MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nie ma sensu płakać po rezygnacji Sousy. Rezygnując z prowadzenia Biało-Czerwonych, Portugalczyk zwiększył nasze szanse w barażu [KOMENTARZ]

Adam Godlewski
Adam Godlewski
26 grudnia zakończyła się de facto współpraca Paulo Sousy z PZPN, a wraz z rezygnacją Portugalczyka końca dobiegł pewien etap w działalności piłkarskiej federacji, kojarzony ze Zbigniewem Bońkiem...
26 grudnia zakończyła się de facto współpraca Paulo Sousy z PZPN, a wraz z rezygnacją Portugalczyka końca dobiegł pewien etap w działalności piłkarskiej federacji, kojarzony ze Zbigniewem Bońkiem... fot. polska/press
Paulo Sousa de facto porzucił reprezentację Polski 26 grudnia. Nie jest to pierwszy szkoleniowy dezerter z naszej drużyny narodowej w obecnym stuleciu, ale po nim także nie ma sensu płakać. Tak naprawdę bowiem, gdy już opadnie kurz, wszyscy dojdziemy do jedynie słusznego wniosku, że odchodząc z pracy w PZPN, Portugalczyk zwiększył szanse Biało-Czerwonych na skuteczną rywalizację w barażach o udział w mistrzostwach świata w Katarze.

W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia piłkarska reprezentacja Polski pozostała bez selekcjonera. Paulo Sousa zgłaszając chęć rozwiązania kontraktu z uwagi na lepszą finansowo propozycję z Brazylii, de facto zakończył współpracę z PZPN. Do ustalenia pozostały jedynie warunki rozstania, prezes naszego związku Cezary Kulesza z góry bowiem zadeklarował, że propozycja złożona przez Portugalczyka, aby umowę rozwiązać za porozumieniem stron, nie wchodzi w rachubę. Wiadomo już jednak, że od strony finansowej nie bardzo jest o co kruszyć kopię. Bardzo prawdopodobne jest bowiem, że rozstrzygając ewentualny spór FIFA zarządzi na rzecz naszej federacji 3 miesięczne wypłaty Sousy. Czyli 210 tysięcy euro; tak miały wykazać przeprowadzone na gorąco analizy prawników związku…

Od strony sportowej - nie ma czego żałować

Można oczywiście rozwodzić się nad zachowaniem Portugalczyka, który do braku wyników z Biało-Czerwonymi dorzucił jeszcze brak klasy, zostawiając reprezentację Polski przed barażami o udział w mundialu w Katarze, ale że to także nie ma większego sensu. Od strony sportowej w ogóle przecież nie ma sensu kruszyć kopii, Sousa – który umiał wygrać jedynie z Albanią, San Marino i Andorą, a z kretesem przegrał nam finały Euro2020 – w ogóle przecież nie rozwinął naszej kadry. Przeciwnie! W ogóle zatem nie rokował na baraże. Skoro w ME przegraliśmy ze Słowacją, a w dwumeczu ze słabymi ostatnio Węgrami potrafiliśmy wywalczyć jedynie punkt, to wydaje się mało prawdopodobne – czy wręcz nieprawdopodobne – żeby Paulo nagle nauczył naszych piłkarzy radzić sobie z przeciwnikiem klasy Rosji.

Pozostanie niesmak, ale niech idzie gdzie chce

Dlatego będę się upierał, że nie ma sensu załamywać rąk nad nagłym odejściem Sousy; po prawdzie bowiem to Portugalczyk rezygnując (telefonicznie, co także nie jest bez znaczenia) z uwagi na lepszą finansową ofertę z Brazylii, zwiększył szanse Biało-Czerwonych w barażach. Taka jest prawda faktów. W styczniu Portugalczyk przejął kadrę na wariackich papierach, w grudniu na wariackich ją zostawił, i pozostawi po sobie duży niesmak. Zostanie zapamiętamy głównie dlatego, że w znacznym stopniu przyczynił się do (z)marnowania najlepszej od 40 lat generacji naszych piłkarzy, na której czele znajduje się Robert Lewandowski. Choć może jeszcze bardziej z tego powodu, że niepoważnie zachował się nie tylko na odchodnym, bo wcześniej także przecież nie zachowywał się jak na zawodowca przystało. Przed Euro – i nigdy później – nie zamieszkał w Polsce, aby zgłębić naszą mentalność oraz zwyczaje (co mogłoby przyspieszyć jego wejście do kadry), i nie krył niechęci do oglądania PKO Ekstraklasy; gardząc wręcz wizytami na naszych stadionach. Wymyślił sobie, że zdalnie poprowadzi nieznaną sobie drużynę, w którą do końca nigdy nie wszedł. Zatem – niech sobie idzie gdzie chce, i nigdy nie wraca.

Sousa nie wybrał się sam, i nie on pisał kontrakt

Tyle że Sousa sam nie wybrał się na selekcjonera reprezentacji Polski. I to nie on konstruował kontrakt, który bardzo dobrze zabezpiecza interesy trenera, a w ogóle nie chroni federacji. To wreszcie nie on wydał zgodę – a to największy absurd tej z każdej strony dziwacznej umowy – na zdalne prowadzenie reprezentacji Polski. Winowajcy siedzieli po drugiej stronie stołu podczas podpisywania kontraktu. A w zasadzie to jeden konkretny, czyli Zbigniew Boniek. Wczoraj dostaliśmy ostateczny dowód, że największym nieszczęściem, jakie przytrafiło się polskiemu futbolowi, było przedłużenie drugiej kadencji poprzedniego prezesa PZPN. W tym czasie Zibi podejmował bowiem zupełnie nietrafione, a po prawdzie to bezsensowne decyzje. A teraz jeszcze nie ma odwagi wziąć za nie odpowiedzialności. A nawet – tak po ludzku – powiedzieć: przepraszam…

Jedna klątwa Bońka już była...

Na odchodnym można jeszcze Sousie zadedykować przypomnienie, że był już – i to całkiem niedawno – selekcjoner, który w trakcie eliminacji zdezerterował z reprezentacji Polski. Zrezygnował w równie mało elegancji sposób jak Portugalczyk, przysyłając faks z dymisją, ale później - już nigdy nie wrócił do poważnego trenowania... Na nazwisko ma Boniek, i to ten sam człowiek, który wcześniej (jeszcze jako piłkarz) zasłynął – między innymi – z rzucenia klątwy (dotyczącej braku awansów na MŚ) na naszą drużynę narodową…

Adam Godlewski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zgadnij kto to? Sportowe gwiazdy jako dzieci

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski