MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nigdy w taki sposób nie pracowaliśmy

Paweł Gzyl
Jazzombie to połączone siły zespołów Lao Che i Pink Freud
Jazzombie to połączone siły zespołów Lao Che i Pink Freud Fot. Marek Szwarc
Rozmowa ze Hubertem „Spiętym” Dobaczewskim, wokalistą zespołu JAzzomBie o jego płycie „Erotyki” .

- Lao Che i Pink Freud to całkowicie odmienne zespoły. Jak doszło do ich połączenia, które przyjęło formę Jazzombie?

- Poznaliśmy się przy okazji występów podczas „Męskiego grania” w 2011 roku. Obserwowaliśmy nawzajem swoje koncerty i spodobaliśmy się sobie. Dwa lata później Wojtek Mazolewski, który jest otwartym gościem i szuka ognia w muzyce, rzucił propozycję wspólnej trasy. Podczas prób w Płocku na szybko przygotowaliśmy program oparty na tekstach naszego wcześniejszego zespołu Koli.

- Czuliście jednak niedosyt?

- Mimo, że te występy były chaotyczne i niedopieszczone, miały fajną energię. „To może nagrajmy jakąś jedną lub dwie kompozycje?” - zasugerowaliśmy. Pojechaliśmy więc kompletnie bez żadnego materiału do studia - i w cztery dni nagraliśmy na wolnym powietrzu w dziesięć osób improwizacje, których wcześniej sobie nie układaliśmy. Następne cztery dni zajęło mi dogranie wokali do wyselekcjonowanych wspólnie fragmentów. I tak psim swędem powstała płyta „Erotyki”. Nigdy wcześniej w taki trochę hipisowski sposób nie pracowaliśmy.

- Najważniejsze było porozumienie między Tobą a Wojtkiem?

- Zależało nam, aby każdy z obu zespołów znalazł dla siebie miejsce. Dlatego zamienialiśmy się instrumentami. Wojtek odstawił bas i sięgnął po gitarę i ukulele, z kolei ja po bas, chociaż jestem gitarzystą, a za perkusją siadali wszyscy po kolei. Czasem wystarczyło, że ktoś stukał pałeczką o kamień - a jeśli dawało to fajny groove, wykorzystywaliśmy te dźwięki w nagraniach. Nikt się nie przepychał na afisz, wszystko powstało kolektywnie. Muzyka płynęła własnym strumieniem i to było fajne.

- A skąd pomysł, żeby nagrywać na polu?

- Marek Schwarc, który współprodukował płytę z Filipem Różańskim z Lao Che, wpadł na taki pomysł. „Naczytał się biografii Zeppelinów i teraz chce czymś takim błysnąć” - podchodziłem do tego sceptycznie. Ale kiedy zaczęliśmy grać, był taki hałas, że postanowiliśmy się powygłupiać i powoli przenieść sprzęt na powietrze. Był czerwiec, gorąco, blisko las, widok na góry - panowała więc świetna atmosfera. Marek po cichu postawił mikrofony, a my nawet nie wiedzieliśmy, że on to rejestruje. „Jak to brzmi niesamowicie!” - zdziwiliśmy się, kiedy potem nam to puścił. No i dokończyliśmy sesję już na zewnątrz studia.

- Skąd pomysł, żeby zaśpiewać erotyki zaczerpnięte z polskiej poezji?

- Jestem wokalistą w Lao Che i wiem, jakie teksty nadają się dobrze do zaśpiewania. Na dwa dni przed nagraniami wpadłem na pomysł, aby zrobić płytę z erotykami. Nie miałem własnych tekstów, bo nigdy nie piszę do szuflady, dlatego postanowiłem sięgnąć po istniejącą poezję. Początkowo myślałem o Emily Dickinson, ale przypomniałem sobie, że Maleńczuk już to zrobił. Dlatego stwierdziłem, że wykorzystam wiersze różnych poetów, które łączy wspólna tematyka.

- W polskim rocku nie ma nie ma tradycji śpiewania erotyków. Nie czułeś zażenowania śpiewając choćby „Szał” Zegadłowicza?

- Nie. Może dlatego, że nie uważam się za rockmana. Lubię wszelką muzykę - od jazzu do hip-hopu. Kiedy powiedziałem chłopakom, że to będą erotyki, wiedzieliśmy od razu, że nie ma sensu napinać się na jakieś mocne granie. Mając w głowie o czym będą piosenki, polecieliśmy w inną stronę - stąd te pełzające rytmy, trochę afro-beatu, reggae i funku. Ponieważ to nie były moje teksty, czułem się jak w podstawówce, kiedy recytowałem wiersze, co bardzo lubiłem.

- Jeden tekst jest Twój - i opowiada o miłości... aktorów z filmów porno.

- Skoro płytę wypełniają erotyki, nasunęła mi się na myśl pornografia. Mam do niej ambiwalentny stosunek. Z jednej strony pociąga mnie, a z drugiej strony - odrzuca, smuci, zostawia moralnego kaca. Wpadłem więc na pomysł, aby w tym odczłowieczonym świecie umieścić coś najcenniejszego dla człowieka - miłość. Bo dlaczego para aktorów porno nie może się w sobie zakochać? Stąd romantyczna nuta w utworze „Ostatni gang bang”.

- Płytę kończy „Sarajewo, Zagreb, Beograd” o miłości do... własnego kraju. Odnosicie to do aktualnej sytuacji w Polsce?

- Trochę tak. Po nagraniu „Powstania Warszawskiego” często pytano nas o patriotyzm. Teraz to wyświechtany temat. Marek Schwarz był fotoreporterem wojennym w Jugosławii, występował nawet z jednym z tamtejszych zespołów. Dlatego zaproponowałem, aby coś zaśpiewał na płycie Jazzombie. Tak powstała piosenka oddająca skomplikowaną naturę miłości do ojczyzny. Podane to jest w inny sposób - ale układa się w... erotyk.

- Myślisz, że doświadczenie Jazzombie wpłyną na nową płytę Lao Che?

- Już wpłynęło. Na albumie „Dzieciom” zagrali przecież chłopaki z sekcji dętej Pink Freuda. Na pewno zaprocentuje też nowy sposób nagrywania, jaki doświadczyliśmy z Jazzombie. We wrześniu wybieramy się na zgrupowanie podczas którego powstaną nowe piosenki Lao Che. Wtedy wszystko się okaże.

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski