Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niekontrolowany wybuch energii [VIDEO]

Redakcja
Uroda nie przeszkadza w refleksji - Marika Fot. Karrot Kommando
Uroda nie przeszkadza w refleksji - Marika Fot. Karrot Kommando
- Jesteś właśnie na trasie koncertowej promującej nową płytę. Jaki jest odbiór publiczności?

Uroda nie przeszkadza w refleksji - Marika Fot. Karrot Kommando

Rozmowa z MARIKĄ o jej nowym albumie - "Momenty"

- Bardzo różny. Ci, którzy spodziewają się zobaczyć trzpiotowatą dancehallową dziewczynę bywają zaskoczeni nowymi piosenkami, tak w warstwie tekstowej, jak muzycznej. Wszyscy słuchają premierowych numerów w skupieniu – jedni z sympatią, a drudzy pewnie bez. (śmiech) Niektóre z tych utworów najlepiej poznać najpierw w samotności, słuchając płyty i czytając sobie tekst wydrukowany na wkładce.

- Masz większą tremę przed tymi koncertami?

- Może i tak? Pozwoliłam sobie bowiem mówić nie tylko o wesołych sprawach. A to w dzisiejszych czasach wymaga od artysty cywilnej odwagi. I odkrycia się przed słuchaczami. Dlatego zanim zaśpiewam na koncertach „Najtrudniej” robię wstęp, wyjaśniając o co mi chodziło w tym tekście. Komentarza wymaga tez czasem „Baqaa” – nie wszyscy wiedzą, że piosenka dotyczy śmierci.

- Dlaczego postanowiłaś tym razem uderzyć w inne tony?

- Człowiek nie jest przecież jednowymiarowy. W życiu bywa różnie. Doświadczamy nie tylko radości i miłości, ale też smutku, bólu i samotności. Ludzie rodzą się, ale również umierają. I ja chcę móc opowiadać prawdziwe historie. Nie chcę być nieustannym rozweselaczem, piszącym muzykę wyłącznie do imprezowania.

- To kwestia dojrzałości?

- Myślę, że tak. Starzeję się jak każdy. Pewne rzeczy przestają być dla mnie aktualne, a inne stają się nagle ważne. Wcześniej nie myślałam tyle na temat swojego miejsca w kosmosie, nie roztrząsałam tak intensywnie tego, co w życiu najważniejsze czy uniwersalne. Według badań Junga to efekt naturalnych zmian w ludzkiej psychice, które pojawiają się po trzydziestce. Zaczynają ci się śnić dziwne sny, kwestionuje się dotychczasowy kodeks własnych wartości, zadaje się pytania o sens życia intensywniej niż wcześniej. Teraz miałam wreszcie na tyle odwagi, by podjąć się takiego spojrzenia w głąb siebie.

- Z tego co mówisz wynika, że „Momenty” to Twoja najbardziej osobista płyta.

- To prawda. Ale tylko pod względem tekstowym. Bo muzycznie to z kolei najbardziej zespołowe dzieło.

- No właśnie: nagrałaś „Momenty” ze swoją koncertową grupą o nazwie Spokoarmia. Skąd ten pomysł?

- Bo to wspaniali muzycy, tak jednostkowo, jak w połączeniu. Bo ten zbiór ludzi, z pozoru przypadkowy, przerodził się w prawdziwy zespół. Poznaliśmy się nie tylko na muzycznej, ale i prywatnej płaszczyźnie. Aby zrobić ten album wyjechaliśmy dwukrotnie na wieś pod Białystok i zamieszkaliśmy tam w małym domku. Spaliśmy w łóżkach, na kanapach i podłodze, gdzie kto chciał, dzieliliśmy się jedną łazienką, wspólnie przygotowywaliśmy posiłki. W ten sposób nauczyliśmy się przez ten czas razem żyć. To pozornie trywialne, ale dzięki temu dobrze się poznaliśmy. Nie wystarczy spotykać się na próbach i koncertach, ciągle niejako „w robocie”. Już po kilku dniach wspólnego mieszkania wiedzieliśmy kto ma jaką konstrukcję psychiczną i czego się po nim spodziewać.

- I jak w tej atmosferze rodziła się muzyka?

- Spontanicznie. Jedna osoba wstawała rano i zaczynała grać na swoim instrumencie. Bo coś jej się w nocy przyśniło. Potem zbierali się pozostali i każdy dołączał w swoim czasie. Nie było żadnego producenta, który by tym wszystkim kierował. Nowe piosenki rodziły się powoli od dźwięku do dźwięku. Dzięki temu wytworzyła się niesamowita energia, której nigdy wcześniej nie doświadczyłam.

- Poprzednio pracowałaś w inny sposób?

- Dwie wcześniejsze płyty zrobiłam z innymi ludźmi. Ale grałam je na koncertach już z obecnym zespołem. I ten materiał w tych obu wersjach znacznie się od siebie różnił. Dlatego wielu fanów mówiło: „Nagrajcie płytę koncertową!”. Pomyślałam, że to dobry pomysł – ale zamiast zarejestrować jakiś występ, postanowiłam zrobić ze Spokoarmią zupełnie nowe piosenki.

- Cała muzyka powstała podczas tego zgrupowania?

- Za każdym razem jechaliśmy tylko z kilkoma riffami. Dopiero tam pracowaliśmy po 8-9 godzin dziennie. Grało nam się świetnie, każda próba była wielką frajdą. Okazało się, że w naszym przypadku idea totalnego workshopu w odcięciu od zewnętrznego świata idealnie się sprawdziła. Mieliśmy słaby zasięg w telefonach, internet działał tylko od czasu do czasu. Nikt więc od nas niczego nie chciał, nie było siedzenia na Fejsie, nikt nikogo nie ciągnął na piwo. Ta totalna koncentracja na muzyce wywołała niesamowitą chemię w naszych mózgach. Czuliśmy się wręcz niczym nie ograniczeni – i powstała płyta z wielkim rozmachem.

- To prawda: jest tutaj miejsce na różne gatunki muzyczne.

- Bo nie było żadnego zamordyzmu. Nikt nikomu nie powiedział: „Weź ten numer, on nie nadaje się na płytę!”. Z drugiej strony nie było też tak, że wstajemy rano i mówimy: „Dzisiaj robimy bluesa, bo Misiek lubi bluesa”. Wszystko działo się bez planu. Nikt tego nie reżyserował. Każdy przychodził ze swoimi pomysłami. Jedyne założenie było takie, że robimy dobrą płytę, która będzie ludzi poruszała.

- Najbardziej zaskakujące jest disco w „Risk Risk”.

- Czasem lubię sobie włączyć taki taneczny disco-funk, choćby Prince`a czy Jamiroquaia. Ale nie zażądałam jakoś wyraźnie, że chcę zrobić kawałek w tym stylu. Pewnego ranka Mikelo wstał i zaczął podawać na basie taki przelot – a my dołączyliśmy do niego i tak się zapętliliśmy, że graliśmy go przez pół dnia!

- „Najtrudniej” czy „I Feel” zgrabnie flirtują z soulem i funkiem. Mogłyby się znaleźć na Twoim debiucie, bo tam też były takie „czarne” brzmienia.

- Zgodzę się, ale jest pewna różnica. W utworach z „Plenty” były komputerowe bity tylko wzbogacone „żywymi” instrumentami, a tutaj są tylko i wyłącznie „żywe” brzmienia. Nagrywaliśmy je błyskawicznie – pierwsze czy drugie ujęcie było od razu brane na płytę. To był niekontrolowany wybuch energii. Nie na darmo słuchacze moich audycji nazywają mnie „księżniczką chaosu”. (śmiech)

- Produkujący płytę Mothashipp dał sobie z Wami jakoś radę?

- On dolał do tych organicznych brzmień trochę elektroniki. Na szczęście nie chciał nas przerobić na siłę. Pozwolił nam zostać we własnych butach. I nie przejechał po tym, co mu przywieźliśmy walcem.

- Teraz tylko trzeba zaprosić na koncerty starszą widownię.

- Wielu fanów dorasta ze mną. Owszem, ciągle pojawiają się nowi, ale ci sami też są. I co ciekawe – podobne rzeczy dzieją się im w głowach co mnie. Czasem ktoś podchodzi i mówi: „Jak ty na to wpadłaś? Przecież to moje myśli!”. Ta świadomość, że moje doświadczenia są częścią doświadczenia innych jest pocieszająca. Dzięki temu wiem, że jeszcze nie zwariowałam. (śmiech)

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski