MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Moje życie w reformach

Redakcja
Maciej Radwan Rybiński: Felieton optymistyczny

Odkąd sięgam pamięcią, zawsze żyłem w warunkach reformy i pod rządami wielkich reformatorów. W wielu mniej niż Polska szczęśliwych krajach Europy od czasów Reformacji nie było żadnej istotniejszej reformy. A u nas przeciwnie, reforma goni reformę jak po pigułkach Reformackich (Czy jeszcze są? To były te, które czyściły łagodnie, nie przerywając snu). Co się kto dorwie do władzy, przeprowadza reformy, a kto stoi w kolejce i czeka na dopuszczenie do steru - jak to się mówi - nawy państwowej, ten obiecuje, że zreformuje wszystko, a w pierwszym rzędzie reformy poprzednika. Mnie się to nawet podoba. Ja żyję z szyderstw, a nic się tak nie nadaje do kpin jak zreformowane reformy, reformatorskie poczynania i ich niereformowalne już skutki. Trochę współczuję moim poważnym kolegom publicystom, którzy zamiast sobie pożartować, a nawet poryczeć ze śmiechu, co jest w przypadku reform naturalnym i zrozumiałym odruchem, muszą na serio analizować planowane reformy, cmokać z zachwytu albo łkać z rozpaczy, co zależy wyłącznie od generalnej orientacji politycznej i stopnia uzależnienia, a potem dziwić się, że miało być albo wspaniale, albo katastrofalnie, a skończyło się jak zwykle. Kolejną reformą reformy.
   Za mojej pamięci Władysław Gomułka był wielkim reformatorem. Po Bierucie i Hilarym Mińcu, których nie pamiętam, ale którzy też głównie zajmowali się reformami społeczno-politycznymi. Gomułka reformował w permanencji i bez pośpiechu, natomiast Gierek reformował pozostałości PRL, jakie ocalały z reformy Gomułki, gwałtownie i nie licząc się z kosztami. Potem przyszła kontrreformacja solidarnościowa i już wydawało się, że unieważni wszystkie reformy dokonane wstecz, aż do roku 1939. Kres wstecznictwu położyła militarna reforma Jaruzelskiego, który wpadł na pomysł, że reformy powinny być jak wyścig kolarski. Powinny odbywać się etapami. Kończył się pierwszy z etapów, a już zaczynał się drugi, bez dnia przerwy. Po nim, naturalnie, trzeci. Już nie pamiętam, ile tych etapów było, na Wyścig Pokoju pewnie by nie starczyło, ale na Tour de Pologne na pewno.
   W tych czasach ja także zajmowałem się reformami. Oczywiście czysto teoretycznie. Mimo że emigrant polityczny postanowiłem w roku 1987 z pobudek patriotycznych włączyć się w nurt reform i opracowałem własny projekt reformy PRL. Parę myśli w tej epokowej, niestety, zapomnianej pracy jest tak słusznych, że wartych przypomnienia. Robię to z tym większą odwagą i bez fałszywego wstydu, że Krzysztof Mroziewicz z "Polityki" w wydanej właśnie książce nazwał mnie klasykiem felietonu. A klasyków nie tylko wypada, ale należy cytować.
Otóż nawet mnie i nawet po latach pierwsze zdanie części roboczej mego projektu wydaje się olśniewająco słuszne: celem reformy jest reforma. Czy nie to samo dałoby się dziś powiedzieć o wszelkich możliwych reformach, które przetoczyły się nad nami w ostatnich latach, które pełzną przez Polskę i dziś i które grożą zwaleniem się nam na głowę w przyszłości? Obojętne, reforma Łapińskiego, Hausnera czy Patera, wszystkie cel mają jednaki. Celem reformy jest reforma. Ustrój się zmienił, waluta, sojusze, rynek, nawet położenie geopolityczne, a cel reform się nie zmienił.
   Nie zmieniła się też diagnoza trudności, na jakie musi natrafić każda reforma. Mianowicie - w Polsce działają siły. Dalekowzrocznie nie pisałem nawet o siłach antysocjalistycznych, tylko o siłach w ogóle. I proszę, czy coś się zmieniło? Nic. Nadal są reformy i nadal działają siły, które tym reformom zagrażają. Co ciekawe, przynajmniej część tych sił to nadal siły antysocjalistyczne. Dalej to już są cytaty z "Gazety Wyborczej", która wtedy jeszcze nie istniała, ale jej duch już unosił się nad krajem, a nawet za granicą. No bo proszę, to wymieniłem w roku 1987 jako zagrożenia dla reformy: "Polacy mają skłonność do anarchii i sejmikowania", "nie szanują mienia społecznego", a także "nie udało się przełamać tradycyjnych podziałów w społeczeństwie".
   Zupełnie na marginesie chciałbym dodać, iż jestem całkowicie pewien, że niektóre z moich reformatorskich propozycji zostały po cichu i bez powołania się na autorstwo wprowadzone w życie. Na przykład taka: "PZPR mogłaby przejąć Polmos, a 'Solidarność' Hutę Katowice. Już po roku okazałoby się, czyje koncepcje gospodarcze lepiej sprawdzają się w praktyce". No i proszę, huta się wali, a wódka trzyma się krzepko na poziomie 40 procent i więcej. Za wskazówki oczekiwałbym od lewicy jakiejś wdzięczności, a ponieważ ćwiartki zostały zlikwidowane dyrektywą Unii Europejskiej nie będę wybrzydzał. Wezmę połówkę.
   Nie był to mój jedyny, reformatorski wysiłek. Zająłem się także kiedyś prognozowaniem reformatorskim, pisząc tekst political fiction "Burdel w warunkach reformy". Jak się łatwo domyślić, państwowy burdel subwencjonowany i reformowany w końcu też upadł. Tak więc na reformach znam się jak mało kto, dlatego kibicuję każdej reformie, mimo że z góry znam rezultat. Cokolwiek się zreformuje i jakkolwiek się to zrobi, skończy się tak, jak z tym burdelem. Ale co to komu właściwie szkodzi? My, Polacy, jesteśmy bardzo cierpliwi, a poza tym nie mogę się oprzeć wrażeniu, że lubimy, jak nas reformują. Polak, nieczujący atmosfery reformatorskiej, chodzi cały dzień jak porąbany, jest nieswój i tylko patrzy, gdzie się tu napić, ale jak mu tylko obiecają reformę, zaraz widzi światło w tunelu i białe myszki.
Teraz galeria reformatorów polskich powiększy się o profesora Marka Belkę, który będzie reformował do października to, co zreformował w ciągu ostatnich lat Leszek Miller z towarzyszami. Znów będzie ciekawie, znowu będzie o czym pisać i z czego się śmiać. Znów będą powody, aby zgrzytać zębami ze śmiechu. Cały kosmos jest bowiem deterministyczny, a polskie reformy są indeterministyczne. W podwójnym tego pojęcia znaczeniu - są wdrażane bez powodu i bez widocznego powodu też kończą się klęską i kolejną reformą. Chyba żeby uznać, iż Rozum i Intelekt, a także ich niedostatek mają wpływ na obroty ciał niebieskich i politykę. A wtedy zarówno nasze reformy, jak i ich skutki są deterministyczne. W takiej sytuacji nie ma innego wyjścia, jak tylko usiąść w trawie, patrzeć w niebo i czekać na upadek meteoru. Skoro fatalizm i doświadczenie życiowe nam mówią, że reformy nieuchronnie padną, zostawiając gruzy, to i meteor też z pewnością spadnie. Może trochę później niż reformy, ale jednak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski