Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zderzenie światów, czyli bogacz patrzący z wyższością na 500+

Rozmawia Łukasz Kłos
Skandalem jest, że część rodzin z dziećmi wcześniej nie mogła sobie pozwolić na wakacje, a nie to, że w tym roku na nie pojechała
Skandalem jest, że część rodzin z dziećmi wcześniej nie mogła sobie pozwolić na wakacje, a nie to, że w tym roku na nie pojechała fot. Karolina Misztal
O korzyściach z programu wsparcia dla rodzin, o „integracji” celebrytów z tłumem nad bałtycką plażą, o zainteresowaniu cudzym garnuszkiem, a także o tym, dlaczego warto dać nie tylko wędkę, ale też rybę - mówi dr hab. RYSZARD SZARFENBERG, profesor Uniwersytetu Warszawskiego

- Podobno hordy Hunów najechały polskie Wybrzeże. Podobno wielu spośród najeźdźców pobrało wcześniej 500+. Pan Profesor podejrzewa, skąd się wziął ten potok nieobytych wczasowiczów?

- Powszechnie narzekamy na kulturę naszych rodaków, i nie jest to nic nowego. Program Rodzina 500+ niczego tu nie zmienia. Jest jedynie kolejnym pretekstem do tego, żeby krytykować innych. Zresztą, jaki związek miałoby mieć wsparcie finansowe na wychowanie dzieci z niekulturalnym zachowaniem?

- Pan Profesor gazet nie czyta, telewizji nie ogląda? Pełno jest doniesień o zgubnych wpływach rządowego programu: pijany Włocławek po pierwszych wypłatach, kradzieże ręczników z pensjonatów, doniesienia Agaty Młynarskiej o głośnym przeklinaniu i puszczaniu dzieci samopas na plaży. A Dorota Zawadzka zaświadczy jeszcze, że w morskiej wodzie obmywano brudną pupę.

- Zrozumiałe jest, że podobne zdarzenia mogą irytować. Ale niech każdy z nas zrobi rachunek sumienia, czy zawsze był grzeczny dla innych, nie przeklinał itd. Niezrozumiałe jest też dla mnie przypisywanie tego typu uciążliwych zachowań wyłącznie rodzinom, szczególnie wielodzietnym. A już kompletnym nonsensem jest wiązanie ich z wypłatami świadczeń 500+. Co takiego program ten miałby zmienić w obmywaniu pup dzieci w morzu?

- Dał pieniądze, by przyjechać nad morze. Jak słyszymy, część Polaków po raz pierwszy mogła pozwolić sobie na wczasy. Może więc nieobyci starli się z doświadczonymi, lepiej sytuowanymi bywalcami plaż i ośrodków wypoczynkowych?

- To skandal, że część rodzin z dziećmi nie mogła sobie pozwolić na wczasy poza miejscem zamieszkania. A ogólnie mówiąc, ubóstwo nie musi się wiązać z brakami w kulturze osobistej, a zamożność z wszelkimi cnotami. Możemy dzielić społeczeństwo na zwolenników tej czy innej partii politycznej, na zwolenników polityki liberalnej i socjalnej. Ale podział na kłopotliwych beneficjentów programu 500+ oraz wzorową resztę uważam za wyjątkowo dewastujący więzi społeczne. Po pierwsze, dzieci są ważne dla każdego społeczeństwa. Po drugie, wychowanie dzieci kosztuje.

- Wielu obawia się, że grube pieniądze z publicznej kasy idą na błahe wydatki.

- Zapewne część rodzin ma problemy z racjonalnym wydatkowaniem środków. Tyle że skala ich marnotrawienia jest relatywnie niewielka w porównaniu z wysokością wypłacanych kwot. O ile mi wiadomo, w całym kraju podjęto około 250 decyzji o zamianie świadczenia wypłacanego w gotówce na pomoc rzeczową. A jeżeli matka czy ojciec zaniedbuje dzieci, nadużywa alkoholu, jest to sprawa dla ośrodka pomocy społecznej, a w skrajnych sytuacjach dla sądu rodzinnego. Przez pryzmat skrajności nie możemy oceniać ogólnej sytuacji. Może Pana zaskoczę, ale moim zdaniem ryzyko marnotrawienia środków jest wyższe wśród zamożnych beneficjentów programu Rodzina 500+.

- Zaskoczył Pan. Jak to?

- W rodzinach zamożnych wszystkie potrzeby bytowe dzieci mogą być w pełni zaspokojone. Rodziny te mają więc większy problem z tym, żeby wydać pieniądze otrzymane od państwa na wychowanie dzieci. W rodzinach biednych są liczne braki, zatem wydatki mogą być lepiej ukierunkowane.

- Łatwiej dziś o opinię, że ogół społeczeństwa utrzymuje „klasę próżniaczą”, która „zasłużyła się” tylko liczbą dzieci.

- I tego kompletnie nie rozumiem. Bo akurat inwestowanie w dzieci powinno być najmniej kontrowersyjne. Mówienie o tym, że utrzymujemy „klasę próżniaczą”, w kontekście matek czy w ogóle rodziców jest nie tylko krzywdzące, ale też oderwane od rzeczywistości. Nawiasem mówiąc, nigdy nie pokusiłbym się o sąd, że kobiety próżnują, zajmując się dziećmi. Mam wrażenie, że to kwestia pewnego mitu, który w naszym społeczeństwie narósł w okresie transformacji gospodarczej. Mitu głoszącego, że każdy jest kowalem swojego losu, że nie ryby, ale wędki są potrzebne. Ten transformacyjny mit wyrył w naszych umysłach przekonanie, że jak tylko ktoś otrzyma pieniądze niezwiązane z pracą, to ją od razu porzuci. Że jak człowiek dostanie rybę, to odrzuci wędkę.

- A tak nie jest?

- A gdyby Pan pracował cały czas za 1,3 tys. zł i nagle dostał kolejny tysiąc albo nawet półtora, to łatwo porzuciłby pan zarobek? Śmiem twierdzić, że w obliczu wyższych przychodów Pańskie potrzeby konsumpcyjne zostałyby wręcz rozbudzone. Jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Zbyt łatwo odmawiamy racjonalności innym, gorzej uposażonym ludziom.

- Nie lubimy dorzucać się do cudzego garnuszka.

- Tyle że w tym konkretnym przypadku mówimy o świadczeniach rodzinnych - przeznaczonych na wychowywanie dzieci, a nie o pomocy społecznej czy zasiłkach dla bezrobotnych. Ubóstwo dzieci w żadnym kraju nie powinno mieć miejsca. Przyzwalanie na takie sytuacje nie tylko jest głęboko niemoralne, ale rodzi też kolejne problemy społeczne. Inna sprawa, iż przez lata ukuło się przekonanie, że jak rodziny wielodzietne, to ubogie, a jak ubogie, to pewnie patologia. Takie rozumowanie oderwane jest od realiów. Około 70 proc. rodzin z kilkorgiem dzieci lepiej lub gorzej wiąże koniec z końcem, innymi słowy - nie żyje w ubóstwie skrajnym, takim, które zagrażałoby możliwości zapewnienia podstawowych potrzeb.

- Nie podziela Pan więc obaw, że świadczenia wychowawcze będą przepijane?

- To, że Polacy wydają pieniądze na alkohol, nie jest żadnym odkryciem. Oczywiście możemy deliberować, które warstwy społeczne piją więcej, a które mniej, które wolą wódkę, a które whisky. Tylko że to jest bezproduktywne. Potrafię sobie wyobrazić, że tę samą rodzinę można określić różnie - bądź to jako troskliwą, bądź też przepijającą świadczenie - w zależności od tego, na który paragon się spojrzy. Tymczasem za przekazywaniem świadczeń w postaci pieniężnej stoi idea, by to gospodarstwa domowe same decydowały, na co potrzebne są środki. Idea w sumie liberalna.

- Dominuje jednak pogląd, że państwo zamiast „rozdawać kasę za nic”, powinno skupić się na rozwoju sieci żłobków, przedszkoli czy dobrych świetlic szkolnych.

- Te są oczywiście potrzebne. Choćby po to, by stworzyć matkom warunki do rozwoju zawodowego, a dzieciom wyrównać szanse. Jako społeczeństwo chcielibyśmy jednak kontrolować każdą złotówkę, dając sobie często prawo do oceny, które wydatki są zasadne, a które nie. Tymczasem nie dostrzegamy największych plusów programu 500+. Tego, że ubóstwo dzieci może się obniżyć. Są już pierwsze oficjalne szacunki. Wskutek programu 500+ ubóstwo zmniejszy się ogółem o prawie 1,5 mln - z 6,5 mln. W przypadku dzieci ten spadek jest jeszcze wyraźniejszy - prawie 900 tys. z 1,6 mln. Z kolei według szacunków Banku Światowego liczba Polaków żyjących w skrajnym ubóstwie zmniejszy się o co najmniej 1,1 mln -z 2,9 mln, a skrajne ubóstwo dotknie o co najmniej 591 tys. mniej dzieci, podczas gdy dotyczyło 772 tys. To, że podstawowe potrzeby bytowe zaczną być wreszcie zaspokajane, jest dla mnie najważniejszym dobrym skutkiem tego programu.

- Ale to miał być program demograficzny, a nie socjalny. Tak przekonywano.

- Jego demograficzna skuteczność jest wątpliwa. Badania prowadzone na Zachodzie pokazują, że bezpośrednie wsparcie finansowe ma niewielki wpływ na decyzje prokreacyjne. Wolę interpretować program Rodzina 500+ jako stricte socjalny. I zresztą na tym polu, jak wspomniałem, może się okazać skuteczny.

- Zaczęliśmy o obyczajach, a zeszło na pieniądze. Mam jednak przeczucie, że w tej niechęci do wielodzietności nie tylko o kasę chodzi. Te obawy płyną z szerszej fali niechęci do rodzicielstwa. O „wózkowych” z felietonu prof. Mikołejki i temu podobnych opowieściach słyszeliśmy na długo, zanim zaczęto wypłacać świadczenia.

- Niechęć do dzieci może być przypadłością wymagającą leczenia. W dobie mediów społecznościowych każdy może wygłaszać wszelkie opinie. Pytanie, co to ma wspólnego z rzetelną wiedzą i z wartościami. A co do dzieci, to cóż... mają to do siebie, że jak je coś boli, to płaczą, jak się bawią, to krzyczą. A jak grają w piłkę, to pod oknami bloków. Słyszę te nieustające utyskiwania na uciążliwe dzieci i sam zachodzę w głowę, dlaczego osoby, które nieraz odchowały własne dzieci, narzekają na cudze. Skąd te fobie i niechęci? Uderza mnie jeszcze coś innego - że wraz z programem 500+ upolityczniony został temat rodzicielstwa jako takiego. Że linia podziału między zwolennikami a przeciwnikami zaczęła się pokrywać z pęknięciem na scenie politycznej. „Dali się kupić za 500 zł” albo „sprzedani za 500+” - tak słyszymy. To niebezpieczne, bo wprowadza język walki w temacie, wokół którego powinno się budować kompromis.

***

Ryszard Szarfenberg

doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, specjalista w zakresie polityki społecznej, kierownik Pracowni Pomocy i Integracji Społecznej w Instytucie Polityki Społecznej UW, członek władz Polskiego Towarzystwa Polityki Społecznej, przewodniczący Polskiego Komitetu Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu, członek Komisji Ekspertów ds. Przeciwdziałania Bezdomności przy Rzeczniku Praw Obywatelskich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski