MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nie wywołuj wilka z lasu

Redakcja
Należy jednak wątpić w prawdziwość takiego scenariusza. Jest bardziej prawdopodobne, że prawdziwy wilk najpierw pożarłby dziewczynkę, a potem babcię, nie urządzając teatrzyku z przebieraniem się w jej falbankowy czepek i nie wdając się w głupie dialogi w rodzaju "a dlaczego babciu masz takie wielkie uszy?". A poza wszystkim, kto widział wilka mówiącego ludzkim głosem?

Kogo naprawdę spotkał w lesie Czerwony Kapturek?

Według oficjalnej wersji Czerwony Kapturek spotkał w lesie wilka, wdał się z nim w rozmowę i nieopatrznie wygadał, dokąd i po co idzie. W rezultacie został skonsumowany i tylko szczęśliwej interwencji leśniczego zawdzięcza ocalenie.
   Z kim więc bohaterka słynnej bajki miała okoliczność w leśnym gąszczu? Według wszelkiego prawdopodobieństwa - z wilkołakiem. Wilkołaki oczywiście w rzeczywistości nie istnieją, ale ich wyobrażenie, udokumentowane przekazami już sprzed dwóch i pół tysiąca lat, pokutuje wciąż w zakamarkach ludzkiej psychiki. Można więc wilkołaka udawać. Byłoby nawet dziwne, gdyby ktoś w ciągu tylu stuleci nie zechciał wykorzystać złej famy tego mitycznego stworzenia i nie obarczył go odpowiedzialnością za swe niegodziwe postępowanie.
   Kryminalna historia ubiegłych epok potwierdza to przypuszczenie. Pisał pod koniec XVIII stulecia w książeczce "Dyabeł w swoiej postaci" Jan Bohomolec, iż słyszał o żebraku-włóczędze, który wziąwszy najpierw jałmużnę od plebana, gdy spostrzegł, iż ten odjechał, jął chodzić od chałupy do chałupy i straszyć babin, iż jest wilkołakiem gotowym podusić bydło. Chłopi byli w polu. Przerażone wieśniaczki oddawały wszystko, czego zażądał. Na własne oczy widziały zresztą że i proboszcz też składał okup. "Za powrotem księdza zbiegły się owieczki tego, skarżąc się na wilka, który im powyiadał masła, syry, iayca, ale go już wytropić nie można było". Ten wątek wilkołaka-żebraka-włóczęgi był częstym motywem kultury ludowej nie tylko w Polsce. W sławnej "Peregrynacji dziadowskiej" z 1612 roku opisującej łotrowskie fortele czytamy:
   Drudzy się wilkołakami w rzeczy podziałajcie/Wlazłszy gdzie na oborę bydło pokąsajcie/A nie trzeba nic mówić, ni o co nie prosić/Tylko wyć jako wilk. Będąć mięso nosić.
   Ale to jeszcze stosunkowo najniewinniejszy figiel, z którego żyli rozmaici oszuści. Znacznie poważniejszym problemem byli skrywający się w lesie ludzie wyjęci spod prawa, świadomie imitujący wilcze zachowania, by budzić grozę i trzymać od siebie ludzi z daleka. Często zabłąkanych w lesie, którzy mogli potem donieść o ukrywających się w gąszczu złoczyńcach, znajdowano martwych, a ich ciała nosiły ślady pazurów, ukąszeń. Winą obarczano wilkołaka.
Naturalnie nikt nie uwierzyłby, iż sprawcą tych przestępstw jest wilkołak, gdyby nie istniała szeroko rozpowszechniona wiara w jego istnienie. Skąd wzięła ona swój początek, gdzie leży jądro racjonalnego wyjaśnienia tego przesądu, nie sposób jednoznacznie wyrokować. Tłumaczy zjawisko totemizm, magiczne praktyki myśliwych; utkwiły w zbiorowej pamięci ludzi wczesnego średniowiecza wyobrażenia berserkerów, dzikich skandynawskich wojowników, odzianych w zwierzęce skóry i atakujących przeciwników ze zwierzęcą furią.
   Podtrzymywało wiarę w wilkołaki, jak już powiedzieliśmy, ich udawanie, umacniały ją też liczne przypadki psychicznych aberracji. Niektóre choroby psychiczne przypominają swoimi objawami zachowanie wilków czy podobnych krwiożerczych bestii. Choroba wilkołacza, zwana (z greckiego) likantropią, była obserwowana i opisywana już w starożytności. Wspomina o niej w swej "Historii naturalnej" rzymski pisarz Pliniusz Starszy. Likantropia występuje w postaci łagodnej somnambulicznej melancholii, która zniewala chorych do nocnych włóczęg bez celu, nawiedzania ruin i cmentarzy. W ostrzejszej, paranoidalnej formie choroby dotknięta nią osoba wmawia sobie, iż jest wilkiem i jak wilk się zachowuje; w skrajności, w ataku furii drapiąc i kąsając. Wilkołacy pod wieczór odczuwają niepokój, potrzebę wyjścia na świeże powietrze z dala od ludzi. Często podobnym fobiom ulegają epileptycy przed atakiem choroby. Bardzo prawdopodobne, iż byli pierwszymi podejrzanymi, jak i całkiem możliwe jest też, iż za znamiona rzekomego wilkołactwa poczytywano u ludzi objawy wścieklizny odzwierzęcej.
   Przed wiekami, gdy psychiatria praktycznie nie istniała, a wiedza medyczna była w powijakach, zachowania takie interpretowano jako działanie diabła i czarów. Europa w XVI stuleciu, w którym polowania na czarownice osiągnęło swoje apogeum, była również widownią unikalnej w dziejach, masowej histerii likantropicznej, szczególnie we Francji i w Niemczech. Z zachowanych do dziś akt znamy przebieg niektórych wydarzeń i los nieszczęśników dotkniętych podobnymi przypadłościami.
Pouczający jest przypadek Jacquesa Rouleta z Andegawenii z roku 1598. W dzikim, odludnym miejscu w okolicy miasta Angers odnaleziono na wpół pożarte ciało 15-letniego chłopca. Nadejście ludzi spłoszyło pożywiające się zwłokami dwa wilki. Poczęto je tropić, lecz bez skutku; natknięto się natomiast w najbliższej okolicy na zdziczałego człowieka z długimi włosami, brodą i zakrzywionymi na kształt szponów paznokciami. Niektórzy świadkowie zeznali, iż gdy nadeszli, to on właśnie umykał znad ciała. Rozpoznano w nim żebraka, który od pewnego czasu wędrował po okolicy wraz ze swym kuzynem Julienem i bratem Jeanem. Zdradzał oznaki wycieńczenia; do chwili schwytania, od kilkunastu dni nie widziano go w żadnej okolicznej miejscowości. Przesłuchiwany przez urzędnika kryminalnego zeznał, iż wraz z towarzyszami zamieniali się w wilki po nacieraniu maścią, której recepturę otrzymał od swoich rodziców. Dwa wspomniane spłoszone wilki to mieli być Julien i Jean. Przyznał, iż napadł na chłopca i udusił go. Jego stopy i ręce zamienić się miały w wilcze łapy, w chwili ataku gryzł zębami. Przyznał też, że chłopiec nie był jego pierwszą ofiarą. Miał zabić i pożreć kilkoro dzieci. Przyznał się też do czarów i uczestnictwa w sabatach. Sąd w Angers skazał go na śmierć. Jednak w apelacji przed Parlamentem Paryskim przeważył zdrowy sceptycyzm. Wygląd i zeznania podejrzanego bardziej kwalifikowały go jako szaleńca niż zbrodniczego sługę diabła. Sąd uznał, iż Roulet znalazł się na miejscu tragedii przypadkiem, a chłopiec najprawdopodobniej utracił życie zaatakowany przez prawdziwe wilki. Nieszczęsnego Rouleta podejrzewać można było co najwyżej o dopuszczenie się, z głodu, ludożerstwa. Został osadzony w domu dla obłąkanych.
   W tym samym 1598 roku, 14 grudnia, tenże Parlament Paryski skazał na śmierć pewnego krawca z Chalons oskarżonego o likantropię, który zwabił do swej pracowni dziecko, zamordował je, a potem jadł jego mięso. Podczas śledztwa przeszukano dom podejrzanego, znajdując liczne ludzkie kości świadczące o innych, podobnych zbrodniach. Został spalony na stosie.
To dawne dzieje. Można by sądzić, iż podobne przypadki, tak jak i procesy czarownic, należą już do historii. Niestety. Współczesna kryminalistyka odnotowuje podobne koszmarne zdarzenia. Różnica polega tylko na tym, iż dziś bardziej zajmują się nimi psychiatrzy niż sądy.
   21 grudnia 1924 roku na posterunku policji w Munsterbergu, w Niemczech, zjawił się 41-letni włóczęga Wincenty Olivier i złożył zdumiewające zeznanie, które początkowo przyjęto z niedowierzaniem. Olivier oświadczył mianowicie, iż pewien mieszkaniec Munsterberga, Karl Denke, zwabił go do swego mieszkania, ofiarując 20 fenigów za pomoc w napisaniu listu, a następnie usiłował go zamordować ciosem kilofa w głowę. Policjanci, których opinia - jak i zresztą zdanie pozostałych mieszkańców miasta - o Denkem była jak najlepsza, w pierwszej kolejności zainteresowali się Olivierem, skazując go na 14 dni aresztu za żebraninę i włóczęgostwo. Ale świadkowie, inni mieszkańcy domu zwabieni awanturą w mieszkaniu Denkego, potwierdzili, iż mężczyźni szamotali się wyrywając sobie kilof. Ponieważ nie było całkiem jasne, kto kogo napadł, także i Denkego zatrzymano do wyjaśnienia. W nocy powiesił się w celi.
   Dopiero wtedy, po tej samobójczej śmierci ludziom rozwiązały się języki. Mieszkańcy Munsterbergu zaczęli na policji składać zeznania, opowiadać o zdarzeniach, pogłoskach i plotkach, dzielić się wiedzą, którą przedtem zachowywali dyskretnie dla siebie. Władze wszczęły dochodzenie, którego rezultaty były przerażajace. Spokojny, dobroduszny mieszczuch Denke okazał się w rzeczywistości seryjnym mordercą, psychopatą, którego ofiarą padło prawdopodobnie co najmniej 31 osób. W zajmowanych przez Denkego pomieszczeniach odkryto garnki z gotowanym, peklowanym i solonym ludzkim mięsem. W szopie stała beczka zawierająca ludzkie kości i zęby. Ze zwłok Denke ściągał skórę i przerabiał na rzemyki i szelki. Takie właśnie szelki miał na sobie w chwili zatrzymania.
   Morderca prowadził notatnik, w którym skrupulatnie zapisywał szczegóły swych odrażających zbrodni, a także personalia ofiar, nazwiska, daty i miejsce urodzenia, zawód; i - co najbardziej zdumiewające i przerażające - wagę mięsa uzyskanego ze zwłok.
   Wśród innych zapisów na liście znajdowała się też notatka: Emma - 21 grudnia 09. Była to 25-letnia Emma Sanders, która dokładnie 15 lat wcześniej, w dniu 21 grudnia 1909 roku zaginęła w drodze do pracy. Poćwiartowane fragmenty jej ciała znaleziono dwa dni potem w lesie. O zabójstwo został oskarżony niejaki Edward Trautmann, z zawodu rzeźnik. Swego czasu proponował pannie Sanders małżeństwo; został jednak odrzucony i miał się jakoby odgrażać, iż ją zabije. Dowodów rozstrzygających o winie Trautmanna na rozprawie nie przedstawiono. Zdaniem sądu poszlaki były jednak na tyle przekonywające, iż uzasadniały wyrok skazujący oskarżonego na 12 lat więzienia. Odsiedział cały - co do dnia. Dopiero w marcu 1926 roku został oficjalnie i ostatecznie uniewinniony.
Ostatnim, który wpisał się w ponury rejestr "wilkołaków" (jeśli trzymać się już tej terminologii) w roku 1981 był Japończyk Issei Sagawa. W czerwcu tego roku spacerowicze w podparyskim Lasku Bulońskim powiadomili policję o makabrycznym znalezisku; dwóch walizek zawierających poćwiartowane fragmenty ciała młodej kobiety. Okazała się nią obywatelka Holandii Renee Hartevelt, przyjaciółka 32-letniego, przebywającego czasowo w Paryżu na stypendium naukowym, japońskiego literaturoznawcy dr. Sagawy. Stopień naukowy uzyskał, przedstawiając pracę o Makbecie, potem zajmował się wpływem literatury francuskiej na twórczość japońskiego noblisty Kawabaty.
   Sagawa spotkał swą ofiarę na uniwersytecie. Dziewczyna przyjęła pewnego wieczoru jego zaproszenie, nie miała jednak ochoty na bliższą znajomość. Urażony w swej ambicji zalotnik zastrzelił ją z karabinu. Byłoby to jeszcze jedno z bardzo długiej, monotonnej listy zabójstw w afekcie, gdyby nie fakt, iż po spełnieniu zbrodni Sagawa pokawałkował ciało, część włożył do lodówki, skąd opanowując mdłości wyciągnęła je policja, a resztę upchnął w walizach i wyniósł za miasto. Już na wstępie przesłuchań przyznał, iż po powrocie do domu zjadł kilka kawałków mięsa z ofiary. Psychiatrzy badający Sagawę orzekli, iż jest niepoczytalny, skutkiem przebytego w niemowlęctwie zapalenia opon mózgowych. Został osadzony na mocy decyzji administracyjnej w szpitalu psychiatrycznym w Villejuif. Jednak w ciągu dwuletniego tam pobytu nie zdradzał żadnych objawów dewiacji psychicznej. Przeciwnie, powrócił aktywnie do swych literackich zajęć, napisał też swojego rodzaju autobiografię, literacką spowiedź na kanwie dokonanej zbrodni. Została wydana w jego ojczyźnie, a nawet nagrodzona coroczną literacką nagrodą imienia Akatogawy. Francuskie władze były zakłopotane całą aferą i skłonne jak najszybciej pozbyć się uciążliwego cudzoziemca. W maju 1984 roku został deportowany i przeniesiony do kliniki psychiatrycznej w Japonii. Został tam ponownie zbadany. W przeciwieństwie do biegłych psychiatrów we Francji, ich japońscy koledzy w mózgu pacjenta nie znaleźli jednak żadnych anomalii; orzekli, iż przypadek ten trudno uznać za psychiatryczny. Po kilku miesiącach obserwacji, w czasie których Sagawa nie zdradzał żadnych objawów abberracji psychicznej, zdecydowano o jego uwolnieniu w sierpniu 1985 r. Oczekiwano, że w tej sytuacji zostanie postawiony w stan oskarżenia o morderstwo. Jednak z powodów, które nie zostały podane do publicznej wiadomości, skarga nie została wniesiona, ani w Japonii, ani we Francji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski