MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Modlił się do świętej Barbary, los sprawił, że za żonę pojął Basię

Lech Klimek
Lech Klimek
Lech Klimek
W pracy górnika Zbigniewowi Myślickiemu towarzyszył ciągły strach. Miał jednak wielkie szczęście, bo nigdy nie uczestniczył w wypadku.

Gdy Zbigniew Myślicki w swoim galowym mundurze przekroczył próg przedszkola Promyczek w Ropicy Górnej, w sali zabaw dzieci zapanowała cisza. Przedszkolaki w napięciu przyglądały się nakryciu głowy pana Zbigniewa, okrągłej czapce z czarnym pióropuszem. Mali chłopcy nie mogli oderwać wzroku od szpady, jaką ich gość miał przy pasie.

- Drogie dzieci, dziś z okazji Barbórki odwiedził nas górnik. - ciszę przerwał głos Katarzyny Ogorzałek, kierowniczki przedszkola. - Pan Zbigniew przez całe swoje dorosłe życie pracował w kopalni, wydobywał miedź - dodała.

Gościa otoczył krąg dzieci i popłynęła opowieść.

Ucieczka z domu

- Teraz mieszkam w Małastowie, ale urodziłem się w Żyrardowie - zaczął pan Zbigniew.

Był koniec lat 70. ubiegłego wieku. Zbigniew miał 17 lat i za namową kolegi, którego kuzyn pracował już w kopalni, postanowił spróbować swoich sił w tym ciężkim zawodzie.

- By zostać górnikiem, musiałem uciec z domu - powiedział z uśmiechem. - Moja mama nie chciała o tym słyszeć, bała się i chyba nigdy mi tego nie wybaczyła - dodał.

Na nic zdały się matczyne obawy i twarde zakazy. Młody człowiek postawił na swoim. Trafił do Polkowic. Samego centrum miedziowego zagłębia.

Za młody, by zjechać

- Gdy zgłosiłem się do kopalni, okazało się, że jestem jeszcze za młody na to, by zacząć pracę pod ziemią - relacjonował. - Skierowano mnie do warsztatu, naprawiałem maszyny, a równocześnie uczyłem się nowego zawodu.

Cały rok szkolenia minął szybko. Kilka dni po 18. urodzinach Zbigniew pierwszy raz stanął przed windą, którą miał zjechać pod ziemię.

- Niby w czasie szkolenia byłem kilka razy na dole, ale tak naprawdę nie do końca wiedziałem, co mnie czeka - opowiadał.

Obładowany torbami z aparatami ucieczkowymi, maskami przeciwgazowymi, w kaskach, gumowcach, wyposażony w czołówkę, czekał z kolegami na windę.

Stojąc u progu piekła

- Ten pierwszy zjazd został mi w pamięci na zawsze, a lata pracy nic nie zmieniły - opowiadał. - Ponad 800 metrów w dół w metalowej klatce zawieszonej na jednej linie splecionej z dziewięciu, z których każda powinna utrzymać ciężar windy.

Niby nic nie powinno się stać, ale Zbigniew zawsze z niepokojem spoglądał w górę, sprawdzając, czy lina nie jest uszkodzona.

- Ten niepokój, ta świadomość pustki pod stopami i zwykły strach po prostu towarzyszyły mi aż do ostatniego wyjazdu na powierzchnię - mówi.

Na dole, przynajmniej początkowo, wcale nie było lepiej.

- Gdy się stanie w kopalni i człowiek uświadomi sobie, że nad nim jest prawie kilometr skał i ziemi, to odruchowo się przygarbi, chowa głowę w ramiona - opowiadał Zbigniew.

Skały w zagłębiu miedziowym są wyjątkowo trudne w obróbce i bardzo ciepłe. Temperatura wzrasta co kilkadziesiąt metrów o 1 stopień Celsjusza. - Górnikom zawsze jest gorąco, niezależnie od tego, jaka temperatura jest na powierzchni - mówił Zbigniew do zasłuchanych dzieci.

Jest jeszcze coś, co wzbudza lęk. To ciemność.

- Byłem jeszcze bardzo młodym górnikiem, gdy zdarzyło się, że wysłano mnie kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie pracowaliśmy. To była komora, gdzie przechowywano paliwo - racjonował. - Poszedłem śmiało, przecież to było blisko, a ja miałem na hełmie lampę, nic się nie mogło stać.

Po przejściu kilkunastu metrów pojawił się niepokój. Odgłosy kolegów przycichły. Lampka omiatała ściany chodnika a tam, gdzie kończył się snop światła, zaczynała się nieprzenikniona ciemność.

- Gdy sobie przypominam, ciemność i zapadającą ciszę, przerywaną tylko chlupotem wody sięgającej do kolan, to jestem pewien, że gdyby zgasło światło, nie byłbym w stanie wrócić do kolegów - podkreśla.

Dwie Barbary oraz szpada

Pracując w Polkowicach, Zbigniew powierzał swój los w ręce patronki górników św. Barbary.

- Żyłem uczciwie i w zgodzie z Bogiem - opowiadał. - Pewnie dlatego omijały mnie odznaczenia i awanse, ale tego nie żałuję, bo mam świadomość, że nigdy nie złamałem zasad, jakie wyniosłem z domu rodzinnego.

Po dwudziestu pięciu latach pracy Zbigniew otrzymał górniczą szpadę. To obecnie odznaka honorowa. Przywilej jej przypinania zarezerwowany jest tylko dla wyróżnionych. To symbol honoru, wolności i godności górnika. Jej przyznanie traktowane jest jako symbol szlachectwa, nabytego nie przez urodzenie, ale przez sumienną pracę. Osobie, której nadano przywilej noszenia szpady, może być on odebrany, jeśli dopuści się ona czynu nielicującego z zawodem górnika lub popełni przestępstwo.

Koleje jego życia tak się ułożyły, że poznał tam również inną, pochodzącą z Beskidu Niskiego Barbarę. Swoją przyszłą żonę. To dzięki niej, gdy przeszedł na emeryturę, po 30 latach pracy, trafił do Małastowa.

- Wybudowaliśmy tu dom, a ja tak silnie wrosłem już w ten teren, że moi sąsiedzi powierzyli mi zaszczyt reprezentowania ich w radzie gminy Sękowa - nie bez dumy podkreślił Zbigniew Myślicki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Modlił się do świętej Barbary, los sprawił, że za żonę pojął Basię - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski