MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mięso - koń

Redakcja
Ekolodzy twierdzą, że polskie transporty do Włoch to najbardziej barbarzyński proceder wobec zwierząt w XXI wieku Klacz była zupełnie oszołomiona, jakby spita w trupa. Na smutno. Stała bezwolna jak człowiek po psychotropach, ciągnięta za uzdę stąpała pokornie na sztywnych nogach, nawet nie bardzo patrząc przed siebie. Przy każdym kroku wyglądało, jakby zwierzę miało się przewrócić.

Adam Molenda

Adam Molenda

Ekolodzy twierdzą, że polskie transporty do Włoch to najbardziej barbarzyński proceder wobec zwierząt w XXI wieku

Klacz była zupełnie oszołomiona, jakby spita w trupa. Na smutno. Stała bezwolna jak człowiek po psychotropach, ciągnięta za uzdę stąpała pokornie na sztywnych nogach, nawet nie bardzo patrząc przed siebie. Przy każdym kroku wyglądało, jakby zwierzę miało się przewrócić.
   - Przez parę dni po tym, jak kupiliśmy ją spod noża, cuchnęła alkoholem. Przypuszczamy, że otumaniono ją wódką, żeby dała się władować do przyczepy. Na jarmarku w Bodzentynie, 10 grudnia, było wtedy trzysta koni wystawionych na sprzedaż. Niektóre traktowano w straszny sposób. Widzieliśmy na przykład, że zwierzęta były bite żelaznymi prętami po głowie... - _opowiada Dorota Szczepanek z Tyskiego Komitetu Pomocy Zwierzętom.
   - Dlaczego pani płacze?
   -
Bo widziałam konie z otwartymi ranami, z przegniłymi kopytami, skrajnie wygłodzone. Mieliśmy tylko pięć tysięcy złotych, wystarczyło więc tylko na dwie stare klacze.
   Tyski komitet to jedna z kilku działających w Polsce organizacji, wykupujących konie z "transportów śmierci" po to, by zapewnić im spokojną starość.
   W poniedziałek i wtorek, w Skaryszewie pod Radomiem, odbyło się coś w rodzaju dorocznego Święta Konia. Nie ma w Polsce większego końskiego targu niż skaryszewski, na który przyjeżdżają koniarze i zwierzęta z całego kraju. Tradycje sięgają połowy minionego tysiąclecia. Zawsze jest odświętnie i radośnie.
   
- Staramy się o to, by ceremoniałowi handlu końmi towarzyszył ambitny program artystyczny - wyjaśnia Anna Karolak z Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury. - Występy zespołów, plener malarski z końmi w roli modeli, konkurs wiedzy o koniu, jarmark regionalny, wystawy oraz inne imprezy są okazją do prezentacji folkloru i współczesnego dorobku kulturalnego ziemi radomskiej oraz całego Mazowsza._
   Nad głowami koni i ludzi sterczy scena zwana Estradą Folkloru. Kapela rżnie od ucha, zaś na deskach wirują młode kobiety i mężczyźni, ubrani w ludowe stroje. Patrząc z daleka można by sądzić, że

czas cofnął się

o dwa wieki, ale wystarczy rzut oka na obrzeża kłębiącego się tłumu, by wrócić do współczesności. Stoją tam traktory, ciężarówki oraz land-rovery z przyczepami, takie same jak w amerykańskich filmach o rodeo.
   Tam, gdzie dwaj mężczyźni przybijają na płask dłonią o dłoń, rumak czy chabeta, która właśnie zmieniła właściciela, będzie jeszcze żyła. Inaczej jest koło ciężarówek, przy których skupuje się konie na rzeź. Tutaj transakcje zawierane są jakby chyłkiem, wstydliwie. Konie zmieniają właścicieli, ładuje się je na skrzynie, a po kilku dniach stracą życie we włoskich rzeźniach.
   - Wbrew temu, co twierdzą organizacje ekologiczne, cierpienia zwierząt w tranzycie międzynarodowym zdarzają się tylko sporadycznie - mówi Zdzisław Sztymon, dyrektor agencji "Agro-Sped" w Zebrzydowicach, która obsługuje 90 procent eksportu "żywej koniny" z Polski, byłych republik nadbałtyckich ZSRR, a ostatnio także Ukrainy. - Wypadki i zranienia zwierząt zdarzają się najczęściej w pojazdach, którymi czworonogi transportowane są przez polskich rolników do punktów skupu. Proszę mi wierzyć, że nikt nie kaleczy koni celowo, bo traciłby wówczas własne pieniądze. Jeśli nawet pośrednik kupi takie zwierzę i trafi ono do transportu, to my nie przepuścimy go przez granicę. Trafi do naszej stajni, do wyleczenia, co kosztuje, albo też, jeżeli jego stan jest bardzo zły - do rzeźni.
   Niedawno brytyjska organizacja ekologiczna VIVA ogłosiła światu, że polskie transporty koni do Włoch to najbardziej

barbarzyński proceder

wobec zwierzat, uprawiany przez ludzkość w początkach trzeciego tysiąclecia. W licznych relacjach prasowych i telewizyjnych mówi się o wielodniowych podróżach koni bez jedzenia i picia, katowaniu zwierząt, a nawet celowym okaleczaniu, w celu uzyskiwania zniżek celnych.
   W międzynarodową akcję przeciwko transportowaniu żywych zwierząt włączyli się niemieccy ekolodzy z "Pro Animale", a także polscy obrońcy przyrody. Kilka tygodni temu Klub "Gaja" dostarczył marszałkowi Sejmu 250 tysięcy podpisów, które mają wesprzeć wydanie aktów prawnych, zakazujących "transportów śmierci". W inicjatywę włączyło się kilkoro posłów z różnych opcji politycznych.
   - Raporty przedstawiane przez ekologów obrazują rzeczywistość transportów zwierząt sprzed... kilkunastu lat - _mówi jeden z przewoźników. - _Wszystkie te organizacje robią szum wokół sprawy tylko dlatego, żeby dostać forsę z zagranicznych funduszy. Tymczasem tranzyt rzeźnych zwierząt w Polsce od dawna odpowiada przepisom unijnym.
   Argument finansowy wysuwają wszyscy przeciw wszystkim. Ochroniarze przyrody zwracają uwagę, że transport wyłącznie mięsa pozbawiłby miejsc pracy część granicznych weterynarzy i unicestwił takie firmy jak "Agro-Sped".
   Włoscy konsumenci potrzebują rocznie 150 tysięcy koni. Jeszcze kilka lat temu Polska dostarczała dwie trzecie tej liczby. Tragiczne warunki eksportu zwierząt znad Wisły do Italii, Francji i Słowenii relacjonowali zachodni i polscy dziennikarze już w latach osiemdziesiątych.
   - W mediach zawsze było na ten temat mnóstwo zakłamania - denerwuje się Jan Wałach, lekarz, który pracuje przy granicznych odprawach koni prawie ćwierć wieku. - Czytam na przykład, że polscy kierowcy oślepiają konie przed włoską granicą dlatego, że za okaleczone zwierzęta Włosi nie naliczają cła. Przecież to

kłamstwo

i kompletny idiotyzm! Wystarczy zadzwonić do placówki celnej albo włoskiej ambasady w Polsce, żeby dowiedzieć się, że to nieprawda.
   Doktor Wałach przyznaje, że z początkiem minionej dekady konie wożono byle czym. Samochody miewały dziurawe podłogi, wystające blachy, nie stosowano w nich przegród, przez co zwierzęta wpadały na siebie, łamiąc nogi albo kopały lub gryzły się do krwi ze zdenerwowania i przerażenia. Dziś przewoźnicy mają już nowe scanie oraz mercedesy przystosowane do przewozu zwierząt, który, zdaniem przewoźników i weterynarzy, odbywa się w sposób wyjątkowo humanitarny. Auto musi mieć boczne wentylatory, zbiorniki z wodą oraz poidła.
   Baza Koni "Antonio" w Biertowicach pod Krakowem ubija tygodniowo 300 koni. Chłodzone mięso jest stąd eksportowane między innymi do Włoch i Szwajcarii.
   - Przestaliśmy wozić żywe zwierzęta trzy lata temu - mówi Antoni Kubicki, właściciel firmy. - Głównie ze względów humanitarnych. Popieram ekologów walczących o zakaz takich transportów. Choćby były wykonywane w najlepszych warunkach, są dla koni niezwykle męczące i stresujące. Proszę sobie wyobrazić, że z Estonii na Sardynię jest 3,5 tys. kilometrów, a latem jazda odbywa się w potwornym upale. Podróż, razem z przestojami na kolejnych granicach, trwa tydzień.
   Po drodze są tylko dwa miejsca, w których można rozładować zwierzęta na popas: w Zebrzydowicach oraz na Węgrzech. Na polsko-czeskiej granicy dwudziestoczterogodzinny odpoczynek w stajniach mają wszystkie, co do jednego, konie wiezione w tranzycie. W tutejszych oborach najbardziej zaskakuje widok... kaloryferów, które po dotknięciu okazują się ciepłe! Dobowy wypoczynek żywej zawartości jednego tira kosztuje 120 euro, łącznie z paszą i wodą. Rozładunkiem, załadunkiem i pełną obsługą zwierząt zajmują się pracownicy "Agro-Spedu". Podczas postoju jest też czas na sprawdzenie kondycji siwków i kasztanów. Lekarz weterynarii decyduje, który koń może jechać dalej. Jeśli czworonóg jest poraniony lub zdradza symptomy choroby albo przemęczenia,

zostaje w stajni,

na koszt eksportera. Do czasu, aż zostanie wyleczony i nabierze sił. Wtedy, najczęściej, dołączany jest do kolejnego transporu.
   W zeszłym roku było kilkanaście takich przypadków, doszło także do 10 zgonów koni.
   - To się zdarza nawet w najlepszych stadninach - słyszę. - Eksporterzy dbają o zwierzęta. Jeśli za konia płacą średnio 4 tysiące złotych, a w drodze do Włoch padną dwa, to transport odbywa się bez żadnego zysku.
   W Zebrzydowicach są dumni z bazy, którą stworzono dla zwierząt i ludzi. Uważają, że to właśnie dobre warunki powodują, iż z możliwości odpoczynku korzystają wszystkie transporty. Chociaż nie muszą, bo przepisy unijne mówią, że żywe zwierzę może jechać bez odpoczynku do 24 godzin. Tir z Litwy na polsko-czeską granicę jedzie godzin kilkanaście.
   - Prawdziwa gehenna koni zaczyna się dopiero za Zebrzydowicami - stwierdza Wojciech Owczarz z Klubu "Gaja". - Stamtąd sporo transportów jedzie przez wiele dni, już bez luksusowych postojów, prosto do Włoch.
   W państwach Unii sprawdzane są dokumenty przewoźnika, zaświadczające, czy żywy ładunek był po drodze rozładowany do obór, pojony i karmiony. Polski eksport żywej koniny nie prowadzi przez kraje UE, zaś włoskie służby graniczne na papierki ponoć przymykają oko. Baza na Węgrzech działa od niedawna, a poza tym kierowcy jej nie lubią. Jest ponoć droga i przewoźnik osobiście musi włączyć się w opiekę nad przewożonym tabunem. Natomiast, za kilka forintów, można podobno dostać tam pieczątkę z dowolną datą, więc wszyscy przynajmniej tamtędy... przejeżdżają.
   - Transport zwierząt nie powinien odbywać się na odległość większą niż tysiąc kilometrów - utrzymuje Antoni Kubicki. - To bzdura, że Włosi nie chcą jeść chłodzonego mięsa! Końskie mięso, żeby było smaczne, musi kilka dni kruszeć! Owszem, mrożone jest o połowę tańsze, ale po co je mrozić? My wozimy schłodzone do plus czterech stopni, przy czym ono wspaniale dojrzewa. Wie pan, o co chodzi tak naprawdę z tymi żywymi końmi? Wyłącznie o utrzymanie miejsc pracy dla włoskich rzeźników.
   O dziwo, ogłoszona niedawno dyrektywa Komisji Europejskiej

o ochronie zwierząt

w transporcie wcale nie zachwyca humanitaryzmem. Zaleca na przykład, by konie w transporcie miały zagwarantowany 24-godzinny odpoczynek "na granicy Unii". A potem, niechaj jadą bez odpoczynku choćby dookoła świata? Czytamy w zaleceniach Unii, iż: "zakazane jest transportowanie zwierząt w zaawansowanej ciąży".
   - Kilka lat temu wykupiłem klacz z jednego z transportów śmierci - wspomina Antoni Gucwiński, dyrektor wrocławskiego zoo. - Ku mojemu zdziwieniu niebawem urodziła źrebaka, którego zresztą mam do dzisiaj. Tak więc wierzę w informację, że chłopi zaźrebiają klacze po to, aby były cięższe, a więc więcej warte.
   Eksporterzy płacą za konia tym więcej, im więcej waży, tak więc handlarze gremialnie stosują stary, cygański sposób, polegający na napełnianiu końskiego żołądka wodą, do granic jego wytrzymałości. Współcześnie żywa jest opinia, że wodę dodatkowo miesza się z cementem, by była jeszcze cięższa.
   - Obie klacze, które kupiliśmy na targu, były nienaturalnie grube - mówi Dorota Szczepanek. - Dziś wyglądają normalnie, choć nadal są chore i potrzebujemy pieniędzy na ich leczenie. Wtedy, po powrocie z jarmarku, przez tydzień nie jadły i nie piły. Ciągle za to oddawały mocz i w oczach chudły.
   Dr Wałach nie wierzy w "wodę cementową".
   - Właściciel musiałby być bardzo głupi, gdyby stosował taką miksturę. Musi się przecież liczyć z tym, że nie uda mu się sprzedać zwierzęcia, a ono, napełnione cementem, po paru dniach zdechnie.
   Organizacje ekologiczne działające w Polsce od lat wykupują konie, przeznaczone na rzeź. Pieniądze pochodzą ze składek i datków od sponsorów. Zawsze

jest dylemat,

czy wydać je na rozkosznego źrebaka czy też pokrytą strupami starą chabetę, w której życie będzie tliło się jeszcze rok, a może kilka miesięcy. Ze starymi końmi problem jest większy, bowiem nie chcą ich przyjąć ani stadniny, ani ludzie dobrej woli. Skromny koszt utrzymania konia wynosi 250 złotych miesięcznie, ale nie tylko pieniądze są ważne. Jeśli ktoś ma już kilka koni, boi się zarażenia ich chorobą.
   W okolicach Tychów kilku rolników przyjęło konie z wykupu. Organizacja "Pro Animale" urządziła dwa ośrodki spokojnej końskiej starości: w Jankowicach i Miedźnej. Przebywa w nich kilkadziesiąt zwierząt, które nawet przy dobrej woli trudno nazwać rumakami. Miłośniczka koni z Mrągowa na Mazurach, Eulalia Wojnicz, też wykupuje konie z transportów i rzeźni do swej małej stadniny.
   Tymczasem Polska przestała dzierżyć prym największego eksportera żywych koni na rzeź w Europie. Wysyłamy ich już tylko ponad 30 tysięcy i w zeszłym roku wyprzedziła nas Rumunia. Jeszcze niedawno polskie konie szły pod noże francuskich masarzy, a teraz Francja stała się eksporterem! Po tym, jak choroba wściekłych krów wstrząsnęła kulinarnymi gustami Europejczyków, hodowla koni rzeźnych stale się rozwija. W ostatnich trzech latach eksport tego rodzaju do Włoch, prowadzony przez Francję i Hiszpanię, wzrósł o 180 procent!
   - Rozumiemy, że polscy rolnicy też muszą z czegoś żyć - _stwierdza posłanka Hanna Gucwińska. - Chcemy jednak zakazu wywozu żywych koni. Niech eksporterzy sprzedają mięso. Przemawiają za tym względy humanitarne, ekonomiczne oraz potrzeba kształtowania pozytywnego wizerunku Polski w świecie._

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski