W taki sposób pisze o swym pochodzeniu w jednym z listów Kurt Vonnegut jr, zmarły w roku 2007 wybitny pisarz amerykański, posiadający liczne grono wielbicieli także w Polsce. Oni właśnie otrzymali niedawno wspaniały prezent, opasły, liczący ponad 500 stron, tom listów swego ukochanego autora.
Nie wiem, czy także dzisiejsze młode pokolenie zna jego twórczość. W każdym razie myśmy, w latach 70. i 80. czytywali jego książki na okrągło: „Śniadanie mistrzów”, „Rzeźnię numer 5”, „Niech Pana Bóg błogosławi, panie Roserwater”, wydaną początkowo w podziemiu „Matkę Noc”. Vonnegutem się rozmawiało, cytując jego ironiczne frazy, do legendy przeszły wykonywane przez niego rysunki tzw. bobrów (kto nie wie, o co chodzi, niech sprawdzi w „Śniadaniu mistrzów”).
Ceniliśmy jego dowcip, dystans do samego siebie, do świata, Pana Boga, wreszcie jego fantasmagoryczne wizje. A nawet satyryczne obrazy Ameryki i – pacyfizm, choć stały w sprzeczności z pozytywnymi emocjami, jakie – żyjąc w komunie (beznadziejnie), pokładaliśmy w tejże Ameryce. Bo nad całym życiem (i częścią pisarstwa) Vonneguta zaważyło jedno traumatyczne doświadczenie – jako jeniec wojenny przeżył bombardowanie Drezna przez aliantów (opisane później w „Rzeźni…”).
Listy to specyficzny gatunek literacki. W zasadzie interesujący tylko dla badaczy literatury i najbardziej zajadłych wielbicieli autora. Ale literacki poziom korespondencji Vonneguta nie odbiega od jego klasycznych powieści. Jego humor, ironia, autoironia nie tylko bawią, ale i uczą – jakże potrzebnego każdemu dystansu do świata i siebie samego.
A w tych dziedzinach Vonnegut jest prawdziwym mistrzem. Kto ze współczesnych celebrytów, także literackich, zdobyłby się na takie zachowanie i wyznanie: „Kilka lat temu otrzymałem w East Hampton nagrodę za całokształt twórczości od organizacji wspierającej sztukę. Przyjmując ją, zapytałem: Czy to znaczy, że mogę już iść do domu?”.
Nie sposób się nie uśmiechnąć, czytając jego polemikę z tzw. millenarystami, czekającymi z obawą na rok 2000. „Jeśli chodzi o rok 2000; najlepsza informacja, jaką dysponujemy, jest taka, że Jezus urodził się w 5 roku p.n.e., pięć lat przed sobą samym. Można to zapisać jako kolejny cud. Więc dwutysięczny rok ery chrześcijańskiej przypadł na rok 1995, a długo oczekiwaną apokalipsą okazał się proces O.J. Simpsona” – pisał.
Jestem już w takim wieku, że śmierć ulubionych pisarzy przyjmuję z dogłębnym smutkiem, jak osobistą stratę. Gdy umarł Vonnegut, tylko się uśmiechnąłem. Licząc, że Pan Bóg przyjął go do siebie także z uśmiechem na twarzy…
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?