MKTG SR - pasek na kartach artykułów

O Beni, która wróciła do siebie, i jej cudownym Bożym Narodzeniu

Majka Lisińska-Kozioł
To będą cudowne święta – mówi Benia
To będą cudowne święta – mówi Benia FOT. ARCHIWUM
Reportaż. Przez lata boleśnie odczuwała, że życie ją osacza. Któregoś dnia była bardziej spięta niż zwykle i sięgnęła po alkohol. Doskonale znieczulał, kłopoty znikały, a świat nabierał barw. Piła więc coraz częściej. Polubiła ten stan i szybko popadła w uzależnienie.

Benia nie wygląda na swoje 60 lat. Zadbana, miła, pięknie opowiada. I jest szczęśliwa. Zapracowała na to, bo nie zawsze tak właśnie było. Od dzieciństwa, co wspięła się do góry, to zaraz z impetem spadała w dół i nabijała sobie życiowe guzy; jeden za drugim.

Początki złego losu sięgają domu rodzinnego. – Ojciec pił, bił nas, terroryzował . Rosłam w braku pewności siebie, bez poczucia bezpieczeństwa. Dopiero gdy podjęła pracę w kasie księgarni, zaczęła uczyć się życia wśród ludzi. – Ale nie było łatwo – opowiada.

– Przez dwa miesiące byłam sparaliżowana strachem, prawie w ogóle się nie odzywałam, żeby kogoś nie urazić, albo nie narazić się na śmieszność. Obserwowałam klientów i współpracowników, choćby po to, żeby wiedzieć jak się ubrać, jak zachować. Czytałam, bo to uwielbiałam, i uczyłam się świata.

Wszystkiego z obserwacji nauczyć się nie da. Dlatego wybierała złych partnerów życiowych. Z jednym z nich ma troje, dorosłych dziś, dzieci. Związek jednak nie przetrwał. Benia przyznaje, że również z jej winy, bo z domu nie wyniosła odpowiedzialności za rodzinę, nie wiedziała jak prowadzić gospodarstwo, zarządzać pieniędzmi i opiekować się dziećmi. Nie radziła sobie.

Tym bardziej dziś jest dumna z Ani, Tomasza i Maćka. Ale to, że dobrze sobie radzą i wyszli na ludzi jest zasługą cioci rodzeństwa. – Mojej siostry. Nie zawsze doceniałam, co dla nich zrobiła. Przy mnie by się zmarnowały, choć przecież byłam taka szczęśliwa, gdy przychodziły na świat. Tylko, że z czasem wszystko wymykało mi się z rąk.

Jeszcze, gdy były w podstawówce jakoś szło. Benia uważa ten czas za najszczęśliwszy okres w jej życiu. Bo choć brakowało pieniędzy, chodziła z dziećmi na wycieczki, na spacery, czasami do kina. Jednak boleśnie odczuwała, że życie ją osacza. Była coraz bardziej spięta i któregoś dnia sięgnęła po alkohol.

– Doskonale znieczulał – mówi. Było miło, świat nabierał barw, a kłopoty znikały. No, to piła coraz częściej. Polubiła ten stan więc szybko popadła w uzależnienie. Staczała się niżej i niżej. Przestała panować nad swoim i dzieci życiem, ale pociąg do alkoholu był już silniejszy niż wyrzuty sumienia, że je zaniedbuje. – To jest błędne koło – opowiada. – Kocha się dzieci, ale jeszcze bardziej kocha się wódkę.

Gdy Benia sięgnęła swojego pierwszego dna zabrano ją na leczenie do szpitala w Kobierzynie. Taka terapia trwa dwa miesiące. – Nie piłam po niej jedenaście lat. Ale nie był to mój do końca świadomy wybór. Podczas pobytu na odwyku poznałam mężczyznę, z którym się związałam. On nie pił, to i ja nie piłam. Ale jakoś nam się przestało układać. On pierwszy sięgnął po butelkę. Ja zaraz za nim.

Pili przez kolejne dwa lata; więcej i więcej, aż któregoś dnia rano partner Beni się nie obudził. Została sama, bez pomysłu na życie i bez mieszkania.

Włóczyła się po ulicach, nocowała u znajomych. Pod dostatkiem miała tylko wódki. – Było mi źle, więc zadzwoniłam do siostry, która zajęła się moimi dziećmi i spytałam, czy mogę wrócić do domu. A ona podała mi adres przytuliska dla kobiet, które prowadzą w Krakowie siostry Albertynki. Wtedy sięgnęłam drugiego dna. Tak się wtedy poczuła, bo słowa siostry były gorzkie i przykre. Dziś mówi, że ten emocjonalny kopniak od bliskiej osoby uratował jej życie.

Przytulisko przytuliło Benię ciepło. Wreszcie miała czyste łóżko, jedzenie i czas, żeby zastanowić się nad tym, czego właściwie chce. Minęło trochę czasu i wtedy siostra Joanna postawiła Beni ultimatum: albo zgodzi się na leczenie, albo musi się wyprowadzić. Przeraziła się i pojechała na kurację do Tarnowa.

Już na początku oznajmiła terapeutom, że jest tu pod przymusem i żeby nie spodziewali się, że będzie współpracować. Ale pisała zadawane wypraco­wania i chodziła na zajęcia. Z rozpędu poddała się rygorom ośrodka.

A wtedy na jej drodze znowu stanął mężczyzna. Choć był sporo młodszy, dobrze się rozumieli, rozmawiali, żartowali.– Aż któregoś dnia powiedziałam coś, co go uraziło. Nienawidzę, jak ktoś tak do mnie mówi – syknął. – Zapytałam go wtedy, czy nienawidzi też siebie? Za jakiś czas okazało się, że to pytanie zmieniło też moje życie. Benia spostrzegła, że ona siebie nie lubi, nie akceptuje i nie szanuje. – Nie zdawałam sobie sprawy, że jestem dla siebie takim katem.

Chciała znaleźć sposób, żeby zaakceptować siebie, więc z większym niż dotąd zaangażowaniem uczestniczyła w terapii. Co niedzielę chodziła też do kościoła. Pewnego razu trafiła na kazanie o niewiernym św. Tomaszu, który dopóki nie dotknął ran Pana Jezusa – nie wierzył, że to jego mistrz.
– Tamtego dnia zaczęłam bardzo szczerą rozmowę z Bogiem. Błagałam go, żebym zaczęła myśleć logicznie i konstruktywnie. Żeby dał mi znak, że mam szanse wytrwać w trzeźwości i że to ode mnie zależy, jak dalej będę żyła. To może dziwne, ale gdy wróciłam z kościoła, była dla mnie wiadomość. Zadzwonił syn. Nie przypuszczała, że któreś z dzieci zechce skontaktować się z albertynkami i zapytać, gdzie jest mama i co u niej słychać.

Dwa miesiące w Tarnowie minęły i trzeba było zdecydować co dalej. Po Kobierzynie nie zgłosiła się do ośrodka terapii uzależnień. – Wtedy bałam się, że będę musiała przyznać, że jestem matką potworem. Byłam dla siebie surowa. Nienawidziłam siebie za winy, które miałam na sumieniu.

Teraz bez namysłu poszła do ośrodka na Wielicką. Chciała od razu zacząć terapię grupową, ale miejsce zwolniło się dopiero za pół roku. Benia była jednak zdeterminowana, żeby zmienić swoje życie. Czekając na grupę, pracowała z tera­peutką indywidualnie.

– Podczas naszych rozmów zdarzały się trudne momenty, bo historia alkoholika nie jest miła ani przyjemna. Mówiłam, że jestem zerem, wredną matką. Dziś nie użyłabym tego słowa. Powiedziałabym, że jestem chora. Wcześniej nawet nie przyszło mi do głowy, że alkoholizm to choroba, którą trzeba leczyć i to przez całe życie. I, że chory człowiek sam sobie z nią nie poradzi.

Terapia grupowa trwa na ogół przez dwa lata. A Benia dopiero po roku poczuła, że jest jej lżej. Do tego czasu miała wrażenie, że przygniatał ją worek błędów, a każdy ciężki jak kamień. Po roku co jakiś czas jeden kamień znikał. Najtrudniej było jej się pozbyć poczucia winy.

– To ważne, bo człowiek, który przestaje się obwiniać, zaczyna widzieć jasne strony życia i ma na to życie apetyt. Ja też chciałam już czegoś więcej niż spokojny kąt w przytulisku – opowiada Benia.

Dzień w dzień o tym marzyła. I wtedy dowiedziała się, że, Dzieło Pomocy św. Ojca Pio otwiera mieszkanie wspierane dla osób bezdomnych, które postanowiły odzyskać swoje życie.

Takie mieszkanie, to mogła być dla Beni szansa, ale po to, by tam zamieszkać potrzebowała zatrudnienia. I los się do niej uśmiechnął. – Spotkałam kierowniczkę z mojej dawnej pracy. Była serdeczna choć pamiętała, że musiałam odejść przez picie. Znała mój problem i mogłam jej powiedzieć, że chodzę na terapię. Załatwiła mi pracę w kasie.

Bardzo pomógł Beni kierownik tamtego sklepu. – Mariusz był młodym człowiekiem, a okazał mi zrozumienie. Ja nie wierzyłam w siebie tak, jak on uwierzył we mnie.

Taki życzliwy Mariusz, Roman czy Zosia każdemu dodają skrzydeł. A Beni te skrzydła były koniecznie potrzebne. Za pierwszą wypłatę kupiła bluzeczkę, kosmetyki, książkę i kawę, którą uwielbia. Trochę poszło na opłaty w przytulisku, bo siostry tym paniom, które mają jakiś dochód, potrącały za wikt i opierunek. Benia pracowała w sklepie przez rok. Ale odezwały się żylaki, na nogach porobiły jej się bolesne rany. – Sześć miesięcy byłam na zwolnieniu, a potem przeszłam na emeryturę. Jakoś zaraz potem pojawiła się szansa na wymarzone mieszkanie wspierane. – Tak się zachwalałam, tyle dokumentów przynosiłam, że mnie zakwalifikowali.

Mieszkanie było jak gwiazdka z nieba; piękne, czyściutkie, z wyposażoną kuchnią i łazienką. – Byłyśmy we trzy, ale mogłam zamknąć za sobą drzwi pokoju i byłam u siebie. Czułam się fantastycznie. Bo choć siostry zrobiły dla mnie bardzo dużo, to jednak trzeba się było w przytulisku pomieścić we trzy w małym pokoiku. A tu miałam moje własne małe niebo.

Po półtora roku w mieszkaniu wspieranym Benia znów poczuła chęć na zmiany. – Miałam już emeryturę, znalazłam pracę w jednym z hipermarketów i zaczęłam myśleć o wynajęciu kawalerki. Trzeba było policzyć, czy wystarczy na płatności i na życie oraz odważyć wziąć za siebie odpowiedzialność.

Benia i chciała, i bała się.

Radziła się terapeutów, rozmawiała z psychologiem, z synami oraz córką. – I mam mieszkanko. Małe, ale tylko dla siebie. Nie jestem bezdomna. Złożyłam też podanie do Urzędu Miasta o mieszkanie socjalne, bo marzy mi się większa stabilizacja.

Wreszcie docenia życie, z którego zrezygnowała dla wódki. Dzieci zaczynają się do niej zbliżać. Powoli, ale nie ma im tego za złe. – Ta ja zawaliłam sprawę, nie one. Nie wspierałam ich, kiedy tego potrzebowały. Jestem dziś wdzię­czna siostrze, że nie zostawiła ich na zmarnowanie. I wiem, że cały czas muszę nad sobą pracować. Dla siebie i dla bliskich.

Od paru tygodni Benia szykuje się na święta, które spędzi ze swoją rodziną: z dziećmi, rodzeństwem wnukami Emilką i Mikołajem. – Mam wrażenie, że cieszą się na spotkanie ze mną, a ja wprost szaleję ze szczęścia. Wiem, że to będzie fantastyczne Boże Narodzenie. Przekonałam się, że zawrócić z równi pochyłej jest trudno. A im niżej człowiek się stoczy – tym trudniej. Mnie się udało. Można powiedzieć, że wróciła do siebie. – Właśnie. Wróciłam do siebie.

MOSTY DO SAMODZIELNOŚCI

Tak najkrócej można opisać ideę mieszkań wspieranych. Dzieło Pomocy św. Ojca Pio prowadzi je od czerwca 2012 roku. Tam osoby bezdomne pod okiem pracowników Dzieła Pomocy św. Ojca Pio uczą się żyć na własną rękę.

Obecnie Dzieło prowadzi dwa mieszkania wspierane i dom poza miastem. W styczniu 2015 r. zostanie otwarte kolejne. Przez dwa lata pomocą w ramach tego projektu objęto 34 osoby, 15 z nich usamodzielniło się.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski