Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najlepsze pistolety do kadry

Redakcja
Jerzy Dudek (z lewej) nie chce być drugim Jackiem Kazimierskim (z prawej). Trenowanie bramkarzy reprezentacji Polski go nie interesuje. FOT. KRZYSZTOF SZYMCZAK
Jerzy Dudek (z lewej) nie chce być drugim Jackiem Kazimierskim (z prawej). Trenowanie bramkarzy reprezentacji Polski go nie interesuje. FOT. KRZYSZTOF SZYMCZAK
ROZMOWA z JERZYM DUDKIEM, 59-krotnym reprezentantem Polski, byłym bramkarzem m.in. Feyenoordu Rotterdam, Liverpoolu i Realu Madryt, kandydatem na dyrektora sportowego reprezentacji Waldemara Fornalika

Jerzy Dudek (z lewej) nie chce być drugim Jackiem Kazimierskim (z prawej). Trenowanie bramkarzy reprezentacji Polski go nie interesuje. FOT. KRZYSZTOF SZYMCZAK

- Wraca Pan do reprezentacji Polski?

- Chciałbym pracować z reprezentacją.Wiem, że Waldek Fornalik chce mi zaproponować współpracę.

- Zanosi się na ciekawą rozgrywkę między nowym selekcjonerem a PZPN. On chce, co zrozumiałe, otoczyć się swoimi ludźmi, działacze będą mu próbowali narzucić swoich faworytów...

- Najgorzej zostać współpracownikiem kadry, który nie jest akceptowany przez działaczy. Od początku miałby wówczas człowiek pod górę i musiał martwić się nie tymi sprawami, którymi powinien, i walczyć na kilku frontach. Wolałbym uniknąć takiej sytuacji.

- W jakich relacjach jest Pan z Antonim Piechniczkiem, który ma najwięcej do powiedzenia w kwestii selekcjonera i jego współpracowników?

- W dobrych, znamy się i szanujemy.

- W jakiej roli się Pan widzi?

- Trenerem bramkarzy nie zamierzam być. Mam większe ambicje. Na razie nie mam zresztą papierów trenerskich. Marzy mi się taka sytuacja, że władze PZPN idą mi na rękę, współpracuję z kadrą i jednocześnie zdobywam potrzebne licencje. Coś takiego praktykuje się w wielu federacjach, które doceniają swoich starych piłkarzy.

- Czyli drugi trener, dyrektor sportowy?

- Chciałbym zostać dyrektorem sportowym. Być takim łącznikiem między federacją a reprezentacją, dbać o kwestie organizacyjne, wizerunek, wykorzystywać swoje kontakty zagraniczne, które przez lata gry nawiązałem. A później spróbować wymyślić cały system szkolenia, dzięki czemu za pięć, sześć lat przyszłyby konkretne efekty. Takie decyzje wcale nie muszą być podejmowane na szczeblach politycznych. To nie jest aż tak skomplikowane. Trzeba jednak dobrej woli i kompetentnych ludzi, aby usiąść i to zrobić.

- Trzy lata temu podobne plany miał Marek Koźmiński, ale jak poszedł na rozmowę kwalifikacyjną do Grzegorza Laty, to ten się zapytał, co Koźmiński chciałby robić, i zdziwił się, że zamierza stworzyć stanowisko, które do tej pory nie istniało...

- No właśnie. Dlatego potrzebna jest dobra wola. Taki model niemiecki w prowadzeniu kadry jest niezbędny. Potrzeba kogoś takiego jak Oliver Bierhoff. Podobną funkcję pełni u Czechów mój były kolega Vladimír Šmicer czy Fernando Hierro kiedyś w reprezentacji Hiszpanii. Myślę, że Waldek ma na tyle silną osobowość, iż nie da sobie pewnych spraw narzucić i będzie w stanie przeforsować swoje pomysły. Do meczów eliminacyjnych jest już bardzo mało czasu. Trzeba zakasać rękawy i brać się do roboty. Ciężko w tej chwili określić siłę tego zespołu, a czekają nas takie wyzwania jak mecze z Mołdawią, Czarnogórą i Anglią. To są naprawdę poważne potyczki i jeśli chcemy awansować, to musimy szybko się zjednoczyć. Myślę, że warto skorzystać z takiego modelu, w którym nad kształtem kadry radzi się zespołowo, gdzie spierają i wspierają się osobowości mające międzynarodowe doświadczenie. Najlepsze pistolety powinny działać na rzecz reprezentacji.
- Przygotowywał się Pan w jakiś sposób do swojej ewentualnej nowej roli czy po prostu pojawia się okazja, z której warto skorzystać?

- O pracy przy drużynie myślę już świadomie przynajmniej od 10 lat. Oczywiście interesują mnie sprawy organizacyjne i sportowe. Monitorowałem to, co robiłem przez ostatnie lata w Realu, Liverpoolu czy Feyenoordzie, co działo się wokół mnie i dlaczego. Trener Franciszek Smuda zaprosił mnie na zgrupowanie kadry przed Euro i muszę nieskromnie powiedzieć, że czuję klimat, wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Ale powtarzam, najpierw musiałyby zostać określone moje zadania, kompetencje. Nie chciałbym, aby moje nazwisko przewijało się z czysto komercyjnych powodów. Zresztą zapytanie od Waldka nie jest pierwsze. Zanim Fornalik został mianowany, zadzwonił Piotr Nowak i proponował współpracę, gdyby okazało się, że to jednak on zostanie wybrany.

- Po zakończeniu kariery jest Pan rozrywany. Miał Pan być również na tajnej naradzie w domu Romana Koseckiego, podczas której planowano stworzenie sensownej koalicji, która byłaby w stanie pokonać Grzegorza Latę w wyborach na prezesa PZPN...

- To prawda. Ostatecznie jednak do domu Romana nie pojechałem. Na razie jestem jeszcze za młody na walkę o prezesurę, ale myślę, że w tym obszarze też byłbym się w stanie odnaleźć. Widzę, jak osoba prezesa buduje wizerunek piłki nożnej w całym kraju. I przykro patrzeć, jak wygląda ten wizerunek naszego futbolu.

- Jakie cechy ma Waldemar Fornalik, które pozwalają wierzyć, że osiągnie sukces?

- Jest inteligentny i potrafi dobierać odpowiednich ludzi. A to w roli selekcjonera jest najbardziej istotne. Potrafi stworzyć dobrą atmosferę. No i ma szczęście. Znam wielu bardzo dobrych trenerów, którzy nigdy nic wielkiego nie wygrali, i odwrotnie - takich, którzy naprawdę niczym nie imponują, ale wygrywają.

- Pozostaje problem pensji. Dotychczas najbliżsi współpracownicy selekcjonera zarabiali w granicach 8 tys. zł. Pan przez lata przywykł do nieco innych stawek...

- Zawsze miałem taką zasadę, że o kasę upominałem się po robocie. Wychodzę z założenia, że jak coś zrobię dobrze, to pieniądze przyjdą.

- Jest na czym budować nową reprezentację czy trzeba zaczynać wszystko od nowa?

- Nie wiem, jaką wizję ma Waldek, ale pewne jest, że wizerunek tej kadry w porównaniu z poprzednimi przegranymi turniejami jest lepszy. To nie jest tak, że był jakiś konflikt z mediami, skandal. Jednak nie było rozdzierania szat po klęsce na Euro. Słabe wyniki odebrano łagodnie. Nie aż tak bardzo negatywnie jak po Korei, Niemczech czy Austrii. Tu bym szukał pozytywów. Na pewno delikatnie trzeba by tę kadrę przemeblować. Spróbować trzech, czterech zawodników z polskiej ligi, którzy dotychczas tak naprawdę nie dostali szansy. Choćby po to aby przekonać się, czy nasi ligowcy są w stanie wzbić się na poziom międzynarodowy, choćby po to, aby mieć alibi i czyste sumienie, jeśli się z nich później nie będzie korzystać.
- A farbowane lisy?

- Byłem na zgrupowaniu i widziałem, jak ci chłopcy bardzo chcieli się integrować, jak szukali akceptacji i starali się czasem nawet aż za bardzo. Bardzo przeżywali to, gdy obrażał ich wybitny reprezentant Polski. Do tego stopnia, że został podany do sądu. Odbierali to tak: skoro ktoś w Polsce ważny mówi takie rzeczy, to znaczy, że w ten sposób myśli znaczna część Polaków. Wiem, co mówię, bo z nimi rozmawiałem i widziałem, jak było to dla nich bolesne, jak emocjonalnie reagowali. Tłumaczyłem im, że mogą obronić się tylko na boisku. I oni w zasadzie się obronili. Warto z nich korzystać i jeśli któryś z nich będzie najlepszy na swojej pozycji, powinien dostać szansę.

- A może warto by im postawić jeden, delikatny warunek: nauczcie się mówić po polsku? Ile zwojowałby Pan w Holandii, Anglii czy Hiszpanii bez znajomości języków?

- To fakt, bez znajomości języka człowiek źle się czuje w szatni, i nie tylko. Opanowanie języków wzmaga pewność siebie, czujesz się po prostu komfortowo, mogąc rozmawiać ze wszystkimi. Powiedziałem, że nie mam nic przeciwko tym chłopakom, którzy grali u Smudy, daliśmy im paszporty, OK, niech grają. Tyle że to nie może być sposób na reprezentację. Rozumiem, że dla PZPN taniej jest wziąć sobie gotowego piłkarza, wyszkolonego przez inną federację, lecz nie tędy droga. Liczba graczy ostatnio tak zdobytych sugeruje, że taki był właśnie plan. To groźne dla naszej piłki - i w ogóle dla kraju. Nie podoba mi się rozdawanie paszportów na prawo i lewo tylko po to, aby osiągnąć jakiś doraźny cel. Wzięcie do kadry tzw. farbowanego lisa może być sporadycznym działaniem, uzupełnieniem konkretnego planu opartego na szkoleniu i selekcji zawodników z Polski. Od razu też dodam, że przepisanie jakiegokolwiek modelu z Anglii czy Hiszpanii nie ma żadnego sensu. Trzeba wypracować własny. Dostosowany do naszej rzeczywistości, mentalności, a nawet warunków atmosferycznych.

- Mówił Pan o trzech, czterech zawodnikach z polskiej ligi, którzy powinni zostać wypróbowani w reprezentacji. Jakie nazwiska ma Pan na myśli?

- Nie chcę mówić o szczegółach z uwagi na pracę, którą być może podejmę.

- Jerzy Dudek, podobnie jak Zbigniew Boniek, może mówić to, co chce...

[śmiech] Zgadzam się. Na pewno nie było sprawiedliwe, że swojej szansy nie dostali zawodnicy ze Śląska Wrocław i Ruchu Chorzów, którzy byli przecież najlepsi w naszej ekstraklasie w minionym sezonie.

- A ci wyrzuceni przez Franciszka Smudę?

- Każdej sprawie trzeba by się przyjrzeć osobno. Dyscyplina jednak musi być. Po to m.in. Franek Smuda został selekcjonerem, aby skończyło się luźne podejście do zawodu wielu zawodników. Franek wobec kilku piłkarzy wyciągnął bardzo daleko idące konsekwencje. Po pierwsze, to nie byli aż tak dla niego kluczowi zawodnicy, po drugie, wydaje się, że zapobiegł wzniecaniu pożaru, gdy delikatnie tliło się ognisko. Dzięki temu, że mamy Szczęsnego, Tytonia, Fabiańskiego, Boruc został szybko zapomniany. Natomiast Michał Żewłakow mógłby śmiało pełnić funkcję łącznika trenera z młodszymi zawodnikami, wykorzystywać doświadczenie. Nie wiem, jak było naprawdę, Smuda mówił mi, że nie chodziło tylko o kilka buteleczek wina, które wypili. Może się poddali i nie chcieli pomóc trenerowi, nie chcieli dać drużynie coś więcej. Nie wiem. Zapomnijmy o tym, powołania powinni dostawać wszyscy, którzy mogą coś dać tej kadrze. Podczas Euro przekonałem się, jak ważną dyscypliną jest u nas piłka nożna. Jak warto w nią inwestować i coś pozytywnego z nią zrobić, jak wielki jest potencjał. Owszem, mamy świetnych siatkarzy, żużlowców, Agnieszkę Radwańską, ale piłka nożna jest numerem jeden i o kawał drogi przed resztą.
- Do tego, aby zostać wybitnym reprezentantem, brakuje Panu jednego meczu...

- Zapomnijmy o tym. Tym bardziej że nic się z tym nie wiąże dodatkowo. Ani żadna pensja jak dla medalistów olimpijskich, ani bilety na mecze reprezentacji, ani nawet pamiątkowy zegarek w prezencie z wygrawerowanym nazwiskiem.

- Mourinho idzie tropem Barcelony, stawia na atak i zawodników świetnych technicznie. Właśnie kupuje Modricia...

- Chyba chce grać tiki-taka. Z tym że nie w oparciu o takich mikrusów, jakich mają w Barcelonie. Stawia na model portugalski i buduje drużynę w oparciu o rodaków i Hiszpanów. Nie sądzę, aby taki zawodnik jak Modrić mógł odegrać kluczową rolę w drużynie. Kupuje go, bo trudno znaleźć na rynku piłkarzy lepszych niż ci, którzy są w Barcelonie i Realu. Tak naprawdę mocniejszych, którzy są do wyciągnięcia, nie ma.

- Czuje się Pan jak celebryta?

- Przez ostatni rok trochę tak. Wszędzie mnie było pełno, zdaję sobie z tego sprawę. Z racji obowiązków. Pełniłem funkcję ambasadora Castrola, Szlachetnej Paczki, reklamowałem ferrero, duplo, jajka niespodzianki. Nie czuję się jednak klasycznym celebrytą. Nie widać mnie na okładkach kolorowych gazet, nie chodzę na przyjęcia ani bankiety z okazji wejścia na rynek nowego żelazka, bo mnie to nie interesuje.

Rozmawiał CEZARY KOWALSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski