MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Monika Cupiał: Tele-Fonikę traktuję jak chłop ojcowiznę

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Monika Cupiał-Zgryzek przejęła władzę po ojcu i rządzi w Tele-Fonice. A rządzi mocną ręką. Czy to jednak wystarczy, by utrzymać się w ostrym, czasem brutalnym biznesie?
Monika Cupiał-Zgryzek przejęła władzę po ojcu i rządzi w Tele-Fonice. A rządzi mocną ręką. Czy to jednak wystarczy, by utrzymać się w ostrym, czasem brutalnym biznesie? Fot. Andrzej Banaś
Kable to jest ostry, czasem brutalny biznes. Bardzo silna konkurencja, czasami zagrywki nie fair. Ale jak coś kupujesz lub sprzedajesz, to znasz zasady. Jak ktoś nie realizuje kontraktu, ja mu mogę ten kontrakt wypowiedzieć. A w piłce? Jest inaczej - mówi Monika Cupiał-Zgryzek

- Może deser?

- Nie, dziękuję. Desery jem raz w tygodniu. Akurat nie dziś.

- Nie zrobi pani wyjątku?

- Nie. Jak ktoś wyznacza sobie zasady, to powinien ich przestrzegać. Jeśli człowiek sam siebie nie słucha i oszukuje, to jakie ma prawo wymagać przestrzegania zasad od innych?

- Zasady są ważne w Tele-Fonice?

- Są i zawsze były. W firmie pracują tylko ci, którzy to rozumieją.

- Piłkarska Wisła pasowała do waszych zasad?

- Mój tato robił wszystko, by tak było. Zero kombinowania, stanowcze „nie” dla handlowania meczami. Ciężka praca, czysta gra. Masz wyniki, starasz się, dajesz z siebie wszystko - zarabiasz. Nie masz wyników, obijasz się - nie zarabiasz. Tak jest w biznesie i to rozumiem.

- To po co ojcu była ta cała piłka?

- Chyba dla wszystkich jasne jest, że on kocha Wisłę, zaangażował się w nią bardzo mocno. Finansowo i emocjonalnie.

- W ostatnich latach widać było rosnące zniechęcenie?
- W Tele-Fonice przeżywaliśmy bardzo trudny okres restrukturyzacji, poświęceń. Jednocześnie wielu ludzi z naszej firmy zaangażowało się w utrzymanie Wisły. Ci ludzie mieli wrażenie, że w samej Wiśle tego zaangażowania, poświęcenia nie widać. Zabrakło też wyników sportowych.

- Piłka stała się dla firmy ciężarem?

- Tak uważało wielu.

- Pani jest fanką Wisły?

- Nie, bo ja jestem kobietą i się nie znam na futbolu.

- Pani ironizuje.

- Ale też trochę mówię prawdę. My jesteśmy branżą kablową i na tym się znamy. O kablach mogę z panem rozmawiać całymi dniami, kompetentnie. A piłki, jako biznesu, nie pojmuję.

- Ona się różni od biznesu pt. kable? Przecież i tu, i tu są niemal sami faceci, panie raczej dekoracyjnie. W światowym biznesie kablowym pani jest jedyna na takim stanowisku. W Europacable, organizacji zrzeszającej potentatów, ma pani funkcję wiceprezesa, cała reszta to mężczyźni. W futbolu jest podobnie.

- Kable to jest ostry, czasem brutalny biznes. Bardzo silna konkurencja, zdarzają się nawet zagrywki nie fair. Ale jak coś kupujesz lub sprzedajesz, to znasz zasady - co, komu, ile. Jak ktoś nie realizuje kontraktu, ja mu mogę ten kontrakt wypowiedzieć. A w piłce? Jest inaczej.

- Ale to nie pani zdecydowała o sprzedaży Wisły, tylko banki.

- Owszem. One wolą, jeśli firma, której pożyczają pieniądze, koncentruje się na głównym biznesie, a już na pewno nie prowadzi działalności tak kosztownych i niepewnych jak piłka. Działalność sportowa jest postrzegana przez finansistów negatywnie.

- A Tele-Fonika potrzebowała pieniędzy, negocjowaliście od 2013 roku z Europejskim Bankiem Odbudowy i Rozwoju, z bankami komercyjnymi, żeby wam dały miliard złotych, czyli kwotę równą jednej trzeciej waszych ówczesnych rocznych przychodów. Bo popadliście w długi, chodziły nawet pogłoski o planowanym przejęciu Tele-Foniki przez zagranicznego potentata.

- Przypomnę, że nasza firma wyrosła z lokalnego zakładu na dużego globalnego producenta, skupiającego m.in. sześć fabryk, w tym dwie za granicą, i siedem spółek handlowych odpowiadających za dystrybucję w ponad 80 krajach. Produkujemy i oferujemy 25 tys. typów kabli, w tym wiele zaawansowanych technicznie, innowacyjnych. Udało nam się przy tym zachować stuprocentowo polski kapitał.

- I ten wzrost finansowany był z kredytów.

- Głównie, co jest przecież normą. Mój tato przeznaczał na rozwój prawie wszystkie zyski, ale to nie wystarczało do realizacji jego ambitnej wizji. Chciał skupić w ramach Tele-Foniki całą branżę kablową w Polsce i podbić świat. Do tego niezbędne było przejęcie innych zakładów. Zaczęło się od Krakowskiej Fabryki Kabli, potem był Elektrim… Nie dało się tego dokonać bez kredytów.

- Banki pożyczały wam chętnie?

- Bardzo. Same przychodziły z propozycjami. Uznały, że jako duża firma osiągniemy efekt skali, będzie nam łatwiej rozmawiać z dostawcami, zyski się zsumują, a koszty obniżą.

- Tak nie było?

- Tak zaczyna być. Ale wtedy, gdy wchłanialiśmy kolejne fabryki, nikt nie zwracał uwagi, że aby osiągnąć ów pożądany efekt skali, trzeba najpierw przeprowadzić restrukturyzację. I tu kłania się czynnik ludzki, nie do końca obliczalny. Pan sobie może na papierze sumować wyniki dwóch zakładów, a w praktyce musi pan nauczyć współpracy ludzi, którzy pracowali dotąd przeciwko sobie w rywalizujących ze sobą firmach, mieli się za wrogów. To trudny proces.

- Dlaczego?

- W myślenickiej firmie-matce tato od początku wymagał jakości, pracowitości, poświęcenia, lojalności, tempa, otwartości na zmiany, efektów. Nie wszyscy nadążyli za tempem i zmianami, szczególnie pracownicy wyższego szczebla. Ale jest wielu takich, którzy dali radę. Mamy pracowników z ponad pięćdziesięcioletnim stażem w naszych fabrykach, z czasów KFK i Elektrimu.

- Ale ojciec brutalnie zwalniał nieprzystosowanych do kapitalizmu.

- Czemu pan mówi - brutalnie?

- No dobrze: masowo.

- Przyznaję, że to był bolesny, ale absolutnie konieczny proces, związany z restrukturyzacją, łączeniem firm. Towarzyszył mu olbrzymi szum medialny.

- W styczniu 2002 r. przejęliście kontrolę nad Elektrimem, w tym trzema zakładami - w Ożarowie, Bydgoszczy i szczecińskim Załomiu. Ten ostatni był kiedyś największym producentem kabli w Polsce. Już dwa miesiące później ogłosiliście, że likwidujecie Ożarów, pracę straci w sumie 900 osób. Było gorąco.

- To były dla nas bardzo trudne decyzje, ale podyktowane ekonomią. Tymczasem tamtejsze silne związki zawodowe plus bliskość Warszawy nie pomagały.

- Potem zlikwidowaliście Załom... W paru rejonach Polski nazwisko Cupiał kojarzy się do dziś z twardym kapitalistą, który przejmuje, zamyka, zwalnia. Trudno się dziwić rozżaleniu ludzi.

- Żal rozumiem, ale trzeba pamiętać o wyższym celu, jaki nam przyświecał. Przemysł kablowy w Polsce miał coraz większe problemy, w wielu miejscach przynosił straty, był coraz bardziej bezradny w starciu z zagraniczną konkurencją. Trzeba go było uzdrowić, by stał się konkurencyjny na rynku globalnym.

- I to wymagało cięć, zwolnień?

- Powiem to najprościej jak można: bez tego nie byłoby przemysłu kablowego w Polsce.

- Niektórzy twierdzą, że gdybyście nie kupili tych nieszczęsnych fabryk, miałyby szansę przetrwać.

- Wątpię, czy przetrwałyby w zderzeniu z nowoczesną Tele-Foniką i zagraniczną konkurencją. Były źle zorganizowane, źle zarządzane, mało wydajne, każda produkowała niemal identyczny asortyment. Kończył się zbyt na ich produkty. Na przykład na kable telefoniczne, na których w latach 90. nasza firma wyrosła. Teraz zaczynała się era telefonii komórkowej i trzeba było szukać innych odbiorców, dostosować asortyment i działalność do ich wymagań. Bez tego i bez bolesnych cięć nie zagwarantowalibyśmy 3,2 tys. miejsc pracy, nie byłoby trzeciej co do wielkości firmy produkującej kable w Europie, nie byłoby wpływów z podatków, eksportu, ani innych korzyści z naszego istnienia.

- Po wybuchu światowego kryzysu nastały dla was czasy chude, kredyty zaciągnięte na rozwój przemieniły się w długi trudne do spłacenia. Część fachowców twierdziła, że pani tato przeinwestował. Że zarządza po staremu, autorytarnie, nie rozumie współczesnego biznesu, nie wyczuwa trendów rynkowych.

- Zdziwiłby się pan! Tato znakomicie wyczuwa trendy, mnóstwo czyta, słucha, analizuje, ma gigantyczną wiedzę, równie wielkie doświadczenie, a zarazem - absolutnie wyjątkową intuicję. Jest przy tym wizjonerem. Tylko wizjoner mógł stworzyć taką firmę nieomal z niczego, mimo tylu przeciwności.

- Ale - przeinwestował?
- Powiem tak: jego wizja była i jest słuszna. Jego strategia także. Nie zawsze jednak współpracownicy taty, który przecież nigdy - z wyjątkiem krótkiego okresu - nie był w zarządzie firmy, potrafili przełożyć wizję na skuteczne działania. Nałożyły się na to okoliczności zewnętrzne: kryzys, spadek zamówień. Do tego konsolidacja i specjalizacja przejętych zakładów obniżyły przejściowo moce produkcyjne. O wiele łatwiej wybudować fabrykę od zera, niż przejąć coś i z mozołem dostosowywać. To był kosztowny proces.

- W zeszłym roku banki dały wam aż miliard złotych na refinansowanie długów i dalszy rozwój. Co je przekonało?

- Uczciwe rozliczenie przeszłości, wiarygodny biznesplan i to, że właściciel dołożył dziesiątki milionów z własnej kieszeni.

- Oraz zgodził się pozbyć Wisły. Macie zrezygnować z wszystkich działalności, poza główną.

- Kwestia Wisły została postawiona przez banki jasno i ostro. Dostaliśmy termin do końca zeszłego roku, potem przesunęliśmy go z bankami do końca września 2016.

- Tata to przeżył?

- Bardzo.

- Ale pogodził się?

- Chyba tak.

- Uderzające, że po tych wszystkich waszych ciężkich bojach w dużej Tele-Fonice pozostali w zdecydowanej większości ludzie wywodzący się z tej małej, czyli pierwszego zakładu w Myślenicach. Wierni towarzysze broni pani ojca. Dlaczego?

- Przypuszczam, że to jest kwestia mentalności. Oni nigdy nie dopuszczali do siebie myśli, że coś jest niemożliwe, czegoś nie da się zrobić. Musieli mieć odwagę, wyobraźnię, by wywodząc się z małego miasteczka przejąć i wchłonąć takie molochy, jak KFK czy Elektrim. Uznali też za coś oczywistego narzucony przez tatę standard pracy, niebywałe tempo, gotowość do zmian, co w Polsce rzadkie.

- Kiedy pani wzięła do ręki pierwszy kabel?

- Jako młoda dziewczyna byłam na produkcji, ale to nie było tak emocjonalne jak wtedy, gdy w 2001 roku przyszłam na staż do firmy taty.

- Emocjonalne? Kable???

- No, oczywiście.

- Te emocje to przez myśl, że będzie tu pani kiedyś szefem?

-[śmiech] Nigdy nie myślałam w tych kategoriach! Ja tę firmę traktuję jak chłop ojcowiznę. To jest coś stworzonego wizją, sercem i zaangażowaniem mojego taty. Ja się z tym utożsamiam. Dlatego jest we mnie naturalny odruch: pomóc tacie. Nie koncentruję się na stanowiskach, tylko zadaniach do wykonania. Chcę wspierać, dbać, rozwijać, w miarę umiejętności. Z tego powodu na ten staż przyszłam.

- Po zarządzaniu strategicznym w Wyższej Szkole Biznesu National-Louis University w Nowym Sączu. Kuźni prezesów. Ta szkoła to był pomysł…

- Taty. Ja się wahałam, prawo i inne kierunki chodziły za mną. A on mi doradził uczelnię, o której wcześniej nie słyszałam. Wiedział, czego i jak tam się uczy. To było na tamten czas coś wyjątkowego: nacisk na naukę języków, do tego informatyka, wreszcie znakomici zagraniczni fachowcy, z którymi pracowaliśmy na biznesowych przypadkach z życia. Tego wtedy nie było na innych uczelniach.

- Na stażu tato obchodził się z panią jak z jajkiem?

- On?! A gdzie! To jest ten typ, który ma wobec swoich bliskich większe wymagania niż wobec obcych. A ja jestem dokładnie taki sam typ: muszę koniecznie udowodnić, że niczego nie dostałam za darmo, że się nadaję, na 200 procent staram, trzymam tempo. Wiem, że tylko w ten sposób można sobie wyrobić szacunek u współpracowników.

- Szła pani kiedyś do taty lub od taty na miękkich nogach?

- A kto nie szedł! Zwłaszcza w okresie restrukturyzacji bywało nerwowo i ostro. Ale zmobilizowaliśmy się, nie spanikowaliśmy, tylko wzięliśmy do pracy, sprawdziliśmy się wzajemnie w ciężkim boju. Jesteśmy przez to silniejsi.

- Sytuacja firmy się poprawiła?

- Wyraźnie. Narzuciliśmy sobie większy reżim niż wymagają banki, oddłużyliśmy się szybciej i wskaźniki ekonomiczne mamy dziś podobne do liderów branży, czasem nawet lepsze.

- Produkujecie coraz więcej kabli zaawansowanych technologicznie, skomplikowanych, innowacyjnych, na których zarabia się lepiej niż na prostych. Ale sprzedajecie je głównie na Zachodzie.

- Na rynku polskim generalnie rządzi cena, jakość liczy się w Skandynawii, w USA, Anglii, Niemczech. Jakość wymaga sprawdzonych dostawców, z certyfikatami ośrodków badawczych, wytrawnych projektantów, pracujących pod potrzeby klienta. Marzy mi się, by Polska poszła w tym kierunku, jako firma jesteśmy na to przygotowani. Bardzo lubimy produkować i sprzedawać kable górnicze, kable pod wysokie napięcia i specjalistyczne, bo są skomplikowane, ciężkie, pracochłonne, wymagają myśli technologicznej, rządzą w nich wysokie standardy.

- W Polsce niełatwo je sprzedać.

- Niestety, kopalnie przez kryzys musiały ograniczyć zamówienia. Dobry i obiecujący rynek farm wiatrowych w ślad za zmianą prawa nagle się skończył. Wierzymy natomiast, że otworzy się rynek kabli podmorskich, na co też będziemy przygotowani. Realizowane przez nas kontrakty zagraniczne dają nam know-how, który moglibyśmy wykorzystać na rynku polskim. Planujemy również rozwój kabli ekstrawysokich napięć do 500 kV, akcesoriów pod systemy wysokich napięć, kable o prądzie stałym itd. Rozwijamy część parku maszynowego pod kable bezhalogenowe, wykorzystywane w nowych technologiach, spełniające nowe normy unijne…

- Plan Morawieckiego zapowiada inwestycje, na których możecie nieźle zarobić.

- Jeśli do nich dojdzie i jeśli wygramy przetargi. Jesteśmy przygotowani na sprzedaż i rozwój produktów zaawansowanych technologicznie. Jest to absolutnie spójne z naszą strategią rozwoju. Konkurentów zgłosi się pewnie wielu, z całego świata, ale wierzymy, że jako polski producent bazujący w większości na polskich dostawcach, dzięki znakomitej jakości, solidności i wiarygodności wygramy w cuglach.

- Od szefów polskich firm słyszę często, że w przetargach publicznych w naszym kraju preferowano dotąd ich zagranicznych konkurentów, którzy notabene są na własnym terenie chronieni i wspierani. Na Zachodzie wiedzą, że na zamówieniach publicznych rodzime firmy rosną, co jest korzystne dla państwa, obywateli. W Polsce było ponoć dotąd odwrotnie, niektóre zapisy w przetargach wręcz polskie firmy dyskryminowały. To się zmienia?

- Zacznijmy od początku. Za granicą występują tak zwane prekwalifikacje, które są rodzajem certyfikatu, który umożliwia udział w przetargu. To jak wiza dla produktu. Masz ją, wchodzisz na rynek. Zagranicznym firmom przeważnie strasznie trudno ją uzyskać. Z niewiadomych przyczyn bywają blokowane proceduralnie. Na przykład w Niemczech o uzyskanie prekwalifikacji staraliśmy się osiem lat!

- To wyjątek czy zasada?

- Zasada raczej. Ciekawy przypadek mieliśmy we Francji, gdzie wygraliśmy przetarg, ale klient - zakład energetyczny - poinformował nas, że „nie wpisujemy się w ich model logistyczny”. I w efekcie dostawcą została firma francuska.

- Czyli preferują tam własnych producentów i dostawców?

- W wielu krajach już na etapie projektów premiowane są lokalne, krajowe rozwiązania i produkty. W efekcie nie jest to nic innego, jak dyskryminacja zagranicznych producentów. Kolejnym sposobem, jaki obserwujemy w innych krajach, jest przedstawienie referencji. Bez referencji jest się automatycznie eliminowanym z rynku. W Polsce tego nie ma.

- A co jest? I co doskwiera?

- W naszym kraju ciągle obowiązuje kryterium ceny. Im niższa - tym większa pewność wygranej. Często zamawiający rezygnują z zaostrzania kryteriów jakościowych w obawie, że ktoś im zarzuci ograniczanie konkurencji. Zamiast certyfikatów, kosztujących miliony złotych, oczekują oświadczeń, że dostarczany produkt spełnia normy…

- Co w świetle przytoczonych przez panią przykładów brzmi i strasznie, i śmiesznie.

- Niestety.

- Pani opowiada o kablach z pasją w oczach. Dlatego ojciec wybrał panią na prezesa?

- Trochę nie miał wyjścia.

- No tak, trzy córki, żadnego syna…

- A ja jestem najstarsza i po odpowiedniej szkole.

- A siostry?

- Wspierają mnie w pracy.

- Pod pani berłem Tele-Fonika zostanie numerem jeden w Europie?

- To dopiero wyzwanie! Na miarę Cupiałów. Mówiąc całkiem poważnie, na pozycji europejskiego i światowego lidera mamy w tej chwili bardzo silnego gracza. Grupa Prysmian z Mediolanu zatrudnia 19 tys. osób, jej przychody sięgają 7 mld euro, są więc osiem razy większe od naszych. Koncernem zarządza twardą ręką, właściwie jednoosobowo, silny Włoch…

- …Valerio Battista, który jest także szefem Europacable. Kogoś mi przypomina. W styczniu przyszłego roku skończy 60 lat, jest więc tylko pół roku młodszy od pani taty.

- Właśnie. A nie ma następcy. Ani następczyni.

Monika Cupiał-Zgryzek jest najstarszą z trzech córek 60-letniego Bogusława Cupiała, twórcy i właściciela myślenickiej Tele-Foniki Kable SA i do niedawna właściciela piłkarskiej Wisły Kraków.

Specjalistka od zarządzania strategicznego po Wyższej Szkole Biznesu National-Louis University w Nowym Sączu zasiadła w fotelu prezesa Tele-Foniki pod koniec października 2015 r. Z firmą ojca związana jest od początku stulecia, przechodziła kolejne szczeble, do dyrektora ds. organizacji i administracji, a od 2012 r. - wiceprezesa.

Pracownicy mówią o niej: bardzo kompetentna, sprawiedliwa, zdecydowana; miła, ale od razu wiadomo, że rządzi. Piastuje również prestiżowe stanowisko wiceprezydenta międzynarodowej organizacji Europacable, zrzeszającej branżowych potentatów.

Mąż, Bartłomiej Zgryzek, specjalista od finansów po Akademii Ekonomicznej w Katowicach, jest jednym z czterech wiceprezesów Tele-Foniki, w której pracuje od 2001 roku.

Średnia siostra prowadzi z mężem klinikę rehabilitacyjną w Krakowie. Najmłodsza (z drugiego małżeństwa Bogusława Cupiała) pomaga w rodzinnym biznesie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Inflacja będzie rosnąć, nawet do 6 proc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski