Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na szczęście przyprowadzają córeczki

Redakcja
I ty musisz przyjść na mój koncert! - mówi Maciej Maleńczuk FOT. WARNER MUSIC POLAND
I ty musisz przyjść na mój koncert! - mówi Maciej Maleńczuk FOT. WARNER MUSIC POLAND
ROZMOWA z MACIEJEM MALEŃCZUKIEM, który wystąpi z zespołem PSYCHODANCING na dwóch koncertach 17 listopada w Kijów.Centrum

I ty musisz przyjść na mój koncert! - mówi Maciej Maleńczuk FOT. WARNER MUSIC POLAND

- Występujesz teraz niemal wyłącznie w kinach, teatrach i filharmoniach. Dobrze się czujesz w takich nobliwych salach?

- Przyzwyczaiłem się. To dobrze okablowane i dobrze brzmiące miejsca. Dlatego lubię w nich występować. Ja nie potrzebuję pogo. (śmiech)

- Ćwierć wieku temu śpiewałeś na ulicach Krakowa. Spodziewałeś się wtedy, że awansujesz do filharmonii?

- Kiedy byłem młody i miałem jeszcze jakieś marzenia, myślałem, że wystarczyłaby mi scena klubowa. Wydawało mi się, że najfajniej być takim muzykiem, który jest popularny, ale nie na zasadzie Jerzego Połomskiego, ale raczej kogoś, kto gra właśnie w klubach. Sytuacja jednak wymknęła się spod kontroli.

- W jakim sensie?

- Przecież ja zakładałem Psychodancing głównie po to, aby obsługiwać bankiety. Wcześniejsze moje występy solowe, albo z Pudelsami, albo nawet z Homo Twist na tego typu imprezach, były niewypałem. Szkoda mi jednak było marnować tych pieniędzy. Postanowiłem więc zrobić taki band, który potrafi zagrać wszystko - uznając, że na dzisiejszym dansingu może się znaleźć nawet fan Black Sabbath. Dlatego naprawdę gramy wszystko, może z wyjątkiem operetki. Ale szybko okazało się, że 90 procent występów Psychodancingu to normalne koncerty, a tylko 10 procent to bankiety. Mało tego - często są to koncerty podwójne, bo zainteresowanie jest takie, że na pierwszy występ przychodzi tysiąc osób, a na drugi - następny tysiąc.

- Wielu dawnych fanów Homo Twist wiesza na Tobie psy za to, że odszedłeś od rocka.

- Bez przerwy czytam o sobie, że się skomercjalizowałem i sprzedałem. Ale kiedy na jakimś bankiecie jakiś referent bankowy albo agent ubezpieczeniowy woła do mnie "Homo Twist!", to sam jest śmieszny w tym garniaku. Bo przecież nie było najmniejszej możliwości, żeby tamten zespół przyjechał na taki bankiet. Nie wywoływaliśmy takiego zainteresowania. Homo Twist sprzedawał pięć tysięcy płyt, a koncerty trzeba było odwoływać z braku widowni. Pomyślałem więc: "Skoro mnie nie chcecie, muszę podjąć jakieś kroki". Ale nie spodziewałem się, że aż tak dobrze pójdzie.

- Jaka atmosfera panuje na tych bankietach?

- Wszystko zależy od tego, jaka jest branża. Generalnie mechanicy samochodowi bawią się dziesięć razy lepiej niż pracownicy banku. Agenci ubezpieczeniowi też są dobrzy, a politycy - to już w ogóle jest świetnie. Najgorzej jest z firmami przewozowymi i pocztą, bo to ponuracy, którzy wypadają najgorzej. Zresztą te bankiety to jedyna okazja, żeby ludzie sobie mogli potańczyć.

- W kinach czy w filharmoniach to raczej chyba nie ma szans na tańce.

- Jasne, nawet jak się jakaś para podniesie, to zaraz ich posadzi ochrona. Więc nie namawiam nikogo do tańca. Przychodzi sporo ludzi w wieku 50 plus. To dobrze - bo to osoby w miarę wyrobione. Ale na szczęście przyprowadzają ze sobą... córeczki. (śmiech) Dlatego jakieś 20- 30 procent widowni to młodzież, głównie płci damskiej.
- Zaglądają potem te córeczki za kulisy?

- Tabuny! Trzeba stawiać podwójną bramkę. Przede wszystkim chcą sobie robić ze mną zdjęcia. (śmiech) Dlatego mam przygotowane specjalne fotografie, jak kiedyś Elvis Presley, które wręczam im od razu na wstępie.

- Właściwie grasz teraz koncert za koncertem. Jak sobie dajesz z tym radę?

- Najważniejszą kwestią jest to, aby kontrolować ilość wypitego alkoholu. Bo takich dwóch sztuk nie da się wykonać ani na trzeźwo, ani po pijanemu. (śmiech)

- Jaka jest zatem ilość optymalna?

- Dla mnie nieprzekraczalna ilość na jeden koncert to trzysta. Ale jak są dwa koncerty, to nie mogę absolutnie wypić dwa razy tyle. Dlatego wtedy piję dwa razy po sto pięćdziesiąt. (śmiech)

- Nie boisz się, że popadniesz w alkoholizm?

- Trzeba na to uważać. W tej chwili nie jestem takim pijakiem jak kiedyś. Mogę siebie określić jako średnio suchego alkoholika. I możesz to opublikować - nie zamierzam uprawiać dulszczyzny, jak to bywa w tabloidach.

- No właśnie: Twój ostatni singiel to piosenka ze znamiennym tytułem "Sprzedaj mnie Faktowi". Oparłeś ją na autentycznych przeżyciach?

- Jakby ci to wytłumaczyć? (śmiech) Zawsze inspirowało mnie życie. Opisałem w niej dosyć typową sytuację człowieka, który jest znany i przez to może być szantażowany. Tabloidy wykorzystują takie historie - choć w ten sposób odsłaniają swoją hipokryzję. Bo na pierwszej stronie ubolewają nad tym, że w polskim show-biznesie jest fala rozwodów, a na drugiej stronie serwują zestaw zdjęć z ukrytej kamery, jak ktoś się z kimś za rękę złapał.

- Przyznaj jednak, że dzięki temu tabloidy nakręcają polskim celebrytom popularność.

- Niekoniecznie jest to popularność, której ja bym sobie akurat życzył. Bo z pewnością powoduje ona ferment w domu u niejednego artysty. I być może jest powodem niejednej awantury. Chociaż mnie nigdy nie zależało, aby trafić na łamy tabloidów, niestety, od pewnego czasu i ja się muszę z nimi borykać. Chciałbym jednak poinformować, że ostatnio to nie paparazzi przyłapali mnie, ale to ja przyłapałem paprazzich, jak mi robią zdjęcia z ukrycia! Dlatego na głos i wyraźnie powiedziałem im, że sobie tego nie życzę.

- W teledysku do wspomnianego utworu reżyser otoczył Cię rozebranymi dziewczynami. Ciężko Ci się było opanować?

- W moim wieku to już nie jest kwestia tego, że ja mogę, tylko tego, że ja nie chcę. (śmiech)

- Ale zrobiła się wokół tego klipu mała awantura.

- Bo dulszczyzna nadal kwitnie w tym kraju. Weźmy pierwszy lepszy polski film - tam cycki są prawie bez przerwy. Tymczasem jeden z największych portali internetowych oznajmił, że zamieści ten teledysk, ale pod warunkiem że wypikseluję te piersi. Zgodziłem się - powiedziałem jednak, żeby moje też wypikselowali. I potem miałem uciechę, czytając komentarze internautów zdziwionych, że zamazali męskie sutki. (śmiech)
- Twoja ostatnia płyta jest utrzymana w stylu country. Sięgnałeś po ten gatunek, bo współczesna Polska przypomina Ci Dziki Zachód?

- Ktoś się u nas postarał, żeby country było postrzegane jako obciach w stylu Gangu Marcela. W Ameryce jest zupełnie inaczej. Od lat fascynuję się postacią Johnny'ego Casha, tak jak fascynuję się postacią Wysockiego. Tak samo jak on gram na akustycznej gitarze, przez dziesięć lat śpiewałem na ulicy, włóczyłem się po świecie, jeździłem pociągami na gapę, żyłem cygańskim życiem outsidera. Nikt mi wtedy nie płacił ubezpieczenia. (śmiech) Pomyślałem więc sobie, że należy wrócić do źródeł. Kiedy w końcu jako tako nauczyłem się kumać angielski, posłuchałem tych tekstów ze zrozumieniem. I stwierdziłem, że muszę je zaśpiewać po polsku - bo ja też kiedyś położę głowę w dolinie, zasnę na wieki i będę miał spokój. W ten sposób załatwiłem sprawę z Cashem

Rozmawiał PAWEŁ GZYL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski