tylko jako filmowiec, ale też i senator. Publicznie udzielał poparcia konkretnym środowiskom, w tym Platformie Obywatelskiej. Ostro wypowiadał się o rządach Prawa i Sprawiedliwości.

Zaangażowany pozostał do samego końca. W ostatnim filmie „Powidoki”, który został polskim kandydatem do Oscara, ostrzega na przykładzie prawdziwych losów awangardowego malarza Władysława Strzemińskiego przed okrucieństwem totalitaryzmu. W każdym wymiarze.

***

Aktorzy wspominają Andrzeja Wajdę

ANDRZEJ SEWERYN: Odszedł przyjaciel, brat, ojciec, surowy sędzia. Odszedł wielki twórca, który był wielkim patriotą polskim, chorym na Polskę; ta ziemia czyniła go wspaniałym, dawała mu energię. I Kraków. Kochał polską literaturę; to Andrzej zekranizował najważniejsze teksty Wyspiańskiego, Przybyszewskiej, Iwaszkiewicza, Reymonta. I ta cała jego spuścizna pozostaje dla nas wielkim zobowiązaniem - do myślenia, do nieugiętości, do codziennej pracy. Sam mam mu wiele do zawdzięczenia. I mam nadzieję, że po części mu oddałem to, co dał mnie.

Jan Nowicki: Pan Andrzej nie za bardzo do śmierci się nadawał; nawet jak go z chodzikiem zobaczyłem na festiwalu w Gdyni, to jego metaliczny głos i jasność umysłu, przeczyły jego wiekowi. I ta nieustanna zachłanność twórcza… A jednak stało się - zmarł najwybitniejszy reżyser w polskiej kinematografii. Odszedł - i to jak bardzo w swoim stylu. Zostawił nam film, który jeszcze nie miał premiery, który pojawi się w Ameryce; kto wie, może nawet dostanie jakiegoś Oscara… I jeszcze jedno: gdy umiera ktoś tak wybitny, to nam żywym pozostaje jedno: wziąć się do roboty - i starać się robić takie filmy jak Wajda. Albo może jeszcze lepsze.

Jerzy Stuhr: Andrzej Wajda był dla mnie największym nauczycielem. Największym szczęściem, jakie mnie spotkało w życiu zawodowym, było to, że jako młody aktor spotkałem na swojej drodze wielkiego Nauczyciela. Żaden reżyser mi nie dał takiego wachlarza ról: od Papkina po Hamleta poprzez role w wielkim repertuarze Dostojewskiego. To, co mi w Wajdzie imponowało, co szczególnie zapamiętałem, to jego wizje artystyczne, niezwykle malarskie, poetyckie, metaforyczne. Ale najbardziej imponowała mi odwaga, którą zawsze podziwiałem. On się brał za projekty karkołomne, które dla innego artysty byłyby nietykalne. A jego właśnie to podniecało. To było przez całe życie jego wielkie wyzwanie. To chciałem naśladować i rzucać się w projekty z pozoru niewykonalne.

Leszek Piskorz: Mój Boże: pierwsze były „Biesy”, potem „Wesele” i rola Chochoła. W tamtych latach zagrać u Wajdy, to tak jakby Pana Boga chwycić za nogi. Same gwiazdy wokół mnie w obsadzie - myślałem, że zemdleję z wrażenia. „Noc listopadowa”, „Z biegiem lat…” - to były wspaniałe przedstawienia. To był przeuroczy, elegancki pan, który kochał aktorów. Nigdy na nas nie krzyczał, choć zdarzały się ostrzejsze momenty we współpracy. Miał poczucie humoru i smaku, jak miał dobry dzień, to rzucał dowcipami, anegdotami. Dawał ogromną wolność aktorowi, nie narzucał sposobu gry, ale często czekał na nasze propozycje, czerpał z aktora.

(WAK, JOC)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski