Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hrabina Marica to współczesna singielka, która boi się miłości

Mateusz Borkowski
Paweł Aigner-Piotrowski reżyseruje „Hrabinę Maricę” Imre Kálmána
Paweł Aigner-Piotrowski reżyseruje „Hrabinę Maricę” Imre Kálmána Fot. Łukasz Łuszczek
PAWEŁ AIGNER-PIOTROWSKI o nowej inscenizacji słynnej węgierskiej operetki. Premiera już dziś o godz. 18.30 w Operze Krakowskiej.

- „Hrabina Marica” to kolejna po „Ptaszniku z Tyrolu” operetka, którą reżyseruje Pan w Operze Krakowskiej. Dlaczego akurat ten tytuł?

- Po drodze, na spółkę z Maciejem Wojtyszką zrobiłem jeszcze spektakl „Och, Pinokio”. Dyrekcja zaproponowała mi ten tytuł, bo takie było zapotrzebowanie ze strony publiczności. „Hrabina Marica” ma najwięcej szlagierowych arii, które robią nieprzerwaną karierę od lat 20. XX wieku. W każdym wieczorze operetkowym czy koncercie sylwestrowym można usłyszeć przynajmniej kilka numerów z tego dzieła. To prawdziwe arcydzieło i hit wśród operetek. Partia tytułowa jest bardzo wymagająca, a cały spektakl ma zacięcie wręcz operowe. Wciąż jest potrzeba, żeby ją wznawiać.

- O reżyserowaniu bajki powiedział Pan, że „można ją zrobić na dwa sposoby: umownie i wystawnie”. Czy można to przełożyć na grunt operetki?

- Operetka sama w sobie kojarzy się ludziom z wystawą. To trochę inny gatunek śpiewanego przedstawienia, różniący się od wodewilu, od którego jest o wiele trudniejszy. Co do umowności to zawsze mnie dziwiło, że w operetce wystarczy, że ktoś założy maskę, zmieni kapelusz i już nikt go nie poznaje. To dopiero umowność! W operetce panują stare zasady humorystyczne, występują ikony, które kiedyś były zabawne, jak np. postać starej ciotki, która nagle skądś przyjeżdża. Z operetką jest trochę jak z dawnymi bajkami dla dzieci. Ludzie lubią oglądać to, co już widzieli w dzieciństwie i teraz prowadzą na to swoje dzieci. Jest w tym pewien sentyment, skoro kolejne pokolenia się na to łapią. A, że jest to przyzwoicie napisane, to ma wciąż grono swoich wielbicieli, którzy są gotowi usłyszeć ulubioną operetkę po raz setny.

- Czy operetka jest prostym do realizacji gatunkiem?

-Niby wszystko jest w niej proste, zarówno rytmy, jak i melodie, ale ile trzeba się zasapać, żeby to wykonać! Śpiewacy mierzą się z problemem przechodzenia z mowy do śpiewu, z rejestru do rejestru. Operetka wcale nie jest więc wykonawczo prosta. W „Hrabinie” są takie arie, które wymagają przy śpiewaniu ruchu scenicznego. Na szczęście w naszej inscenizacji biorą udział zarówno soliści, którzy zjedli na tym gatunku zęby, jak i fantastyczni utalentowani młodzi ludzie.

- Jaka będzie ta inscenizacja?

- Chcemy zrobić przede wszystkim komedię muzyczną. Mam nadzieję, że sceny aktorskie będą zabawne. Zamiast sentymentu, wolę raczej, żeby pojawił się taki humor, jak z dobrej komedii romantycznej. Co do samej inscenizacji, to nie jest ona osadzona w żadnej konkretnej epoce. Bardzo ciekawe kostiumy stworzyła Zofia de Ines, która postawiła na modne dzisiaj w modzie i kulturze Węgry.

- A co z przekładem? Ten stary często trąci myszką, a ten współczesny nie nadaje się do śpiewania.

- Nie chciałem przepisywać libretta, bo wtedy byłoby jeszcze mniej zabawnie. Postanowiłem skorzystać z kilku istniejących od lat przekładów. „Marica” była tak często grana, że każdy robił z librettem co chciał. Na przestrzeni lat pojawił się duży bałagan, bo albo dobrze przetłumaczone są arie, albo dialogi. Wycinano fragmenty, zamieniano partie. Nasza wersja jest więc próbą uporządkowania tego dzieła.

- Marica to kobieta, która czeka na czystą miłość, wolną od jakichkolwiek zależności.

- Nie jest to postać koturnowa. Kłopot tej kobiety polega na tym, że nie ufa żadnemu mężczyźnie, więc wymyśla sobie głupie kłamstwo, że jest zaręczona z jakimś hrabią Populescu. To trochę taka współczesna singielka, która wpada we własne sidła. Zakochała się. Powiedzielibyśmy o niej, że to kobieta sukcesu, dziś byłaby z niej pewnie jakaś prezes firmy, która przepędza mężczyzn, którzy cały czas coś od niej chcą. Główny bohater Tassilo z kolei kiedyś prowadził hulaszczy tryb życia, a dziś odsuwa miłość i woli zachowywać się jak dziecko. Im bardziej ona go pragnie, tym bardziej on czuje się bezradny i skrępowany. To też taki współczesny mężczyzna po trzydziestce, który chciałby się związać, ale nie potrafi zaufać. Kiedy odrzucimy tekst, to arie są o miłości, a finały o burzliwej miłości. Cały czas nie ma jednak tego spełnienia, bo zarówno Marica jak i Tassillo zachowują się naiwnie i szczeniacko.

- Czyli jednak w operetce kryje się czasem jakieś głębsze przesłanie...

- Świetnie określił operetkę Gombrowicz mówiąc, że to „boski idiotyzm” i najważniejsza ze sztuk, w której mamy i wystawę, głupotę i pewien rodzaj egzystencjalizmu. Jest coś w operetce zabawnego i smutnego zarazem. Coś w tych dawnych operetkach było na tyle śmiesznego, że dziś również się śmiejemy, choć to chyba już śmiech niedzisiejszy. Może właśnie o ten rodzaj sentymentalizmu chodziło Gombrowiczowi ? O pewną melancholię, której nie posiada sama muzyka? Wiem na pewno, że w operetce zawarta jest jakaś niewypowiedziana tajemnica.

Rozmawiał Mateusz Borkowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski