Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Segda: Czasami pokazuję pazury

Wacław Krupiński
Pani rektor jest na „tak”
Pani rektor jest na „tak” fot. Jan Zych
Twierdzi, że nie ma potrzeby władzy, choć koledzy mówili na nią „Szefowa”. Kobieta demoniczna i silna, a zarazem ciepła i przyjazna blondyneczka. Dorota Segda, aktorka i rektor PWST zapewnia, że udaje jej się łączyć te dwie pozornie sprzeczne natury.

- Czy Dorota Segda z fotografii, która stoi w Pani gabinecie - studentki I roku, składającej sobie życzenia świąteczne z ukochanym rektorem i profesorem Jerzym Trelą - pomyślała może wtedy, że kiedyś sama ubierze rektorską togę?

- Odbieram to pytanie jako żart, bo oczywiście nie mogło mi to wówczas przyjść do głowy. Pomyślałam o tym teraz i nawet mówiłam studentom w czasie inauguracji filii we Wrocławiu - że nigdy nie wiadomo, czy i w takim kostiumie, w gronostajach nie przyjdzie im grać roli, może najważniejszej, zatem niech się przygotowują. Bo przecież kształcimy ludzi, którzy mają być osobami publicznymi, a może i autorytetami. To również nasza misja.

- A Pani jak się czuje w todze rektora?

- Wie pan, od pierwszego roku studiów byłam grupową i koledzy inaczej się do mnie nie zwracali, jak „szefowa”; dostałam nawet SMS-a od jednego z kolegów: „No, szefowo, teraz już jesteś nadszefową”. Dodam, nadal w konwencji półżartem, a uświadomiłam to sobie parę dni temu, że kiedy w II Liceum im. Sobieskiego przygotowywałam na międzyszkolny Festiwal Małych Form Teatralnych przedstawienie „Na pełnym morzu”, w którym grałam jednego z trzech rozbitków, to do roli wypożyczyłam ze Starego Teatru frak, który był podpisany: Jerzy Stuhr. A teraz mam po nim przerabianą togę…

- Nie dostała Pani nowej?

- I tak zamierzamy te togi zmienić; są strasznie ciężkie, wymyślone przed wiekami dla postawnych mężczyzn.

- Wracam do tego zdjęcia. Pani zaczynała studia, Jerzy Trela kierowanie uczelnią.

- Na odwrocie oryginału tego zdjęcia zapisałam wtedy: „Tak właśnie uśmiecha się mój rektor, tu do mnie”. To chyba najlepiej mówi o ogromnym szacunku, sympatii i miłości, którą go darzyliśmy. Przyznam się, że w liceum, oglądając Jerzego Trelę w Starym Teatrze, nawet się w nim skrycie kochałam.

- „Jerzy Trela był dla mnie bogiem. Jako nastolatka miałam wypisane jego imię serduszkami. Kochałam się w nim tak, jak dziewczynki kochają się w Bradzie Pitcie” - wyznała Pani w książce „Aktorki” Łukasza Maciejewskiego. I oto niewiele lat później była Pani jego studentką.

- Patrzyłam z podziwem na Trelę rektora- jak się z nami witał, poświęcał każdemu dużo czasu. Nauczył nas, jak na każdym stanowisku, w każdym momencie można szanować drugiego człowieka i jak nie ulegać własnej wielkości.

- Jerzy Trela jako rektor jest dla Pani wzorem postępowania?

- Mam nadzieję, że pewne cechy, o których mówię, też posiadam. Oczywiście mam różne wzory, ale w tym gabinecie muszę kierować się swoim zdrowym rozsądkiem, intuicją i wiedzą.

- Zafundowała sobie Pani tę togę na okrągłe urodziny.

- To nieładnie tak o wieku kobiety... A zafundowała mi ją społeczność akademicka, obdarzając mnie swoim zaufaniem i prosząc, bym zgodziła się pełnić tę powinność. Nie zafundowałam jej sobie z potrzeby władzy, bo tej nigdy nie posiadałam.

- Ale już w roku 2012 rywalizowała Pani o tę godność; trzy głosowania nie przyniosły rozstrzygnięcia i dopiero czwarte dało przewagę Ewie Kutryś?

- I bardzo dobrze się stało, ponieważ dzięki temu na prośbę Ewy Kutryś byłam prorektorem, sporo się nauczyłam i nie założyłam teraz togi rektora kompletnie zielona.

- Nie obawia się Pani, że obowiązki rektora nie pozwolą jej być tak czynną aktorką teatru i filmu, jak dotychczas?

- Podejrzewam, że tak będzie. Już odmówiłam zagrania bardzo ciekawej roli w Teatrze Telewizji - czego mi żal. Ale na szczęście na tyle długo jestem w tym zawodzie, że żal po nie- zagranych rolach trwa u mnie krótko.

- W rozmowie sprzed 13 lat mówiliśmy o tym, że ongiś chiromanta z Japonii zobaczył w Pani, urodzonej w Roku Ognistego Konia, kobietę demoniczną i bardzo silną. To teraz cechy te się przydadzą.

- One w ogóle przydają się w życiu, jeżeli człowiek uwierzy, że je posiada. Mnie taka wiara jest potrzebna. Natomiast z całą pewnością posiadam wrodzone poczucie sprawiedliwości. I kiedy widzę, że coś jest bardzo nie w porządku, wypuszczam pazury spontanicznie i natychmiast. Można te cechy nazwać siłą.

- Podczas tamtej rozmowy wyznała Pani: „Naprawdę jestem ciepłą i przyjazną blondyneczką i takie jest moje samopoczucie”.

- Mam nadzieję, że to również prawda o mnie. I że te dwa wizerunki się nie wykluczają.

- Te wybory wprowadziły w mury PWST wyraźną zmianę pokoleniową…

- Ona następowała płynnie. My funkcjonujemy jako pedagodzy w strukturach władz tej uczelni od lat. Nie zasiadłam w tym gabinecie, by dokonywać zmian o 180 stopni. Nie. Tu bardzo dobre zmiany zachodzą od lat. Tak, jestem z innego pokolenia niż wspomniany Jerzy Stuhr, ale zarazem jestem aktorką zakorzenioną w teatrze tamtego pokolenia. Czasami mam wrażenie, że pracowałam z Konradem Swinarskim, pomimo że on zmarł wcześniej, niż zdałam maturę. Za to wiele pracowałam z jego aktorami i mistrzami tamtego Starego Teatru - niestety, już nieżyjącymi: Grzegorzewskim, Jarockim, Wajdą. I choć jestem, mam nadzieję, aktorką nowoczesną, to studentów uczę solidności, którą wyniosłam z teatru lat 80. i 90. I to młodsze pokolenie to są właśnie tacy ludzie. W związku z tym, sądzę, dzieje się coś dobrego, bo z szacunkiem dla tradycji otwieramy się na teraźniejszość.

- Tyle że we współczesnym teatrze, choćby Starym, którego jest Pani aktorką, tego szacunku często nie widać. Da się w procesie dydaktycznym ocalić choć trochę tamten świat?

- Ja akurat uczę klasyki, uczę mówienia wierszem. Jestem strażnikiem świętości słowa w tej szkole; wszyscy wiedzą, że to moja pasja. Myślę, że w kwestii kultywowania tradycji pod moimi skrzydłami i pan, i wszyscy inni mogą być spokojni. Zrobię wszystko, żeby studenci nie myśleli, iż kultura i teatr istnieją od dziś. Dlatego zorganizowałam cykl „Wykłady na scenie świata”, na które zapraszamy największe autorytety w dziedzinie szeroko rozumianej humanistyki. Chcę, by młodzi poznali tych wybitnych Polaków, którzy rozszerzą nasz, jednak trochę wąski, teatralny świat. Pierwszy wykład wygłosił Bronisław Maj, kolejne - ksiądz profesor Michał Heller, prof. Jerzy Vetulani, prof. Piotr Sztompka, ks. Adam Boniecki…

- Akademicki charakter uczelni ma oddawać nowa nazwa - już nie PWST, a Akademia Sztuk Teatralnych...

- My wszelkie uprawnienia akademickie posiadamy od lat, mam zatem nadzieję, że sprawa zatwierdzenia nowej nazwy - Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego - będzie formalnością. Zmiana nazwy powracała od dawna, tak więc moja obecna propozycja spotkała się z ogromną akceptacją wszystkich. Oczywiście, nazwa PWST jest nam droga, osadzona w naszych sercach, ale to nie znaczy, że była dana na zawsze. Zresztą nie obowiązywała od początku…

- Wreszcie zostanie doceniony w Krakowie Wyspiański, Pani ukochany Wyspiański, któremu poświęciła Pani doktorat...

- Genialny dramatopisarz, scenograf, autor kostiumów, wielki inscenizator i wizjoner teatru, to on wyniósł teatr do rangi sztuki. I nigdy w Krakowie, jego Krakowie, nie doczekał się teatru swego imienia. Będzie miał więc uczelnię. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Ale też patrona dotychczasowego - Ludwika Solskiego wcale nie zrzucamy z piedestału; zostanie patronem Wydziału Aktorskiego, wszak przez lata dawał imię uczelni kształcącej właśnie aktorów. A teraz kształci ona i reżyserów, i dramaturgów, ma Wydział Lalkarski i Teatru Tańca. Naprawdę łączymy przeróżne sztuki teatralne, stąd ta nowa nazwa i stąd jej patron. Nie był aktorem, ale każdy aktor marzy, by zagrać w jego sztuce. Wiem o tym dobrze, bo zagrałam bardzo wiele jego fantastycznych ról i to im poświęciłam doktorat pt. „Aktorka Wyspiańskiego”. Ale to nie tylko moje prywatne umiłowanie Wyspiańskiego przesądziło; akceptacja dla tego pomysłu była, jak wspomniałam, powszechna.

- Od czasu, gdy Pani jako licealistka marzyła o tym, by zostać aktorką, tyle się zmieniło. Co najbardziej?

- Mogę mówić w swoim imieniu. Zostałam aktorką z miłości do poezji - uwielbiałam ją czytać, uwielbiałam jej słuchać, z radością i sukcesami recytowałam ją na ogólnopolskich konkursach, uwielbiałam chodzić do Starego Teatru; „Dziady” widziałam z dziesięć razy… To był kontekst, w którym widziałam siebie. Nie myślałam wtedy o filmach; choć gdy miałam 7 lat, chciałam zagrać Nel w „W pustyni i w puszczy”.

- Nie dali...

- Byłam za młoda…

- Za to indeks PWST dostała Pani bez kłopotów. Jak mówiła Pani we wspomnianej książce „Aktorki”, niedostanie się do szkoły teatralnej byłoby dla Pani katastrofą…

- Ale egzaminy to był horror. Wróciłam do domu ogarnięta samobójczymi myślami. Przekonana, że nie zdałam. Dopiero później dowiedziałam się, że mój egzamin przebiegł tak krótko, gdyż wszystkim się spodobałam, uznali zatem, że nie ma sensu go przedłużać.

- Jeszcze Pani pokolenie wybierało PWST z uwagi na teatr…

- A dziś dominuje telewizja i sporo młodych, a wciąż mamy w uczelni kilkudziesięciu kandydatów na jedno miejsce, nigdy nie było w teatrze. Im zawód aktora kojarzy się ze sławą, z bogactwem, z istnieniem w telewizji. I niestety z celebryctwem. Zdarza się, że dziewczyny umieszczają w portfolio zdjęcia niczym do agencji reklamowej, castingowej czy modelingowej. Jestem przekonana, że jeśli - na tyle, na ile to możliwe - ukształtujemy w czasie studiów gust tych młodych, to przynajmniej będą się umieli chronić przed tym, co najmniej szlachetne, a co czasami konieczne, żeby przeżyć. Ale kształtowanie gustu to również pokazywanie im, na czym polega „wysokie C”, bo jeżeli się tego „wysokiego C” dotknęło, to się za nim tęskni. To nasz obowiązek w tym zmienionym świecie.

- Nie tylko z tych murów słychać od lat, że młodzi są, delikatnie mówiąc, erudycyjnie mniej przygotowani, mniej oczytani…

- Cóż, często musimy wykonywać pracę u podstaw. Już sformułowaliśmy kanon lektur obowiązkowych. Mam nadzieję, że nikt bez ich znajomości naszych studiów nie ukończy. Znam ludzi, których poziom erudycji zmienił się w ciągu studiów szokująco. Tak więc jest to możliwe - i zabiegamy o to na równi z tym, by opuszczający mury tej szkoły mieli solidny warsztat.

- Zdradzi Pani inne zamiary...

- Bardzo leży mi na sercu zintegrowanie Wydziału Aktorskiego z Wydziałem Reżyserii; już najważniejsze zajęcia na I roku mają wspólne. Czuję, że młodzi reżyserzy, mówię to jako aktorka, trochę się odsunęli od pracy z aktorem. Koncentrują się na inscenizacjach, a resztę zostawiają nam, bo brak im wiedzy takiej, jaką miał Jerzy Jarocki, który skończył wydział aktorski. Myślę, że wspólne zajęcia są szansą, żeby oni przyjrzeli się, na czym polega aktorstwo, a może też, znając się lepiej od samego początku, będą razem tworzyli coś swojego, nowego. W studentach, zwłaszcza aktorstwa - wiem, bo mi o tym opowiadają - są ogromne tęsknoty za teatrem, który coraz bardziej zanika. Teatrem, w którym wielką rolę gra literatura, a niekoniecznie tylko jej interpretacja.

- Ci po reżyserii wyrabiają z literaturą takie brewerie, że ręce opadają. Oni chcą ją deformować, przerabiać, dopisywać...

- Są samodzielnymi artystami...

- Ale w tych murach zostali ukształtowani.

- Bo też może takie jest zapotrzebowanie. Dlatego znając tęsknoty młodych adeptów sztuki aktorskiej, chcemy zderzać ich z przyszłymi reżyserami. Może stworzy to nową jakość w polskim teatrze.

- Tyle że jest panująca na scenach moda, są hołubieni, narzucający wzorce reżyserzy; no i jest telewizja.

- Teraz kształtowanie gustu to jest naprawdę wielkie wyzwanie. Jeżeli ktoś wychował się w domu, w którym na przykład ogląda się Mazurską Noc Kabaretową, to mamy sporo do nadrobienia.

- „Nauczanie powinno być konserwatywne. Trzeba uczyć tego, co się umie, a nie tego, czego się szuka” - to myśl Erwina Axera.

- Nauczanie sztuki musi być balansem pomiędzy nauczaniem tego, co się umie, a otwarciem na poszukiwania.

- Ale nie ja jeden miałem nieraz, oglądając spektakl dyplomowy, wrażenie, że był po to, by reżyser mógł poeksperymentować, a nie po to, by absolwenci mogli pokazać potencjalnym pracodawcom swe walory…

- Akurat uważam, że przez ostatnie lata te dyplomy są fantastyczne. Oczywiście w sztuce zawsze jest ryzyko, że coś nie wyjdzie i to ryzyko musimy brać pod uwagę. Niemniej dokładamy wszelkich starań, żeby zaprezentować również umiejętności naszych studentów. Co do tego nie mam wątpliwości. Zapraszam pana i wszystkich czytelników na festiwal Boska Komedia, podczas którego zaprezentujemy kilka zeszłorocznych dyplomów. Proszę zobaczyć „Między nami dobrze jest”, „Dogville”, „Płatonowa”, czy „Orlando” z Wrocławia. Wszystkie miały stuprocentową frekwencję.

- A propos zobaczyć; w jakiej nowej realizacji pokaże się widzom rektor Segda?

- Niedawno rozpoczęłam zdjęcia do komedii „Atak paniki” w reżyserii Pawła Maślony, który po wielu nagrodach za krótki metraż debiutuje w filmie fabularnym. W sylwestra natomiast odbędzie się premiera w Starym Teatrze nowej sztuki Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki pod tytułem „Triumf woli”. Tytuł może kojarzyć się z czasami Hitlera, bo taki był tytuł słynnego filmu Leni Riefenstahl, ale to będzie spektakl o triumfie, który każdy człowiek swoimi małymi, a wielkimi decyzjami może odnieść nad sobą i nad światem, zmieniając rzeczy, które wydają się nie do zmienienia.

- To trochę a propos Pani nowego wyzwania w tym gabinecie...

- Mam w nim, jak pan widzi, grafikę mojej ukochanej, wybitnej artystki - Anny Sobol-Wejman, pod tytułem „Kropla, która drąży skałę”. Przedstawia dwa kamienie, które są trochę jak kobiece piersi; jeden jest nienaruszony, a w drugi są wpisane nazwiska przeróżnych kobiet, które dokonały rzeczy wielkich, a czasami ich bohaterskie decyzje zmieniły bieg historii. To mi tak przyświeca...

- Wysoko sobie Pani poprzeczkę stawia.

- Świata nie zmienię, bo musiałabym zostać prezydentem Unii Europejskiej, natomiast zmieniam go w obszarze, do jakiego jestem predystynowana, w którym dobrze się czuję i za który czuję się odpowiedzialna.

***

Dorota Segda - polska aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna, profesor sztuk teatralnych, nauczyciel akademicki Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, rektor tej uczelni wybrana na kadencję 2016-2020.

Od 1987 jest aktorką Narodowego Starego Teatru. Występowała również w Teatrze Narodowym w Warszawie.

Nowa rektor zapowiedziała też wielki zjazd absolwentów, który odbędzie się w lutym.

- To ogromne wyzwanie... Założyłam na Facebooku grupę Jubileusz 70-lecia, odzew jest bardzo duży. Nasi studenci powinni zobaczyć, kto tutaj studiował, powinni tych ludzi zobaczyć, usłyszeć, jak mówią Wyspiańskiego, bo właśnie jego twórczość będzie prezentowana podczas zjazdu - mówi Dorota Segda.

Mężem Doroty Segdy jest kompozytor Stanisław Radwan, w przeszłości dyrektor Starego Teatru.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski