- „Kończę rok jako lider ekstraklasy” - okrzepł Pan z tą myślą?
- Powiem tak: coś, co od dłuższego czasu było realne, stało się faktem. Tak, cieszymy się bardzo, niech chwila trwa jak najdłużej.
- Jak podsumowałby Pan swój 2015 rok?
- Trochę pechowy, bo było sporo kontuzji. Jednak zdarzyło się też wiele pozytywnych rzeczy: debiut w ekstraklasie, „kilka” meczów udało mi się w niej zagrać, strzelić bramki. Jesienią grałem mniej, było to spowodowane różnymi czynnikami, ale i tak mogę być na koniec roku zadowolony. I będę robił wszystko, żeby przyszły był jeszcze lepszy.
- Jaki był najważniejszy moment? Debiut w lutowym meczu z GKS Bełchatów, pierwsza bramka, strzelona dwa miesiące potem Jagiellonii?
- Wydaje mi się, że debiut był bardzo ważnym momentem. Tego potrzebowałem, bo wcześniej długo nie grałem, praktycznie całą jesień ubiegłego roku miałem straconą z powodu złamania nogi. Debiut w ekstraklasie dał mi impuls, motywację do tego, żeby jeszcze bardziej pracować. Bo to był widoczny efekt tego, że praca się opłaca. I nawet jak nie idzie, to nie można się załamywać, tylko trzeba pracować jak najwięcej. A bramka? No, bramki były dwie, ale w żadnym przypadku nie dały nam punktów.
- Jesienią miał Pan pecha, bo na Pana pozycję klub sprowadził Patrika Mraza, który okazał się zdecydowanie najlepszym lewym obrońcą w lidze.
- Dokładnie tak. Wiadomo, że kiedy wyniki są dobre, trener nie zmienia całego składu co mecz i trzeba czekać na swoją szansę. Ja na ponowny występ w podstawowym składzie czekałem bardzo długo. W końcu się to udało w meczu z Legią (13 grudnia, po ponad trzech miesiącach - przyp. boch). Myślę, że zrobiłem tam dobre wrażenie, i to mimo że nie zagrałem wcale na lewej obronie. Ale dla mnie nie ma znaczenia, na jakiej pozycji trener mnie widzi. Jeśli tylko mnie widzi na boisku, to jestem bardzo zadowolony.
- W Puszczy grał Pan przy 400-500 kibicach, na cichym stadionie. 20 tysięcy ludzi przy Łazienkowskiej oszałamia czy już się Pan oswoił z otoczką ekstraklasy?
- To nie tyle oszałamia, co daje - przynajmniej mnie - takiego pozytywnego kopniaka, że trzeba się bardziej starać, więcej z siebie dać. Całkiem inaczej gra się w Niepołomicach, a całkiem inaczej na stadionie Legii. Grać przy 20 tysiącach ludzi to fantastyczne przeżycie. Po to się trenuje, żeby to przeżywać.
- Półtora roku po odejściu z Puszczy bardzo zmieniła się Pana masa, tkanka tłuszczowa? Liczby świadczące o efektach treningu...
- Nigdy nie miałem problemów z wagą, z tkanką tłuszczową. Jest dobrze. Przez półtora roku nabrałem może dwa-trzy kilogramy.
- W Piaście gra Pan z Bartoszem Szeligą i Mateuszem Makiem. To zawodnicy w podobnym wieku, też wywodzący się z Małopolski. Miał Pan z nimi kontakt w juniorskich czasach?
- Z Bartkiem tak, na jakiejś konsultacji kadry Małopolski. Mateusza znałem wcześniej tylko i wyłącznie z meczów w pierwszej lidze, kiedy ja grałem w Puszczy, a on w Bełchatowie.
- W Puszczy był Pan wybitnie ofensywnym piłkarzem. W Piaście to się zmieniło, co pokazał też mecz z Legią, w którym wystąpił Pan jako środkowy pomocnik.
- Miałem wyłącznie defensywne zadania, polegające na tym, by przeszkadzać Guilherme w rozgrywaniu piłki. W pierwszej połowie udało się to bardzo dobrze, Brazylijczyk nie miał żadnego udanego podania do przodu. Po przerwie sytuacja się zmieniła, bo w Legii wszedł na boisko Prijović, Guilherme zmienił pozycję, a ja zszedłem za nim na lewą obronę. Było już trochę zamieszania, Legia objęła prowadzenie. Na szczęście Gerard Badia, który mnie zastąpił, doprowadził do wyrównania.
- To, że w meczu na szczycie został Pan wyznaczony do krycia najlepszego - obok Nikolicia - piłkarza Legii, świadczyć może o tym, że trener Radoslav Latal darzy Pana zaufaniem.
- Wypadł wtedy ze składu Kornel Osyra, nie było Sasy Żivca. Tym, że trener wybrał akurat mnie, byłem dosyć zaskoczony. A o tym, że będę w podstawowym składzie, dowiedziałem się w dniu meczu na obiedzie. Może zresztą to i lepiej, bo nie miałem czasu, żeby o tym myśleć, żeby na przykład się bać (śmiech).
- A Pan stresuje się przed meczami?
- Trochę stresujący jest dla mnie sam moment wyjścia na boisko, z szatni po rozgrzewce. Jednak kiedy zaczyna się mecz, już wszystko jest w porządku. Nie myślę o tym, o czym nie powinienem, koncentruję się na grze.
- W nowym roku czego by Pan sobie życzył? Rozumiem, że kontuzji to już ma Pan dość...
- Dokładnie tak. Życzyłbym sobie zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia... Jest najważniejsze. Niektórzy mówią, że szczęście, bo na Titanicu zdrowi byli wszyscy, tylko szczęścia zabrakło - coś w tym jest, ale ja pozostanę przy swoim zdaniu (uśmiech).
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?