MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Od kontusza i żupana do kufajki

Andrzej Kozioł, dziennikarz
Ubiory mieszczan krakowskich z połowy XIX stulecia – rysunek Jana Kantego Wojnarowskiego
Ubiory mieszczan krakowskich z połowy XIX stulecia – rysunek Jana Kantego Wojnarowskiego Fot. archiwum
Barwy ulicy. Kufajkowa szarzyzna lat 50. Bikiniarze barwni jak papugi. Żupany, kontusze i karabele. Władysław Kucharski – ostatni, który nosił czamarę.

Ulice to przede wszystkim ludzie, przechodnie, którzy zmieniają się zgodnie z rytmem mody, zgodnie z duchem epoki od wczesnego średniowiecza po XXI wiek. Cofnijmy się jednak tylko do przełomu lat 40. i 50. ubiegłego stulecia, do czasów ubogich i szarych. Noszono się w nich też ubogo i szaro – jakieś paletka w jodełkę, przepasane skórzanymi paskami, jakieś kanadyjki, czyli długie brezentowe kurtki z kapturami, z daleka cuchnące gumą.

Bereciki z antenkami na czubkach głów. Skórzane pilotki. Watowane kufajki, które kiedyś widziałem nawet w Teatrze im. Słowackiego. Kufajki nowiutkie, świeżo wyfasowane z magazynu, zajmowały kilka rzędów, kilka krech szarzyzny przecinających kremowo-złotą salę. Zderzenie miało być symboliczne – oto klasa robotnicza wkracza do świątyni sztuki. A klasa robotnicza wyglądała tak, jakby nie wiedziała, dokąd ją zaprowadzono. Kufajkowi widzowie gapili się na balkony, na plafon, na kurtynę Siemiradzkiego, zachowując pełną skupienia powagę – jak w kościele.

Było szaro, a przecież tylko nieco wcześniej Boy wspominał dawne czasy, przeciwstawiając im lata trzydzieste, jego zdaniem skromne i demokratyczne:

Dziś kobieta w swoim grzybku na głowie, w swoim burberry, urąga kaprysom aury, zawsze może być wdzięcznie i schludnie ubrana, ładnie obutymi nóżkami przebierając po gładkim asfalcie. Dziś moda jest demokratyczna, na miarę ludzi pieszych i tramwajów. Ale jeszcze za moich czasów mody były tworzone dla dam jeżdżących karetą, a przejmował je potulnie gmin chodzący na nogach. Wyobraźcie sobie ciężką suknię do ziemi, olbrzymi kapelusz z rozmaitymi kukuryku, strusiami, kolibrami, winogronami, całe wiszące ogrody na głowie, nogi w kaloszach, z których się przez kilka miesięcy nie wyłaziło dla straszliwego błota...

„Znasz-li ten kraj?”, książka, z której pochodzi cytat, po raz pierwszy ukazała się w 1932 roku. Od czasów mojego dzieciństwa dzieli ją mniej więcej dwadzieścia lat, a ile zmian, jak inaczej wygląda życie, jak inaczej wyglądają ludzie! A im dalej w przeszłość, tym egzotyczniej, tym barwniej. Nieoceniony Ambroży Grabowski pilnie zanotował śmierć ostatniej krakowskiej mieszczki noszącej złocistą czapeczkę:

Dnia 27 maja 1855 roku na Piasku naprzeciw okien teraźniejszego mojego mieszkania umarła staruszka, matka garbarza, która już prawie ostatnia z dawnych mieszczek krakowskich nosiła do śmierci złocistą czapkę i odziewała się jubką z białym futrzanym kołnierzem, a takiego ubioru używały wszystkie rękodzielniczki. Teraźniejsze garbarki, krawcowe i tak dalej tylko już noszą czepki, z bukietami sztucznych kwiatów około gęby – i są to prawdziwe ogrody chodzące.

Od jodełkowej, berecikowej, kanadyjkowej ulicznej szarzyzny odbijali panowie w sutych futrach, odróżniały się panie w karakułach nadgryzionych przez czas i przez mole, w kapelusikach z czarnej słomki – bywalcy „No-worola”, słynnej kawiarni w Sukiennicach i „Antycznej” na A–B, czyli niegdysiejszej cukierni Maurizia.

I jeszcze jeden rodzaj przechodniów wyróżniał się na szarej ulicy lat 50. Bikiniarze, zwani też dżolerami lub bażantami.

Bikiniarz – wraz z kułakiem, spekulantem, brakorobem, nie wspominając o dywersantach – był przedmiotem nieustannej propagandowej agresji. Śpiewano o nim złośliwe piosenki, pisano satyryczne wiersze:

Spodnie wąskie niczym gacie,
tłusta plama na krawacie...

Rzeczywiście, bikiniarz – na krakowskim Zwierzyńcu dżolo – nosił obcisłe spodnie, przykrótkie, żeby było widać kolorowe skarpetki, rzecz niebywałą w czasach, kiedy skarpetki były przeważnie koloru skarpetkowego, trudnego do określenia, buro-ziemiście-szarego. Do tego buty na bardziej grubej podeszwie, zwanej słoniną i rzeczywiście słoninowatej, białej i połyskliwej. Do tego marynarka z wywatowanymi ramionami, bardzo kolorowy krawat. No i odpowiednia fryzura, włosy przylizane układające się w mandolinę lub – jak mówili inni – w kaczy kuper...

Jeszcze prof. Karol Estreicher wspominał mistrza Michała Ezenekiera, szopkarza znakomitego, który chadzał w czamarze, czyli podobnym do kontusza męskim odzieniu pochodzącym z Węgier. Kiedyś, nie tak dawno, staropolskie stroje, właśnie czamary, kontusze, żupany, czapy zawiesiste z trzęsieniami, wysokie buty, srogie karabele można było widzieć na krakowskich ulicach. Dzisiaj noszą się tak, i to wyłącznie od święta, kurkowi bracia. Jednak, jak pisała Beata Biedrońska-Słotowa, specjalistka od spraw kontuszowych, ich stroje są już bardzo odległą i mocno przestylizowaną repliką dawnego ubioru szlacheckiego. Niegdyś, w XIX stuleciu, nawet na początku XX wieku, staropolskie stroje stanowiły ozdobę uroczystości, także prywatnych. Jak stwierdziła Słotowa w „Polskim ubiorze narodowym zwanym kontuszowym”:

Obyczaj zakładania ubiorów kontuszowych z okazji szczególnych uroczystości dotrwał do czasu po pierwszej wojnie światowej, na przykład w charakterze ubioru ślubnego. Z takiej okazji sprawili je sobie m.in. Antoni Goetz Okocimski z okazji ślubu siostry Marii w roku 1914 (kontusz z fioletowego aksamitu ze spodniami i żupan z brokatu kremowego), Aleksander Potocki na ślub z Elżbietą z Trzecieckich w 1922, Roman Wolski na ślub z Marią z Trzecieckich w roku 1924. Z czasem jednak coraz częściej zastępowane były modnymi garniturami. Niewykluczone, że przyczyną tego – paradoksalnie – stało się odzyskanie niepodległości, kiedy to zanikła potrzeba podkreślania poprzez symbolikę ubioru polskiej niezależności i indywidualności oraz przywiązania do Ojczyzny.

A jeszcze pod koniec XVIII wieku było tak malowniczo! Karol Estreicher – nie ten, który wspominał Ezenekiera, ale jego dziadek – tak pisał w 1787 roku:

Byłbyś wyszedł wówczas na ulicę, ujrzałbyś gęsto tu i ówdzie przy kontuszu a żupanie karabelę i pas lity, czuprynę podgoloną i wąs sumiasty. Ba! Znajdowałeś i harcap omączony pudrem, opleciony taśmami, pozostawiający na haftowanych plecach znamię bytności swojej. Przesuwali się i tureccy kupcy przy zawojach i pludrach szerokich. Nie brakło też i fircyków miejskich, przystrojonych z niemiecka we fraki zielone, niebieskie, fioletowe – Bóg wie jakie, ze złotymi lub perłowymi guzami, w amarantowe i czarne, złotem haftowane kamizole, w obcisłe spodnie, jedwabne pończochy i trzewiki ze sprzączkami z drogich kamieni.

Odeszły kontusze, pozostały tylko na portretach, między innymi Mikołaja Zyblikiewicza, prezydenta Krakowa, pędzla Jana Matejki, ocalały nazwiska krakowskich krawców – Zarzyckiego i Lipczyńskiego – specjalizujących się w szyciu ubiorów kontuszowych. Jednak na krakowskich ulicach, jeszcze w latach 50. i 60., można było spotkać niezwykłą postać, niskiego człowieka z długimi siwymi włosami, z twarzą piękną, senatorką, ubranego niezwykle – w czamarę i spodnie wpuszczone w wysokie buty.

Kiedy siwowłosy człowiek w każdą niedzielę ruszał ze swojego mieszkania przy ulicy Stachowicza w stronę kościoła Norbertanek, wydawał się przybyszem z innego świata, z dalekiej przeszłości, z XIX stulecia. Nazywał się Władysław Kucharski, był krawcem, kurkowym królem. Przeżył 106 lat i spoczął – jak przystało mieszkańcowi Półwsia Zwierzynieckiego – na salwatorskim cmentarzu.

Nie on jeden wyróżniał się ubiorem podczas niedzielnej mszy w kościele przy ulicy Kościuszki. Kompletnym krakowskim strojem, z biczem korali na szyi, zadawała szyku żona ostatniego przewoźnika wiślanego, który za złotówkę przewoził płaskodenną łodzią mieszkańców Półwsia na prawy brzeg. W krakowskich strojach – i to nie tylko w Boże Ciało, podczas sypania kwiatków, ale także w zwyczajną niedzielę – paradowały dziewczynki. I jeszcze dzisiaj kobiecy strój krakowski całkiem nie zaginął.

Kiedy w Boże Ciało ze Skałki na Rynek podąża procesja – jedno z najbarwniejszych widowisk Krakowa! – idą w niej starsze panie w haftowanych gorsetach, w kwiaciastych spódnicach. A gdy przyjdzie 24 grudnia, nie tylko dzień Wigilii, ale także imieniny Adama, kwiaciarki z krakowskiego Rynku w krakowskich strojach składają kwiaty pod pomnikiem Mickiewicza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski