Przejście pełni władzy w ręce Prawa i Sprawiedliwości w dużej mierze wynika z metody d’Hondta, czyli przyjętego w Polsce systemu przeliczania oddanych na partię głosów na mandaty w Sejmie. W praktyce to dość skomplikowane równanie matematyczne, ale postaramy się wyjaśnić główną ideę takiego rozwiązania.
Metoda d’Hondta stosowana jest w wyborach parlamentarnych od lat 90. XX wieku (wyjątkiem był rok 2001, kiedy przyjęto metodę Sainte-Laguë i ponadczterdziestoprocentowy wynik nie dał samodzielnych rządów SLD). Przelicznik d’Hondta premiuje przede wszystkim duże partie. W jakim stopniu - zależy od kilku zmiennych. Dlatego właśnie, choć w 2007 r. na PO zagłosowało aż 41,1 proc. wyborców, nie uzyskała ona większości, pozwalającej na samodzielne rządy. Tym razem będzie prawdopodobnie inaczej, mimo że PiS uzyskał nieco niższe procentowe poparcie (38,3 proc., po przeliczeniu głosów z 39 na 41 komisji wyborczych).
Rozkład poparcia w grupach wiekowych (w procentach)
Create column charts
- Główną przyczyną jest to, że zgodnie z metodą d’Hondta głosy oddane na partie, które nie przekroczyły progu wyborczego, trafiają w główniej mierze do zwycięskiego ugrupowania. W ten sposób premiowana jest największa partia - tłumaczy prof. Andrzej Piasecki, politolog z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.
W niedzielnych wyborach PiS zyskał całkiem sporą premię, bo do Sejmu nie weszła koalicja Zjednoczonej Lewicy (choć zdobyła aż 7,6 proc. głosów) oraz partie KORWiN (4,7 proc.) i Razem (3,5 proc.). W sumie to prawie 17 proc. głosów, które tak naprawdę w największym stopniu wzmocniły zwycięskie ugrupowanie. Dla porównania w 2007 r. Platforma Obywatelska mogła „posilić się” jedynie niewielką liczbą głosów oddanych na Ligę Polskich Rodzin, Samoobronę i Polską Partię Pracy. Uzyskały one zaledwie od 1 do 1,5 proc. głosów, a w sumie około 3,8 proc.
- Tak więc dzięki dość solidnemu wynikowi wszystkich tych partii, które nie uzyskały mandatów poselskich, PiS - nie zdobywając nawet 40 proc. głosów - dostał ekstra bonus, pozwalający mu obsadzić ponad połowę z 460 sejmowych miejsc - tłumaczy prof. Piasecki.
Wpływ wykształcenia na preferencje wyborcze (w procentach)
Create column charts
To, że paradoksalnie partie lewicowe oraz ugrupowanie Janusza Korwin-Mikkego pomogły Jarosławowi Kaczyńskiemu i PiS-owi sięgnąć po pełnię władzy, potwierdzają także wyliczenia dokonane przez dra hab. Norberta Maliszewskiego, politologa z Uniwersytetu Warszawskiego. Według nich, gdyby na przykład koalicja Zjednoczonej Lewicy uzyskała minimalnie lepszy wynik i dostała się jednak do Sejmu, to PiS automatycznie straciłby parlamentarną większość. Miałby wówczas jedynie 217, a nie prognozowane na podstawie częściowych wyników wyborczych 232 mandaty. W takiej sytuacji Jarosław Kaczyński i jego partia musieliby się rozglądać za koalicjantem albo przeciągnąć na swoją stronę przynajmniej 14 posłów z innych partii.
W tej sytuacji niejednemu wyborcy - zwłaszcza temu, który nie głosował na PiS - może się nasuwać spostrzeżenie, iż stosowany w Polsce system przeliczania głosów na mandaty nie jest sprawiedliwy. Jak tłumaczy prof. Piasecki, metoda d’Hondta w założeniu ma przynajmniej trochę wzmocnić zwycięskie ugrupowanie i w ten sposób zapewnić krajowi bardziej stabilne rządy. - Dzięki niej większy z reguły bierze więcej, ale jednak nie wszystko - wyjaśnia politolog z Uniwersytetu Pedagogicznego.
Podobna metoda stosowana jest także w kilku innych europejskich krajach, m.in. w Austrii, Finlandii, Holandii i Hiszpanii.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?