Rozmowa z dyskobolem PIOTREM MAŁACHOWSKIM, jednym z kandydatów do medalu na igrzyskach w Londynie
- Teraz też nie mam presji. Jadę walczyć. Boże, igrzyska to takie same zawody, tylko jest większa ranga i każdy się "spina". W Pekinie byłem drugi, czyli de facto przegrałem. Teraz do pokonania jest Gerd Kanter (Estończyk będzie bronił złotego medalu - przyp. AG), którego każdy będzie chciał ograć.
- Mistrzowsko ściąga Pan z siebie presję.
- No dobrze, jakieś ciśnienie rzeczywiście jest, ale w żadnym wypadku nie można usiąść i zadumać się nad wielkością igrzysk. Czasu do startu jest coraz mniej i należy przygotowywać się, jak do setki innych zawodów. Jeżeli kogoś zje trema, bo zbyt wcześnie będzie się nakręcał i chodził na "ciśnieniu", to na zawodach zabraknie mu energii. Wtedy z wielkich planów wyjdzie wielka d...
- Gdy inni się stresują, Pana myśli gdzie krążą?
- Oczywiście też zastanawiam się, jak to będzie w Londynie i mam w sobie ukryty plan, ale zachowuję się całkiem normalnie. Na razie myślę, żeby ostatnie dni przygotowań upłynęły mi w zdrowiu, ciszy i spokoju.
- To życzenia adekwatne do problemów.
- Dokładnie, niedawno nabawiłem się kontuzji i teraz muszę nadrobić trochę straconego czasu, ale z głową. Potrzebna jest wiedza, ale też intuicja.
- Posłuszeństwa odmówił biceps prawej ręki.
- A precyzyjnie mówiąc: naderwało się i naciągnęło kilka włókien. To sprawia ból, a niestety chodzi o rękę rzucającą.
- To efekt Pana błędu?
- Nie sądzę. Przy jednym z rzutów poczułem delikatne ukłucie. Najpierw myślałem, że źle oddałem rzut i ból będzie przejściowy. Jednak w kolejnej próbie ból się zwiększył i musiałem przerwać trening.
- Kilka dni temu trzeba było mieć odwagę, by pytać o kontuzję. Od razu był Pan poirytowany.
- Byłem w najlepszej dyspozycji, jeśli chodzi o całą moją karierę. Dyski na treningach latały bardzo daleko i łapałem formę, która miała przyjść dokładnie na Londyn. A tu przyplątała się kontuzja i trzeba trochę pogłówkować, jak wyjść z opresji.
- W Londynie trzeba będzie zagryźć zęby i zapomnieć o bólu.
- Na razie czuję pewien dyskomfort i do zawodów tak pewnie pozostanie, a mimo to mam zamiar oddać w Londynie kilka fajnych rzutów. Doktor Robert Śmigielski dał wskazówki mojemu fizjoterapeucie Andrzejowi Krawczykowi i stosujemy się do tych zaleceń, a oprócz tego Andrzej ma swe zabiegi. Z dnia na dzień to przynosi efekty.
- Uraz mocno Panu komplikuje oddanie optymalnego rzutu?
- Na razie nie mogę na sto procent wykonać właściwego ruchu. Cóż, mam nadzieję, że przed samymi igrzyskami ból jeszcze odpuści i będę mógł rzucać luźną ręką. Podejrzewam, że za sprawą lekkiego stresiku i adrenaliny będzie mi łatwiej.
- Posiadanie w dorobku srebrnego medalu igrzysk sprawia, że w Londynie będzie Panu łatwiej?
- Bardzo możliwe, że to będzie mój atut, który zapewni mi przewagę. Jestem w dużo bardziej komfortowej sytuacji, niż moi koledzy, którzy będą chcieli za wszelką cenę stanąć na podium. Mnie powinno udać się wystartować z normalnym nastawieniem, a wtedy będę sobą w kole. Skupiam się, by w Londynie wiernie odtworzyć ruchy i zachowania z treningów.
- Wymagania rosną, bo już Pan wszedł w najlepszy wiek dla dyskobola.
- Mam 29 lat, a przyjmuje się, że optymalna dyspozycja w naszej dyscyplinie trwa do 33. roku życia. Tę prawidłowość udowadniałem na treningach. Ostatnio naprawdę rzucałem tak daleko, jak nigdy wcześniej, ale zdarzył się pech. Przyjmuję to z pokorą, ale i tak jadę walczyć o medal. Liczę, że znów przyłożę się do dorobku reprezentacji.
- Po jaki medal Pan jedzie?
- Złoty.
- Bez marginesu błędu.
- Wiem, że jestem w stanie wywalczyć złoto, a jeśli miałbym walczyć o drugie miejsce, to automatycznie skazałbym się na przegraną. Łatwo jednak nie będzie, więc wiadomo, że z drugiego lub trzeciego miejsca też będę się cieszył.
- Najtrudniejszym rywalem będzie Niemiec Robert Harting?
- Tak podejrzewam, ale pamiętajmy, że dwukrotny mistrz świata i medalista mistrzostw Europy nie ma jeszcze w dorobku żadnego medalu igrzysk. To też o czymś świadczy.
- Rozmawia Pan z dyskiem?
- Takich akcji nie mam. Nawet po słabych rzutach nie przeklinam go. Wszystkie uwagi kieruję pod swym adresem, bo to ja decyduję, jak poleci i jak daleko.
- W Londynie postawi Pan na jakiś sprawdzony rytuał?
- To brzydkie, co robię. Wchodzę do koła, pluję w dysk i łapię się za krocze. Koleżanka zawsze się z tego śmiała, ale to już odruch niekontrolowany.
- Kalkuluje Pan, że nawet rzut, którym pobiłby Pan rekord Polski, nie zapewni zwycięstwa?
- Przewiduję taką sytuację, bo wiem, na ile mnie stać. Jeśli ktoś rzuci 74 metry, albo pobije rekord świata, to powiem, że dałem z siebie wszystko, ale na taki wynik nie jestem przygotowany. Jednak życzyłbym sobie pełnych dramaturgii zawodów. Nie chciałbym, żeby zostały tylko odnotowane w statystykach, ale były wspominane długo przez ekspertów i kibiców.
- Na jaką odległość jest Pan przygotowany?
- Byłem gotowy na rzuty po 70 metrów, może nawet dalej. Obecnie rzucam dużo, dużo bliżej, ale mam trochę czasu i liczę, że na 68 metrów spokojnie będę przygotowany.
- To raczej nie wystarczy do miejsca na podium.
- Oprócz formy dyskoboli, wiele będzie zależało od pogody. Deszcz może być ważnym "graczem", a mnie przydałby się wiatr pod dysk.
- Drży Pan o technikę?
- Boję się o nią i o szybkość. Nie jestem wielkim dyskobolem, mam krótkie ramiona, więc dla mnie najważniejszą sprawą jest bycie bardzo luźnym i szybkim. Jeśli będę dynamiczny i oddam rzut poprawnie, nawet nie perfekcyjnie, to można spodziewać się 70 metrów.
Rozmawiał ARTUR GAC
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?