Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niewyobrażalne i niemoralne

Redakcja
Krzysztof Herdzin - pianista, kompozytor, aranżer, dyrygent, producent FOT. KRZYSZTOF WIERZBOWSKI
Krzysztof Herdzin - pianista, kompozytor, aranżer, dyrygent, producent FOT. KRZYSZTOF WIERZBOWSKI
Rozmowa. KRZYSZTOF HERDZIN o pracy aranżera, Oscarze za muzykę, którą zinstrumentował, pieniądzach i płycie z krakowskim triem Kroke pt. "Feelharmony", a także o swoim śpiewaniu

Krzysztof Herdzin - pianista, kompozytor, aranżer, dyrygent, producent FOT. KRZYSZTOF WIERZBOWSKI

- Co jest najważniejsze w pracy aranżera - wiedza, doświadczenie czy wyobraźnia muzyczna?

- Wszystkie trzy elementy są jednakowo ważne. Bez wiedzy i doświadczenia wyobraźnia się na nic nie przyda. Wszystko to się wzajemnie przenika.

- Panu pomaga pewnie i zanurzenie w klasyce - także z racji wykształcenia, i w jazzie, i w muzyce rozrywkowej; słucha Pan Bacha i Rachmaninowa, Corei i Marsalisów, Beatlesów i Stinga...

- Wszystkiego, w czym odnajduję dla siebie inspiracje i co łączy się z moją wrażliwością.

-A jeszcze była opera, jest Pan wszak synem śpiewaków operowych.

- Tak. Ze śpiewem jestem związany od dziecka. Dorastanie w świecie teatru i opery sprawiło, że kocham śpiew i operę, sam również śpiewam. Dzięki temu na produkowanych przeze mnie płytach wokalnych sam nagrywam rozmaite chórki, a jako aranżer rozumiem przestrzeń, w jakiej musi odnaleźć się piosenkarz. Uwagami i sugestiami na temat śpiewu, emisji, frazowania, dzielę się też z młodzieżą, na przykład jako juror na przeglądach piosenki czy pracując obecnie z wokalistami Teatru Roma, gdzie tworzymy musical "Deszczowa piosenka".

- Będzie zatem i płyta Krzysztofa Herdzina wokalisty?

- Być może, myślę o tym od pewnego czasu, choć na razie nie miałem odwagi. I tak już robię tyle rzeczy będąc pianistą, kompozytorem, aranżerem, dyrygentem, producentem.

- I grając na niemal wszystkich instrumentach.

- Bez przesady... Na wielu dętych, na perkusji... Ale ciągle mi mało.

- Jak wiem, Pan już w szkole średniej chciał być taki wszechstronny, ale to jednak jako aranżer zażywa Pan bodaj najwięcej sławy i zaszczytów, czego potwierdzeniem Oscar za muzykę do filmu "Marzyciel" dla Jana A.P. Kaczmarka; to Pan ją zinstrumentował, rozpisał na orkiestrę i chór...

- To prawda. Prawdą jest też, że łatwiej o zaszczyty w roli aranżera. Efekty komponowania, czym zajmuję się od lat (abstrahuję tu od pisania prostych tematów jazzowych), oscylujące pomiędzy muzyką współczesną a neoromantyczną, najczęściej lądowały w szufladzie. Dopiero wyrobiwszy sobie markę jako aranżer mogłem łatwiej przykuć uwagę swoją autorską muzyką, co zaowocowało np. płytą "Symphonicum" z Sinfonią Varsovią czy moim koncertem kompozytorskim w Studiu Koncertowym Polskiego Radia, z Polską Orkiestrą Radiową pod moją batutą. Cóż z tego, że to daje mi największą frajdę i satysfakcję, skoro, gdybym tylko przy tym pozostał, to bym głodował.

- Pieniądze daje estrada lub właśnie muzyka filmowa. Zwłaszcza gdy się dostaje Oscara.

- Nie do końca tak jest. Można żyć godziwie i na przyzwoitym poziomie, robiąc swoją muzykę bez naginania się do koniunkturalnych mód. Jednak wymaga to piekielnej determinacji, energii i pewnych predyspozycji charakterologicznych. Film daje niewyobrażalne pieniądze - to niemoralne i psujące muzyków. Kompletnie nieproporcjonalne do kompetencji potrzebnych obecnie do stworzenia ścieżki filmowej. Napisałem dziesiątki instrumentacji i aranżacji filmowych za kogoś innego, więc wiem, o czym mówię. Takie jest moje zdanie. Niewiele jest wyjątków od tej reguły. Niestety...
- Nad opracowaniem nagranych na fortepianie tematów do "Marzyciela" pracował Pan na odległość i w pośpiechu. Czy wysyłając zinstrumentowaną całość Janowi A. P. Kaczmarkowi miał Pan przeczucie, że muzyka ta zostanie tak wysoko oceniona?

- Nie miałem. Do dziś zastanawiam się, co zdecydowało, że muzyka ta dostała Oscara, ale też nie będę owijał w bawełnę, że mój stosunek do wszelkich nagród i konkursów jak Oscar, Grammy Awards czy nasze Fryderyki jest bardzo ambiwalentny. Zbyt są one obciążone poprawnością polityczną, naciskami lobby itd. Co nie zmienia faktu, że "Marzyciela" ogląda się fantastycznie, że ma on wielki urok, a muzyka jest lekka, finezyjna i bardzo wdzięczna. Mam zatem ogromną satysfakcję.

- Cóż, nad muzyką do filmu pracuje sztab ludzi, Oscara odbiera jeden.

- Wciąż pamiętam opinię Wojciecha Kilara, wybitnego twórcy muzyki współczesnej i muzyki filmowej, który od samego początku twierdził, że muzyka filmowa była i jest dla niego szybkim sposobem na zarobienie pieniędzy, a zarazem dostrzegał dziś niebezpieczne, dalekie odejście od etosu uczciwego i kompetentnego kompozytora kogoś, kto zleca instrumentację bądź aranżację swojej muzyki innej osobie. Prawdą jest, że w naszych dziwnych czasach to kompozytorzy filmowi chodzą w glorii i chwale, są celebrytami, a cała masa wybitnych kompozytorów, przewyższających ich o lata świetlne umiejętnościami i wyobraźnią, żyje w ich cieniu, będąc kojarzonymi tylko przez garstkę melomanów. Przypominam, że do filmu pisali i Penderecki, i Maksymiuk, Szostakowicz, Prokofiew.

- Ostatnio jako wybitny aranżer dołączył Pan do swych dokonań płytę krakowskiego tria Kroke "Feelharmony", które nagrało swe kompozycje z poprowadzoną przez Pana Sinfoniettą Cracovią.

- W tym projekcie chciałem umiejętnie zespolić z orkiestrą folkowy idiom Kroke - elementy klezmerskie, bałkańskie i nadać im charakter bardziej filmowy, impresjonistyczny...

- Muzyka Kroke, nawet grana tylko przez trio, jest ilustracyjna, filmowa, wręcz ewokuje obrazy...

- Teraz, po połączeniu światów folkowego i orkiestrowego, efekt jest jeszcze pełniejszy. I takie też słyszę komentarze osób, które już tych nagrań słuchały.

- Spotkał się Pan z Kroke przy okazji albumu tria z Edytą Geppert, który i Pan aranżował.

- Znaliśmy się wcześniej, ale faktycznie przy okazji współpracy z Edytą zacieśniliśmy więzy, zaprzyjaźniliśmy się, zaczęliśmy razem koncertować, co doprowadziło do tej płyty.

- Pan wybrał na nią utwory. Kluczem była uroda melodii?

- Oczywiście też, ale także chęć, by były to utwory skontrastowane pod względem tempa, intensywności; by dynamiczne przedzielały melancholijne, by smutek graniczył z beztroską. Słowem, by całość tworzyła wachlarz naszych emocji. Cieszę się, że koledzy moje sugestie zaakceptowali. Musiały to być zarazem utwory mające potencjał orkiestrowy. Do kilku z kolei skomponowałem wstępy, takie ewidentnie orkiestrowe, współczesne. Ci, którzy znają muzykę Kroke z poprzednich płyt, będą bardzo zaskoczeni.
- W Krakowie znamy również Pana ze spektaklu Teatru STU "Na końcu tęczy", z zaaranżowanymi przez Pana piosenkami Judy Garland. Pojawi się Pan i na innym krakowskim afiszu?

- Trudno mi powiedzieć. Gram obecnie głównie z Trio i z Anną Marią Jopek, więc czekam na możliwość zagrania w waszym pięknym mieście. Ale też im jestem starszy, tym mniej chce mi się jeździć; przez ponad 20 lat najeździłem się ponad miarę. Bywa, że robię za kółkiem 5000 km miesięcznie. Nie darmo mówi się o nas, że jesteśmy kierowcami z własnym programem artystycznym.

- Za to dokonał Pan niewyobrażalnie wiele.

- Dlatego trochę czuję się zmęczony. Choć nadal pracuję za trzech. Na okrągło. W tym roku nie mam wakacji...

- Jakaś kolejna Pana płyta ukaże się w najbliższym czasie?

- Kończę właśnie nagrania płyty wokalnej z moimi jazzowymi kompozycjami do wierszy Gałczyńskiego i Przerwy-Tetmajera; wszystko w miłosnym sosie, stąd ma to być album wydany na walentynki. A śpiewać będą z towarzyszeniem mojego tria: Anna Maria Jopek, Dorota Miśkiewicz i Grzegorz Turnau. To taka bardzo intymna, osobista propozycja.

Rozmawiał Wacław Krupiński

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski