Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pielgrzym do wolności

Majka Lisińska-Kozioł
Jacek Matuszczak i Michał w drodze  z Lublina do Zgorzelca
Jacek Matuszczak i Michał w drodze z Lublina do Zgorzelca Fot. kadr z filmu „Nowa Droga” reż. Jan Borowiec
Trzydzieści dni marszu i prawie 900 kilometrów w nogach mogą być dla człowieka, który został przedterminowo zwolniony z więzienia, jego własną Drogą Krzyżową. Czasami upada, ale znów się podnosi. Czasami cierpi, ale idzie dalej. Chce zmienić swoje życie.

Chrzęst zamków, pisk zawiasów, szczęk zamykanych krat. Stukot butów w długim korytarzu. Jeszcze spojrzenie strażnika przez wizjer i kolejne drzwi stają otworem. Cela lubelskiego więzienia wygląda zwyczajnie; dwie piętrowe prycze, jakieś kubki. Przez małe zakratowane okno wpada do środka smuga światła. Czterej mężczyźni spędzają tu kilka lat ze swojego życia. Rozmawiają, przeklinają, śmieją się głośno z byle czego. Albo chodzą w kółko wzdłuż murów okalających spacerniak i patrzą na kawałek nieba nad głową. Niektórzy marzą o wolności. Tymczasem zabijają czas.

Powrót do społeczeństwa po latach pobytu za kratkami nie jest łatwy. W Polsce siedmiu na dziesięciu skazanych, prędzej czy później wraca do więzienia. Ale wędrówka szlakiem św. Jakuba ma te proporcje odwrócić. Dlatego idą. Trasę z Lublina do Zgorzelca pokonują w niespełna miesiąc. Mijają miasta, lasy i pola. Kościoły i domy. Chcą znaleźć swoje miejsce.

Jacek Matuszczak, certyfikowany opiekun programu „Nowa Droga” i historyk z doświadczeniem w pielgrzymowaniu, pomaga w tym poszukiwaniu.

O tym, że pora ruszać na szlak, dowiaduje się zwykle dwa dni przed terminem uzyskania przez osadzonego warunkowego zawieszenia kary. - Po takiej decyzji sądu pierwszy raz spotykamy się, gdy młody człowiek opuszcza mury więzienia. Czekam przed bramą. Mamy tydzień na przygotowanie się do marszu. I na zakupy. Potrzebne są plecaki, kurtki, buty, śpiwory, spodnie, latarki. W sumie 10 kilogramów, które poniesiemy na plecach.

Prekursorem takiej metody resocjalizacji skazanych jest francuski podróżnik i pisarz Bernard Ollivier. Miał 51 lat, gdy zmarła mu żona, potem matka, on sam stracił pracę. Ratunkiem okazała się dla niego piesza pielgrzymka do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostella. Potem, w ciągu trzech lat przeszedł około 12 tys. kilometrów. Bernard zauważył, że samotne pielgrzymowanie pomogło mu nie tylko przemyśleć swoje życie, ale odkryć je na nowo.

Zmiana dokonywała się też w ludziach, którzy na chwilę dołączali do niego podczas wędrówki. Wystarczyła do tego droga i rozmowa. Postanowił więc wykorzystać je obie, żeby pomagać młodym zagubionym ludziom, którzy popadli w konflikt z prawem i zostali odrzuceni przez społeczeństwo. Skuteczność tej metody we Francji wynosi ponad 90 procent. W Polsce, od 2013 roku, 900 kilometrów z Lublina do Zgorzelca pokonało 21 osób. Na razie żaden z osadzonych nie wrócił za kratki.

Idą we dwóch; opiekun i więzień na zwolnieniu warunkowym. Pierwszy musi mieć co najmniej 26 lat, trochę życiowego doświadczenia, cierpliwość i kondycję. Więzień chęci i lat przynajmniej osiemnaście. Michał właśnie skończył 20 lat. Odsiadywał wyrok za współudział w podpaleniu domu. Po z górą roku za kratkami sąd zwolnił go warunkowo, ponieważ zdecydował się w ciągu 30 dni pokonać 900 kilometrów. W towarzystwie Jacka.

Ledwie zamknęły się za młodym drzwi więzienia, a on już chciał ustalić relacje z opiekunem na własnych warunkach. Na początek przejść z nim na ty. - Nie zgodziłem się - mówi Jacek. - Czułem, że między nami potrzebny będzie dystans; a w drodze nie musimy być kumplami. Chodzi o to, żeby podopieczny znalazł sposób na uczciwe życie. Ja mam mu towarzyszyć i pomagać.

Inaczej było z Bartkiem. - Mówiliśmy sobie po imieniu od pierwszego dnia. Może dlatego, że Bartek był starszy, bardziej dojrzały i świadomy szansy, jaką dostał.

Zresztą pierwsze dwa tygodnie marszu, to na ogół sondowanie tego, na co podopieczny chciałby sobie pozwolić, a na co pozwoli mu opiekun. To także czas nadrabiania zaległości, bo ludzie, którzy opuszczają zakład karny, nie potrafią wielu rzeczy, które mogą im się przydać na wolności. - Na przykład już po trzech miesiącach za kratami kompletnie tracą orientację w terenie, a przez to gubią się nawet w mieście - opowiada Jacek. - Trzeba im też pomóc w załatwieniu formalności choćby w urzędzie pracy. Bo w programie „Nowa Droga” chodzi oto, żeby warunkowo zwolnieni z odbywania kary mężczyźni wrócili do społeczeństwa i do uczciwego życia. Jeśli tego chcą, mogą liczyć na opiekuna, bo jest obok. I mogą obserwować, jak żyją napotkani po drodze ludzie.

Dzień przed wyruszeniem na trasę z Michałem - pierwsze zaskoczenie. Ilu z nas zdobyłoby się na to, by usiąść do obiadu z przestępcą, który właśnie opuścił celę? Pani Basia usiadła. Dla osadzonego na warunkowym takie spotkania z są ważne. Po wyjściu z zakładu boi się ludzi i tego, że zostanie przez nich wyrzucony na margines.

Drugie zaskoczenie zdarzyło się kilka dni później, już na trasie. - Oto pewna starsza kobieta zaprosiła nas z Michałem na jajecznicę - wspomina Jacek. - Pamiętam jej dom pełen pamiątek, świętych obrazów, fotografii, kwiatów. I jeszcze tę wystrojoną lalkę siedzącą na fotelu.

Mieszkała sama. Opowiadała gościom, jak jej ciężko, bo siły już nie te, że nie zawsze może się doczekać pomocy. Potem sięgnęła do lodówki po kiełbasę. Starannie obrała ją ze skórki a potem pokroiła w drobną kostkę; podsmażyła, wbiła jajka, pokroiła chleb. - Podzieliła się z nami tym, co miała. Nie gorszyło jej, że Michał był w więzieniu. Ugościła człowieka, który odbywał pielgrzymkę, by naprawić swój los.

Wędrówka to tylko jeden z czterech elementów dwuletniego programu. Przez pierwszych pięć miesięcy wytypowani (w wieku 18-26 lat) osadzeni pracują z psychologiem, wychowawcą i doradcą zawodowym. Po miesięcznej wędrówce uczestnik projektu przechodzi badanie umiejętności i odbywa kurs przygotowujący go do pracy u przedsiębiorcy, który współuczestniczy w projekcie.

Na przykład Michał chciał być terrarystą i zajmować się gadami w zoo. Podjął pracę przy hodowli zwierząt. - Inny chłopak na warunkowym został nawet brygadzistą. Wybrali go współpracownicy, tak dobrze się sprawował - opowiada Jacek.

Podczas pielgrzymki obowiązuje zakaz kontaktowania się z rodziną i znajomymi, zakaz picia alkoholu, wstrzemięźliwość seksualna. Pod dostatkiem za to jest ciszy, szumu drzew, krajobrazów. Ale też czasu na bycie z sobą samym. Czasu na myślenie o tym, co już za nami, a co jeszcze przed. Jacek: - Człowiek wychodzący z więzienia nie jest na ogół dobrze przyjmowany przez tych, którzy nie mają kryminalnej przeszłości. Czuje to i stroszy się; podświadomie czeka na przejawy niechęci lub agresji i jest gotowy agresją odpowiedzieć.

Na szlaku św. Jakuba jest odbierany inaczej, bo to, że wprost z więzienia wyruszył pieszo w kilkusetkilometrową trasę, robi wrażenie i budzi szacunek. Skazany czuje, że jest coś wart. I podświadomie, a potem coraz bardziej świadomie - chce się tak czuć zawsze.

Tymczasem ma okazję, żeby uważnie rozejrzeć się po okolicy, zrobić topograficzny rekonesans. Pół kroku za nim podąża opiekun. - Idziemy z dala od głównych dróg. I choć wkoło jest pusto i cicho, z zasady nie zaczynam rozmowy, o nic nie pytam. Jeśli podopieczny chce pogadać, daje znak - mówi Jacek.

Daniel, jeden z młodych, którym towarzyszył Jacek, przekonał się, że jeśli ktoś taki jak on potrafi zwierzyć się ze swojej przeszłości, jest w połowie drogi do sukcesu. Gdy zaczął mówić o problemach, zawsze obok znalazł się ktoś życzliwy, kto poradził mu, jak się ich pozbyć. Starał się te rady zapamiętać, żeby stosować je w życiu wolnego człowieka; po zakończeniu wędrówki.

Poza wszystkim pielgrzymujący więzień nie musi być osobą wierzącą, więc z tzw. duchowością w drodze bywa różnie. Niektórzy podopieczni chcą się przeżegnać przy każdej napotkanej kapliczce albo jak Bartek zabierają na drogę różaniec, choć akurat on nie użył go przez pierwsze 600 kilometrów.

- Tak czy inaczej podczas wędrówki mamy szczęście do księży - zauważa Jacek. - Trafiamy na ogół na tych dobrych, serdecznych, ufających. Jak ksiądz Jan; ważna postać na jakubowym szlaku. Prostym gestem zaskarbił sobie jednego z moich podopiecznych - wspomina Jacek. - Daniel, któremu z panem Bogiem nie było po drodze, nie chciał przyjąć od księdza gościny na plebanii. Jakiż był zaskoczony, gdy ten stary, poważnie chory człowiek zrobił mu kanapki i osobiście podał śniadanie. Mój podopieczny nigdy wcześniej nikogo takiego nie spotkał. Był pod takim wrażeniem, że do końca wędrówki wspominał księdza Jana. Inny zapamiętał maksymę, którą ksiądz Jan kieruje się w życiu: - Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Spodobało mu się. Szybko znalazł z duchownym wspólny język. - Do późna w nocy pisali razem listy z przeprosinami do mamy i do żony mojego podopiecznego.

Droga jest nieprzewidywalna. Tak jak życie. W maju zeszłego roku Jacek i jego kolejny podopieczny wyruszyli jak zwykle z zakładu karnego w Lublinie. Ale już trzeciego dnia opiekun skręcił nogę w kostce. - Musiałem mimo bólu przejść jeszcze jakieś 5 kilometrów do lekarza. Skręcenie okazało się poważne, dodatkowo naderwałem ścięgna. Trzeba było zadbać o wyleczenie i usprawnienie nogi. Dalszy marsz był wykluczony.

Ta przykra przygoda zaskoczyła obu piechurów. Rafała szczególnie, bo żeby nie wrócić do więzienia, musiał przejąć rolę opiekuna. - Spędził przy mnie w Lublinie siedem dni. Nie mogłem chodzić, więc przynosił mi jedzenie. Potem przez tydzień byliśmy u mnie w domu, a resztę czasu spędziliśmy na Pogórzu Rożnowskim, w domku mojej cioci. Rafał pomagał tam w gospodarstwie, dużo czasu spędzał w lesie. Wynająłem mu przewodnika i zaliczył kilka szlaków w górach. Wieczorami rozmawialiśmy. Także o tym, że czasami los może płatać figle podczas 900-kilometrowego marszu. Chodzi o to, by się nie poddać i szukać sposobów wyjścia z opresji.

Bywają też miłe zaskoczenia. Jak wtedy, gdy Jacek z Michałem spotkali mężczyznę grającego na trąbce; kiedyś miał zespół, dawał koncerty. Ale przyszła starość i już nie występuje. Teraz grywa dla siebie i przechodniów; towarzyszy mu pies - wierny przyjaciel, trąbka i muzyka. Na szlaku poznaje się też historie tragiczne. - Pewnego dnia trafiliśmy na mszę za duszę chłopaka, który popełnił samobójstwo z powodu dziewczyny. Tydzień później ona zginęła w wypadku, wracając z jego pogrzebu. Mój podopieczny był poruszony. Zdał sobie nagle sprawę jak kruche bywa ludzkie życie. I jak szybko może się skończyć - opowiada Jacek Matuszczak.

Droga uczy też pokory, panowania nad nerwami, gdy trzeba zmieniać plany, albo iść mimo bólu i zmęczenia. Dla skazanych te 900 kilometrów to także podróż w nieznane regiony Polski i szansa, żeby zachwycić się jej urodą. - W miarę wolnego czasu chodzimy do kina, do muzeów. Podziwiamy zabytki, zwiedzamy miasta - wylicza Jacek. Michała, na przykład, zauroczył Kraków, bo nigdy wcześniej nie był w tym mieście. Dla Bartka przełomowy był opolski koncert grupy „Cisza jak ta” , na który wybraliśmy się razem. „Cisza” to zespół, który śpiewa poezję.

Dużo w ich tekstach jest o miłości, tolerancji, o akceptacji. Nawet o trudnych rozstaniach. Gdy muzycy pozdrowili Bartka, poczuł się wyróżniony. - Tego dnia otworzył się na dobro i ciepło, jakie niesie muzyka z Krainy Łagodności, na coś, czego wcześniej nie znał, ale być może podświadomie tego pragnął. Nasze relacje bardzo się poprawiły. Znaleźliśmy prawdziwe porozumienie. Bo widzi pani - mówi Jacek - idąc przez miesiąc, co rusz to uchylamy tym młodym ludziom jakieś drzwi. Mogą w nie wejść, ale mogą zatrzasnąć je sobie przed nosem.

Podopieczni podczas marszu obserwują opiekuna. Są jak dzieci, które biorą przykład z rodzica. Jeśli on nie przeklina, to i oni nie przeklinają. Michał wraz z upływem czasu i zwiększaniem się liczby przebytych kilometrów odkrywał coraz nowsze aspekty życia. Zauważył, że jest zależność między tym, jakim jest się człowiekiem, a tym co dostaje się od innych ludzi.

- Im dłużej jesteśmy w drodze, im uważniej ci młodzi mężczyźni przyglądają się światu wokół, tym częściej na dobroć odpowiadają dobrocią. Sprawia im przyjemność, gdy podzielą się ze mną kanapką, przygotują kolację, postawią kawę. Droga ich zmienia na lepsze. U jednych wolniej, u innych szybciej, ale proces ten postępuje.

Akceptują to, choć w każdym momencie mogą zrezygnować z programu i po prostu wrócić do więzienia. Zdarzają się też kryzysy. Zwłaszcza wtedy, gdy piechura osacza potworne zmęczenie, ból pęta nogi, bardziej niż zwykle ciąży plecak, a do miejsca , gdzie można odpocząć, ciągle daleko. Wtedy w głowie huczy jedno pytanie? - Po co mi to? - Opowiadam im w takich momentach o tych wszystkich młodych ludziach , którzy już pokonali cały wyznaczony dystans i znaleźli swoją życiową drogę. Oni dali radę, a ty nie dasz? - pytam. To raczej prosta motywacja, ale działa.

Jak dotąd nikt nie przerwał marszu, choć pokonują tę długą drogę na swój sposób. Jedni mają potrzebę mówienia - jak Daniel. Inni, jak Bartek, są raczej bardziej milczący. - Ale dobre milczenie również jest byciem z drugim człowiekiem - podsumowuje Jacek.

Bo choć Bartek niewiele mówił o planach na przyszłość, okazało się z czasem, że chciał wrócić do przedsiębiorstwa, gdzie był zatrudniony przed wyrokiem. Nie udało się, ale się nie załamał. Pracuje przy produkcji pieczarek. Realizuje program. Dba o kondycję. Oswaja się z wolnością.

Michał przemyślał błędy, które popełnił. Jest świadomy, że bez pomocy innych raczej sobie nie poradzi. Martwi się, czy będzie umiał wykorzystać swoją szansę. Jacek mówi, że może mu się udać, bo ma dziś na koncie nie tylko życiową porażkę, jaką jest więzienie, ale też prywatną 900-kilometrową drogę krzyżową. Przetrwał ją. Wiele zobaczył i wiele przeżył. To jego sukces, który da mu siłę.

- Bo ta ekstremalna, niezwykła pielgrzymka - mówi opiekun Jacek - to nie tylko podróż do jakiegoś miejsca na mapie. To także droga w głąb siebie, podróż do prawdy. Dzięki drodze odkrywamy nasze własne niedoskonałości i słabości. Mamy czas, by odnaleźć ścieżkę do bliźniego i dać sobie nadzieję. Dlatego jestem pod telefonem, gdy człowiek, który popełnił błąd, jest gotów podjąć trudne wyzwanie, by zmienić swoje życie.

***

„Nowa Droga” to projekt resocjalizacji młodocianych więźniów prowadzony przez Stowarzyszenie Postis z Lublina, areszt śledczy w Lublinie przy współpracy i patronacie archidiecezji lubelskiej. Opiekun przebywa z podopiecznym 24 godziny na dobę i pracuje z nim indywidualnie. Celem jest przemyślenie swojego dotychczasowego życia oraz zastanowienie się nad przyszłością przez podopiecznego. W ostatnim etapie podopieczny zostaję przyjęty na półroczny staż a następnie ma zagwarantowane przez rok zatrudnienie w wybranym przez siebie zawodzie. www.facebook.com/naszewedrowanie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski