- Hellhaven gra prawie 10 lat. Na pewno, kiedy zakładaliście zespół mieliście młodzieńcze marzenia dotyczące muzycznej działalności. Jak wypadła ich konfrontacja z rzeczywistością?
- Wychowaliśmy się na klasycznym rocku i metalu, jak Queen czy Iron Maiden. Słuchaliśmy płyt i oglądaliśmy koncerty na DVD. Wtedy narodziło się w nas pragnienie tworzenia podobnej muzyki. Byliśmy jednak samoukami – i przez pierwsze pięć lat działania zespołu właściwie dopiero uczyliśmy się grać. (śmiech) Najpierw był to prosty heavy metal, dopiero z czasem zaczęliśmy pisać własne melodie i motywy. I to wypracowanie swego stylu jest właściwie spełnieniem naszych marzeń.
- Jakie największe sukcesy zaliczasz do tej pory na poczet zespołu?
- Na pewno nagranie pierwszej EP-ki w 2010 roku. To była nasza pierwsza wizyta w profesjonalnym studiu i pierwszy kontakt z profesjonalnym nagrywaniem dźwięku. Uwiecznienie własnych utworów było wtedy dla nas największą nagrodą za wszystkie trudy działania. Potem wysłaliśmy je do chyba wszystkich rozgłośni radiowych w Polsce. Ku naszemu zdziwieniu wiele z nich odezwało się, pozytywnie oceniając płytę. I wtedy spełniło się nasze kolejne marzenie. Bo nie ma chyba nic przyjemniejszego niż usłyszeniu w radiu własnej muzyki. To oczywiście było przeważnie w nocnych audycjach autorskich, ale wiele dla nas znaczyło.
- Wszyscy w zespole pracujecie w swoich zawodach, a muzykowanie to Wasze hobby. To dobry układ?
- Chyba tak: bo do hobby można podchodzić na luzie, nie musi ono przynosić jakichś wymiernych korzyści. Oczywiście traktujemy granie jak najbardziej serio. Trzeba jednak z czegoś żyć – bo z muzykowania na razie to niemożliwe. Pasja ta jednak sporo nas kosztuje. To lata wyrzeczeń, nie tylko naszych, ale też naszych partnerek i rodzin. Ale w takich momentach jak dzisiaj – kiedy rozmawiamy – wiem, że warto to wszystko robić. Bo dzięki temu wywiadowi ktoś kolejny dowie się o Hellhaven – i być może stanie się naszym fanem.
- Nowy album HellHaven ukazał się po czterech latach od poprzedniego. To dlatego, że macie inne zajęcia i mało czasu?
- W połowie zadecydowało o tym to, że muzykowanie musimy odkładać na wieczory i weekendy, czasem nawet na urlopy. W drugiej połowie to jednak celowa taktyka. Naszym założeniem jest bowiem: „Nigdy się nie spieszyć”. Do muzyki trzeba podchodzić spokojnie, czasem odstawić jakiś utwór na pół roku, dopiero potem do niego wrócić. Show-biznes zna wiele przypadków, kiedy albumy robione na szybko, okazywały się pomyłkami. Mam nadzieję, że nasza taktyka jest lepsza.
- Wasze utwory są zawsze bogato zaaranżowane: pełno w nich zmian tempa i harmonii, mnóstwo solówek. Jak one powstają?
- Pracujemy inaczej niż to zazwyczaj w rocku bywało. Dawniej zespoły tworzyły, spotykając się razem na próbach. Dzisiaj można na komputerze nagrać cały utwór, nie wychodząc w ogóle z domu. Dlatego każdy z nas przez pół roku tworzy własne nagrania, a potem wymieniamy się pomysłami i dyskutujemy. Gdy znajdziemy wspólną drogę, zaczynamy wszyscy w studiu nad tym pracować. Tak było w przypadku nowej płyty, stąd słychać na niej charakter każdego z trzech autorów dziewięciu piosenek.
- Zaczynaliście od heavy metalu, ale teraz więcej w waszej muzyce progresywnego rocka. Każdy z tych gatunków ma już pół wieku. Można w nich jeszcze wymyślić coś nowego?
- My nigdy nie powiedzieliśmy sobie: „Od dzisiaj tworzymy progresywny rock”. Po prostu nagrywamy utwory, które oparte są o dźwięki gitar, okraszone nieco elektroniką i uzupełnione egzotycznymi wpływami. To odpowiedź na to, czym żyjemy na co dzień, czego słuchamy i czym się fascynujemy. I faktycznie: wspólnym mianownikiem dla nas wszystkich jest prog-metal. Wychodzi to jednak naturalnie, nikt nie upiera się przy takim czy innym gatunku.
- Zdarzało się Wam śpiewać po polsku, nowa płyta napisana została jednak wyłącznie po angielsku. Nie sądzisz, że polskie piosenki otworzyłyby was na szerszą publiczność?
- Pewnie tak. I dlatego kiedyś wrócimy do języka polskiego. Angielskiego używamy jednak świadomie. Przede wszystkim dlatego, że chcemy spróbować dostać się na Zachód, a nawet na Daleki Wschód, bo w Chinach czy Japonii jest ogromny rynek bez dna na taką muzykę. Poza tym angielski jest bardziej płynny i plastyczny. Dużo łatwiej tworzy się melodie śpiewane w tym języku.
- Zespoły prog-rockowe najczęściej nagrywają concept-albumy. Wasza nowa płyta to taka właśnie zamknięta opowieść?
- Po części tak. Ale to nie klasyczny concept-album, gdzie jest bezpośrednia ciągłość historii, wspólny podmiot liryczny i każdy utwór wynika z poprzedniego. Niemniej jednak mamy tu jednolitą wizję świata, każde nagranie opisuje inny jego aspekt i wszystko zamknięte jest w wizji wyznaczonej tytułem – „Anywhere Out Of The World”. Bo naszym zdaniem coś złego dzieje się ze współczesnym światem i wiele osób chce z niego uciec. Ta niezgoda nań jest motywem przewodnim, napędzającym album.
- Pod względem muzycznym płyta jest zaskakująco melodyjna.
- To prawda. Poprzedni album z perspektywy czasu za bardzo był skoncentrowany na gitarowych riffach. Tym razem przyjęliśmy inną koncepcję, bo dojrzeliśmy i zrozumieliśmy, że lepiej skupić się na 2-3 motywach w jednej piosence niż mnożyć je w nieskończoność. Dlatego na tym albumie po raz pierwszy w naszym wykonaniu pojawiły się piosenki – czyli coś, czego można posłuchać z przyjemnością, odpłynąć przy tym i potupać nogą.
- Poprzednią płytę HellHaven wydała niemiecka wytwórnia. Tę najnowszą – już polska. Co się stało?
- Niestety z Niemcami nie poukładało się nam z zewnętrznych przyczyn. Wysłaliśmy więc nowy materiał do wielu firm w kraju
i z granicą. Pronet Records przedstawił najciekawszą ofertę – nie dość, że zainwestował w wydanie płyty, to nie odebrał nam praw do naszej muzyki.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?