18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Mamusiu, czy Ukraińcy u Was nadal mordują?". Listy sierot z Wołynia czekają na odczytanie

PIOTR SUBIK
Pamiątkowe zdjęcie podopiecznych sierocińca dla dzieci z Wołynia, którego kopia znajduje się w zbiorach zamku w Pieskowej Skale REPRO. PIOTR SUBIK
Pamiątkowe zdjęcie podopiecznych sierocińca dla dzieci z Wołynia, którego kopia znajduje się w zbiorach zamku w Pieskowej Skale REPRO. PIOTR SUBIK
Na pożółkłej kopercie z szarego papieru napisano wiecznym piórem: "Wielmożna Pani, Adela Kawcun, post Podwoloczyska über Tarnopol". A obok, po niemiecku, nieczytelną nazwę ulicy. Są też dwa znaczki z Adolfem Hitlerem, stemple "Suloszowa über Krakau 2" z datą 28 lutego 1944 r. oraz adnotacja świadcząca o tym, że poczta nie nadała listowi biegu. Pieczątka głosi: "Zurück", co oznacza "Z powrotem".

Pamiątkowe zdjęcie podopiecznych sierocińca dla dzieci z Wołynia, którego kopia znajduje się w zbiorach zamku w Pieskowej Skale REPRO. PIOTR SUBIK

Nigdy niewysłana KORESPONDENCJA Z SIEROCIŃCA W PIESKOWEJ SKALE ponad pół wieku przeleżała w szufladzie prof. Jadwigi Klimaszewskiej. Po latach autorów listów i kart pocztowych szuka dr Leon Popek z IPN.

Podwołoczyska to niewielkie miasteczko nad Zbruczem, teraz na Ukrainie, wtedy na Kresach Wschodnich II RP. To pewne. Nie wiadomo natomiast, kim była Adela Kawcun. Prawdopodobnie bliską - być może nawet matką - któregoś z dzieci przebywających na początku 1944 r. w sierocińcu na zamku w Pieskowej Skale. Rada Główna Opiekuńcza zorganizowała tam przytułek dla sierot z Wołynia. Tych, którym rodziców, braci, siostry, dziadków w bestialski sposób - siekierami, piłami, widłami - pomordowali bandyci spod znaku Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów oraz Ukraińskiej Powstańczej Armii.

Z tego też właśnie powodu tak naprawdę nie wiadomo, czy w chwili pisania listu jego adresatka żyła...

Sto dwadzieścia dziewięć - tyle zachowało się listów i kart pocztowych napisanych przez podopiecznych sierocińca na zamku w Pieskowej Skale. To, że przetrwały do naszych czasów, jest zasługą prof. Jadwigi Klimaszewskiej, polskiej etnograf, wykładowcy Uniwersytetu Jagiellońskiego, w latach 1944-1945 prowadzącej bidul dla sierot z Wołynia.

Stos nigdy niewysłanych z powodu bliskości frontu listów, które ponad pół wieku przeleżały w szufladzie prof. Klimaszewskiej, w 2000 r. przekazała dr. Leonowi Popkowi, historykowi z Instytutu Pamięci Narodowej w Lublinie, Danuta Trylska-Siekańska. Mieszkanka Krakowa, rodem z Krzemieńca w dawnym województwie tarnopolskim, działaczka stowarzyszeń kresowych, którą - jak sama mówi - przed rzezią wołyńską uratował... sam Józef Stalin. Bo w roku 1940 zesłał całą rodzinę do Kazachstanu.

Prof. Jadwiga Klimaszewska i Danuta Trylska-Siekańska znały się z krakowskiej żeńskiej drużyny instruktorek harcerstwa "Kuźnia". Miały wspólne tematy: prof. Klimaszewska urodziła się przecież w Stanisławowie. Nieraz w ich rozmowach powracał temat sierocińca w Pieskowej Skale. Nieraz też listów napisanych przez dzieci.

- Pamiętam, że kiedy je otrzymałem, były w małym pudełeczku, nawet nie wiadomo po czym. Przez wiele lat tak naprawdę nie miałem pojęcia, co z nimi zrobić. Dlaczego? Z jednej strony, uznałem, że nadal obowiązuje mnie tajemnica korespondencji, ale z drugiej, był to materiał niezwykle cenny dla historyka - mówi dr Leon Popek.

Nie ulega wątpliwości, że poczta trafiła we właściwe ręce. Dr Leon Popek zajmuje się badaniem dziejów rzezi wołyńskiej od końca lat 70. To wtedy studentowi historii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim o Wołyniu opowiadał były żołnierz Armii Krajowej i powstaniec warszawski prof. Jerzy Kłoczowski. Zachęcał do zbierania wspomnień dotyczących tych wydarzeń, powtarzał: "To ważne, bo świadkowie odchodzą".

Za PRL-u o Wołyniu milczano. Prof. Kłoczowski był pewien, że przyjdzie czas, kiedy będzie można przerwać to milczenie, ale miał też świadomość, że wtedy nie będzie już z kim rozmawiać o mordach dokonanych przez Ukraińców...

Lata 80. przyniosły zjazdy środowisk kresowych, m.in. byłych mieszkańców Krzemieńca czy żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, która stawiała czoła OUN-UPA. Przyjeżdżali na nie ci, którym udało się ocaleć... Przez ponad 30 lat dr. Leonowi Popkowi udało się zebrać około 2,5 tysiąca świadectw związanych ze zbrodniami UPA na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Wspomnień, pamiętników, zdjęć, listów... Zaowocowało to wieloma książkami, jedna z nich, zatytułowana "Ostrówki. Wołyńskie ludobójstwo", zyskała miano książki historycznej roku 2011.
Dr Popek opisał w niej historię dwóch wsi - Ostrówki i Woli Ostrowieckiej, w których 30 sierpnia 1943 r. sotnie (czyli kompanie) UPA wymordowały ponad 1000 Polaków! "Było to zaplanowane, zrealizowane i do dnia dzisiejszego nieosądzone ludobójstwo" - pisał we wstępie historyk IPN.

Przez 13 lat nie otworzył zaklejonych listów dzieci z Pieskowej Skały; przeczytał tylko te, które były otwarte, zanim trafiły do niego.

Zainteresowanie historyka z IPN wzbudził także zeszyt w linię (ma jego kserokopię), w którym prof. Klimaszewska zapisywała dane dzieci przywożonych do Pieskowej Skały. Wszystko po kolei - imię, nazwisko, wiek, miejsce zamieszkania (są tam Michałówka, Smyga, Szumsk, Stara Huta, Kąty, Ruda Brodzka, Czyżów. powiat Krzemieniec, Złoczów, Brody...), imiona rodziców i co się z nimi stało ("zmarli", "zginęli", "zamordowani przez Sowietów", "zabici w 1944 r."). Daty bardzo często pokrywają się z datami pacyfikacji wsi przez banderowców.

Z czasem jednak zapiski prof. Klimaszewskiej stały się mniej skrupulatne. Trudno znaleźć w nich inne informacje niż imiona i nazwiska podopiecznych. Dlaczego? To na razie zagadka.

Pierwsze dzieci przyjechały do Pieskowej Skały, przez Lwów i Kraków, na początku 1944 r. Z notatek prof. Klimaszewskiej wynika, że 1 lutego było ich pięcioro, a już 6 lutego - ponad 100.

W sierpniu 1944 r. na zamku w Pieskowej Skale mieszkało 232 dzieci. Pod koniec roku liczba podopiecznych spadła do 180. Przez sierociniec przewinęło się ich łącznie 360.

- To były nie tylko sieroty czy półsieroty, które straciły rodziców podczas rzezi na Wołyniu. Część z nich była dziećmi zagubionymi. Jeszcze inne miały rodziców, jednak ci nie byli ich w stanie ubrać i wyżywić, dlatego uznali, że lepiej im będzie w sierocińcu niż w domu - wyjaśnia dr Leon Popek.

Wiadomo, że w przytułku, jako Zygmunt Niewiadomski, był ukrywany także czteroletni Żyd z Rawy Ruskiej.

Podczas wojny okazała warownia nad Prądnikiem należała do Towarzystwa Akcyjnego "Zamek Pieskowa Skała" z Warszawy, które prowadziło w nim pensjonat. Niemcy chcieli go zamienić w willę letniskową dla generalnego gubernatora Hansa Franka, jednak obawiali się prężnej partyzantki. Mieszkały więc tu rodziny akcjonariuszy, które - kiedy przyjechały dzieci z Wołynia - przeniosły się z dawnych komnat do oficyny.

Jak wyglądało życie codzienne w domu dziecka w Pieskowej Skale, można dowiedzieć się ze wspomnień prof. Klimaszewskiej, które Anna Szczucka zawarła w artykule "Warownia wołyńskich sierot" opublikowanym w 1999 r. w "Rzeczpospolitej".

Wiadomo, że wybuch wojny zastał prof. Jadwigę Klimaszewską, młodego naukowca Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, na Śląsku. Szybko nawiązała współpracę z RGO, która podobnie jak podczas I wojny światowej niosła pomoc poszkodowanym Polakom. Najpierw otrzymała zadanie organizowania zaopatrzenia dla sanatorium dziecięcego w Rymanowie, później poprowadzenia sierocińca w Pieskowej Skale. Do pomocy miała m.in. lekarkę Marię Ingarden, żonę filozofa uniwersytetu lwowskiego prof. Romana Ingardena. I kilka innych osób personelu. Nie było łatwo. Brakowało wszystkiego, także chleba i węgla. Dobrze chociaż, że pensjonat dysponował małym gospodarstwem rolnym i sadem. Trzeba było szyć ubrania z tego, czym się dysponowało - dlatego chłopcy chodzili w spodniach w kwiatki. Śpiewali: "Tam w Pieskowej Skale zamku, chodzą dzieci po krużganku, z tej zielonej Ukrainy, co są zgliszcza i ruiny".
Bidulowi pomagali mieszkańcy Pieskowej Skały, przysiółka Sułoszowej. Wracając z Kleparza, zostawiali na zamku niesprzedane warzywa, jajka, mleko, sery. Zdarzyło się, że ni stąd, ni zowąd chłopi zaczęli przynosić po woreczku kaszy lub mąki, prosząc o pokwitowanie - jak się okazało, z nakazu granatowego policjanta ze Skały, który tylko pod warunkiem wsparcia przez nich sierocińca obiecał nie donieść Niemcom o nielegalnie działającym młynie.

Pomagali również właściciele dworów w Tarnawie, Sąspowie i Minodze.

Dzieci miały od 3 do 16 lat, najwięcej było w wieku 7-10 lat. Zdarzało się po troje, czworo z jednej rodziny.

Śliniąc ołówek chemiczny, pisały w listach do rodziców, że jedzą posiłki trzy, cztery razy na dzień; mają bieliznę, ubrania i chusteczki do nosa, skarpety i buty; że jest im ciepło. Że się uczą, grają w piłkę i chodzą na wycieczki. Że śpią każde w swoim łóżku. Że pierwszy raz piły kakao lub jadły czekoladę...

Niektóre pytały: "Mamo, czy u was mordują?" lub "Mamo, czy cała wieś spalona przez Ukraińców?". Twierdziły: "Nie martwcie się, takie są czasy, tak musi być". Przesyłały złotówkę, bo może się przydać (bochen chleba kosztował 20 zł) lub - na pamiątkę - mleczny ząb.

Nie pisały, że w nocy moczą się, zrywają z przeraźliwym krzykiem. Że wzywają przez sen imiona często nieżyjących już rodziców. "Każdego dnia tu, w Pieskowej Skale, w oczach miały pytanie o matkę czy ojca" - wspominała potem prof. Klimaszewska.

Rodzice, jeśli żyli, zdarzało się, że odpisywali - "Bąć grzeczny!" (pisownia oryginalna). Niektórzy przyjeżdżali, by za wikt i opierunek pomagać w prowadzeniu sierocińca. Była też I Komunia św. w zamkowej kaplicy. Nauka pisania, czytania, rachunków. Starsi opiekowali się młodszymi, chłopcy dziewczętami. Próbowali uciekać, zwłaszcza gdy do Pieskowej Skały dotarła wieść o Powstaniu Warszawskim. Z kolei kiedy zbliżała się Armia Czerwona, dziewczynki zamykano, by chronić je przed Kałmukami.

Trudno znaleźć w Pieskowej Skale kogoś, kto pamięta te czasy. Ale się to udaje... Maria Pasternak-Górka, mieszkanka przysiółka Zagrody, miała do zamku kilometr. Szła drogą wzdłuż Prądnika, a potem wspinała się stromą ścieżką obok przerażających kamiennych rzeźb Szafrańców. Wspomina: - Uczyłam się z tymi dziećmi cały rok, to była klasa druga lub trzecia. Ojciec mi to załatwił, był w partyzantce. Jak były lekcje geografii, to chodziło się nad rzeczkę i nauczyciel pokazywał, co to półwysep, co to wyspa. Kino tam pierwszy raz widziałam. A dzieci? Zadbane były bardzo, jak na wojnę. Nawet nie starały się z nami przyjaźnić. Ale za młoda byłam, żeby wiedzieć, skąd się wzięły w Pieskowej Skale.

Pani Maria o rzezi wołyńskiej usłyszała pierwszy raz wiele lat po wojnie. To było za Gomułki, w Państwowym Gospodarstwie Rolnym Steblów na Dolnym Śląsku, gdzie po studiach w krakowskiej Wyższej Szkole Rolniczej odbywała praktyki z koleżanką pochodzącą z Wołynia. Tak, pamięta doskonale, że na porządku dziennym było mówienie do niej w żartach "Ty, Ukrainko!". Pewnego dnia dziewczyna otworzyła się przed nią, zaczęła opowiadać...
- Ile hartu ducha musiała mieć jej matka, że przez całą noc trzymała ją i jej siostrę na ramionach, stojąc w szuwarach, w wodzie po pas, by je ochronić przed Ukraińcami - mówi teraz krótko Maria Pasternak-Górka.

Po wojnie wszystkie dzieci z sierocińca w Pieskowej Skale, które nie znalazły rodziców lub rodzin zastępczych, trafiły do domów dziecka w Koźminie i Czerniejewie w Wielkopolsce. Badacz z IPN wie już, że część z nich jeszcze żyje. Udało się dotrzeć do kilkorga. Po apelu z połowy lipca odzywają się też ich potomkowie. - Są zaskoczeni i wzruszeni, że listy się zachowały. Dla nich to relikwie. Chcą, żebym czytał im je przez telefon. Ale mówię, że to niemożliwe, że sami muszą je otworzyć i zapoznać się z ich treścią pierwsi - mówi dr Leon Popek.

To ludzie w podeszłym wieku, schorowani, po przejściach. Tylko jedna z odszukanych osób nie chciała wracać do wspomnień z Pieskowej Skały. Pozostali bardzo ciepło wspominają ten czas. I zmarłą w 2006 r. prof. Klimaszewską.

- Nie miała swojej rodziny, całe serce oddała tym dzieciom. Panie, które podczas wojny mieszkały w sierocińcu, na pogrzebie prof. Klimaszewskiej mówiły o niej "matka" - potwierdza Danuta Trylska- -Siekańska. Sześć lat wcześniej, podczas zjazdu podopiecznych na zamku, było podobnie. - Pani profesor, która przyjechała w dobrej formie psychicznej, ale już w złej fizycznej, była darzona przez swych wychowanków ogromnym szacunkiem - przypomina sobie Olgierd Mikołajski, kustosz zamku w Pieskowej Skale.

Dr Leon Popek nie ukrywa, że myśli o napisaniu monografii sierocińca w Pieskowej Skale, jedynego znanego mu przytuliska dla sierot z Wołynia. Musi więc dotrzeć do autorów listów lub ich spadkobierców. Dostać zgodę na otwarcie i zarchiwizowanie korespondencji. Musi też przewertować dokumenty RGO. To wymaga czasu... Ale też i pośpiechu, bo świadków coraz mniej.

Maria Pasternak-Górka przyznaje: - Od wojny nikt nie pytał o sieroty z Wołynia. Mało kto zadawał też takie pytanie kustoszom na zamku w Pieskowej Skale. Słowa "za późno" w sprawie sierot z Pieskowej Skały słychać zewsząd...

PIOTR SUBIK

[email protected]

Rzeź niewiniątek

Mianem rzezi wołyńskiej określa się masowe mordy na Polakach, których OUN-UPA dokonała od lutego 1943 r. do lutego 1944 r. na polskich mieszkańcach woj. wołyńskiego. Ofiarami mordów, których kumulacja nastąpiła w lecie 1943 r., padli też, choć w dużo mniejszej skali, m.in. Rosjanie, Ukraińcy, Żydzi, Ormianie i Czesi. Liczbę ofiar Ukraińców na Wołyniu szacuje się na ok. 50-60 tys. Drugie tyle UPA zamordowała w Małopolsce wschodniej.

Nie wiadomo, jaki odsetek wśród zamordowanych przez Ukraińców stanowiły dzieci. Badaczka tego ludobójstwa Ewa Siemaszko szacuje, że była to jedna czwarta wszystkich ofiar (ok. 30 tys.). "Znacznie więcej dzieci straciło część lub całą rodzinę, leczyło się z ran i do końca życia borykało się i boryka z przeżyciami, które były ponad wytrzymałość dziecięcej psychiki" - pisze Ewa Siemaszko w "Uważam Rze. Historia".
Badaczka podaje tylko kilka przykładów bestialstwa UPA wobec polskich dzieci. We wsi Sytnica (pow. Łuck) dwoje dzieci Władysława i Janiny Hulkiewiczów, jedno 6-letnie, drugie 6-miesięczne, banderowcy żywcem zakopali. W osadzie leśnej Małuszka (pow. Kostopol) 13-letniemu Stasiowi Wojciechowskiemu zadano 19 ran kłutych i duszono go sznurkiem. We wsi Zamlicze (pow. Horochów) pięcioro dzieci Usarskich porąbano siekierami, niemowlęciu połamano wszystkie kosteczki i gnojem zatkano usta. W Wiśniowcu Nowym (pow. Krzemieniec) dziecko-noworodek Antoniego i Feli Kozakowskich zostało rozbite o ścianę domu (ten sposób zabijania dzieci był bardzo częsty). We wsi Swinarzyn (pow. Kowel) paroletni synek Lipskich został przybity do stołu za język, a pozostałe rodzeństwo zostało wrzucone do studni. W kolonii Czmykos Janince Kotas, lat 12, znajomy Ukrainiec ze tej samej wsi odrąbał nogi w połowie łydek, zmarła z wykrwawienia w rowie przysypana cienką warstwą ziemi.

Osoby, które mogą wiedzieć coś o losach sierot z Pieskowej Skały, proszone są o kontakt z dr. Leonem Popkiem: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski