MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mały chłopiec z wielką pasją

Remigiusz Półtorak
Sylwetka. Odrzucony przez francuskie szkółki piłkarskie, wyjechał do Hiszpanii. Dzięki temu jego talent w pełni się rozwinął. Dzisiaj Antoine Griezmann nie żałuje swojej decyzji. Był prawdziwym liderem reprezentacji Trójkolorowych i został najlepszym graczem Euro

Opowiedzmy na początek historię, której dzisiaj nikt już nie pamięta. Ale to właśnie ona symbolicznie pokazuje związek między dwoma pokoleniami, które w ostatnich dekadach dały Francuzom najwięcej radości. I dwóch bohaterów.

Młody Antoine Griezmann dopiero zaczynał myśleć o poważnej piłce w San Sebastian. Jako jeden z wielu kandydatów do zawodowego futbolu trenował w Realu Sociedad, a w czasie meczów ligowych pierwszej drużyny stawał koło murawy i podawał piłki. Do Kraju Basków, na słynny stadion Anoeta, przyjechał właśnie wielki Real Madryt. Z wszystkimi Galacticos, a wśród nich Zinedine’em Zidanem, wówczas liderem reprezentacji Francji.

Nie wiadomo dokładnie, czy mały „Grizou” przypomniał sobie wtedy scenę sprzed mundialu 1998, kiedy podczas zgrupowania kadry w Clairefontaine nie udało mu się zdobyć autografu swojego idola, ale tym razem miał więcej szczęścia. Po ostatnim gwizdku podszedł do Zidane’a i słabym głosem, choć bez skrępowania zapytał: „Dasz mi coś?”. Griezmann był tak zaaferowany, że nie zauważył, iż „Zizou” już wymienił się koszulką z kimś innym.

Gracz Realu, trochę zaskoczony, stanął jednak na wysokości zadania. - _Chodź ze mną - _rzucił krótko, a gdy tylko weszli do tunelu prowadzącego do szatni, poza wścibskie oczy kamer, zdjął… spodenki i podarował je zadowolonemu chłopakowi. Młodemu piłkarzowi aż zaświeciły się oczy. Nic to, że spodenki były znacznie za duże; miał pamiątkę od jednego z najlepszych piłkarzy w historii! Na dodatek swojego rodaka.

Żaden z nich nie mówił nic później na ten temat, ale jednego możemy być pewni - ani Zidane, ani Griezmann nie pomyśleli wtedy, że kiedyś przejdą do historii jako dwaj zawodnicy, którzy doprowadzili Francję do finałów wielkich piłkarskich imprez.

Za mały, zbyt wątły

A przecież to nie tak mogło wszystko wyglądać. Zanim w ogóle Antoine Griezmann zaczął poważnie myśleć o futbolu, został brutalnie sprowadzony na ziemię. Wyrok był jednoznaczny - za mały, za wątły, krótko mówiąc: nie nadaje się.

Podobnych rozczarowań było kilka. W Lyonie pewnie do dzisiaj ktoś pluje sobie w brodę, że odrzucono taki talent. Zdecydowały twarde zasady obowiązujące w szkółce tego klubu. „Grizou” był tam wielokrotnie na stażach, pokazywał umiejętności, ale wśród trenerów nie wzbudzał jednomyślności. A reguła była taka, że dla młodego zawodnika pochodzącego spoza departamentu Rodanu konieczne było zielone światło od wszystkich szkoleniowców.

Trenerzy uznali, że skoro już mają Lacazette’a czy Greniera, to kolejne „złote dziecko” niekoniecznie jest im potrzebne. W taki sposób Griezmann został odrzucony. Tak samo jak w Auxerre, St. Etienne, a nawet w Montpellier. Wszędzie podawano ten sam argument - był zbyt słaby fizycznie na to, aby podjąć twardą walkę z lepiej zbudowanymi kolegami. Mimo techniki zdecydowanie wykraczającej poza przeciętność.

Rozczarowanie przyszło też z Metz na północy kraju, daleko od rodzinnej Burgundii i miasteczka Macon.

- Pamiętam, że Metz obiecał, iż weźmie mnie do siebie, ale po tygodniu zrezygnował. Uzasadnienie było proste: byłem za __mały. Nie płakałem, ale bardzo to przeżyłem - wspominał po latach. - Dzisiaj mam ochotę nawet im podziękować, że tak się stało. Kto wie, jak potoczyłyby się moje losy, gdybym nie znalazł się w __Realu Sociedad? - przyznaje szczerze francuski piłkarz.

A pożegnania z rodzicami były trudne. Szczególnie dzień, w którym odjeżdżał do San Sebastian.

- Pamiętam, jak mama odwracała twarz, żebym nie widział, jak płacze. Potem za każdym razem, kiedy przyjeżdżałem do domu i znowu musiałem wracać do Hiszpanii, słyszałem te same słowa: „Naprawdę chcesz tam wracać?”. Wiedziałem, że muszę, jeśli chcę się dalej rozwijać - wspominał.

Surowa kara za dyskotekę

Dzisiaj łatwiej to ocenić, ale przez długi czas lider francuskiej kadry był artystą niezrozumianym. Choć sam też popełniał błędy. I to kardynalne.

Już wcześniej, gdy ich interesy stały się rozbieżne, jego agent, niejaki John Williams, nie wahał się, aby wypuszczać do prasy informacje o tym, że obiecujący zawodnik prowadzi niezbyt sportowy tryb życia. Na reputację Griezmanna najbardziej wpłynęło jednak to, co stało się w październiku 2012 roku.

Francuska młodzieżówka była wtedy w Hawrze. Przygotowywała się do kluczowego meczu w barażu kwalifikacyjnym do Euro 2013. Norwegowie wygrali pierwsze spotkanie 5:3, więc przed rewanżem konieczna była nadzwyczajna koncentracja. Ale kilka dni przed meczem Griezmann z czterema kolegami (Yann M’Vila, Chris Mavinga, Wissam Ben Yedder, M’Baye Niang) wpadli na pomysł, aby wyskoczyć na dyskotekę do… Paryża. Taksówką. Plan był taki, żeby wrócić nad ranem, kiedy jeszcze wszyscy w hotelu zajmowanym przez reprezentację będą spali.

Nie udało, imprezowicze zostali przyłapani po powrocie. To był czas, gdy francuska federacja nie otrząsnęła się jeszcze z największych afer ostatniej dekady - strajku piłkarzy na mundialu w Republice Południowej Afryki, związków Francka Ribery’ego i Karima Benzemy z nieletnią damą lekkich obyczajów (obaj zostali potem uniewinnieni, bo Zahia Dehar przekonująco tłumaczyła, że płacąc za seks panowie nie wiedzieli, iż nie ma jeszcze 18 lat) czy konfliktu Samira Nasriego z dziennikarzami na Euro 2012.

Dlatego działacze doszli do wniosku, że kara będzie przykładna. Tym bardziej że cała piątka skłamała trenerowi, twierdząc, że była niedaleko miejsca zgrupowania.

Griezmann dostał kilkanaście miesięcy zawieszenia -do stycznia 2014 roku! Jakkolwiek to zabrzmi, tylko dla jednego zawodnika w historii francuskiej piłki kara była bardziej surowa - Nicolasa Anelki, za wulgarną odzywkę do trenera Domenecha podczas mistrzostw świata w 2010 roku.

Najwyraźniej „Grizou” musiał przejść przez taki czyściec, żeby dzisiaj dawać reprezentacji to, czego ona potrzebuje. A na temat nocnego życia ma już wyrobione zdanie.

- Trener Simeone mieszka naprzeciwko mnie (w madryckiej dzielnicy Finca - przyp.), więc nie ma za __bardzo możliwości, aby się bawić - śmieje się zawodnik Atletico Madryt. - Poza tym, jestem domatorem... - dodaje.

Radość po hiszpańsku

W karierze Griezmanna symbolika dawała o sobie znać nie raz. Dokładnie tego samego dnia, gdy wiosną tego roku przesądził o zwycięstwie nad Barceloną w Lidze Mistrzów (2:0, dwa gole), Karim Benzema został wykluczony z reprezentacji na Euro przez selekcjonera Didiera Deschampsa i rodzimą federację. Czyż trzeba bardziej symbolicznej decyzji? Griezmann nagle stał się zawodnikiem, na którego spadła odpowiedzialność za atak „Trójkolorowych” na mistrzostwach Europy, których byli przecież gospodarzem.

Jak mówi Christian Gourcuff, nowy trener Kamila Grosickiego w Rennes, Griezmann „od trzech, czterech lat rozwija się w sposób wzorcowy”. Z Sociedad, gdzie nie było wielkiej presji, przeniósł bez problemów do Atletico Madryt, gdzie presja jest ogromna. Nie ma chyba jednak lepszego określenia na grę Griezmanna niż zrobił to Simeone, jego trener w Atletico.

- Pozwalam mu grać do __końca, nawet słabiej, bo zawsze może strzelić gola „z niczego” - mówił w tym sezonie argentyński trener.

A Francuz odwdzięcza mu się w najlepszy możliwy sposób, bo należy do elitarnej grupy pięciu napastników, którzy w ostatnich czterech sezonach strzelili przynajmniej dziesięć goli w Primera Division.

Dzisiaj to oczywistość, ale w jego przypadku określenie, że droga, którą przeszedł była długa, jest wyjątkowo prawdziwe.

- Kiedy zaczynałem występy w Sociedad, moim największym celem było to, żeby wejść choćby na 10 czy 15 minut, potem żeby zagrać jeden albo dwa dobre mecze. Kiedy przeszedłem do Atletico, na początku nie grałem, miałem problemy z aklimatyzacją w nowym miejscu. Ale wiedziałem, że mogę stać się ważnym zawodnikiem i __dlatego ciężko pracowałem - mówi Griezmann.

Ta aklimatyzacja trwała pół roku. Fizyczne treningi wycieńczały wątłego zawodnika, do tego stopnia, że podczas pierwszego zgrupowania u Simeone… stracił na wadze. Przełom w jego sposobie myślenia nastąpił w meczu z Athletikiem Bilbao w grudniu 2014 roku, gdy „Grizou” ustrzelił hat-trick.

- Powiedziałem sobie wtedy, że zamiast chęci rozgrywania dobrych meczów, takich, po których byłbym zadowolony, powinienem bardziej zwracać uwagę na to, aby przesądzać o __ wyniku - wspomina francuski napastnik.

Dziś jego najmocniejszym atutem, oprócz znakomitej techniki, jest psychika i umiejętność dostawienia nogi w najlepszym momencie.

Gdy po pokonaniu Neuera podbiegł do kamery, aby wykrzyczeć radość, ryknął… po hiszpańsku „Vaaaamos” („Jedziemy, Do przodu”). U chłopaka, który wychowywał się po drugiej stronie Pirenejów i do niedawna miał problemy, aby wyrazić wszystkie myśli po francusku - obudziła się druga natura. Ale nikt nad Sekwaną nie ma mu tego za złe.

Po pokoleniach Kopy, Platiniego i Zidane’a w pamięci coraz częściej zaczyna funkcjonować pokolenie Griezmanna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski