Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przed talibami Khalil uciekł aż na UJ

Piotr Drabik
Piotr Drabik
Khalil Ahmad Arab
Khalil Ahmad Arab Andrzej Banaś
Najpierw przyjechał do Krakowa jako turysta. Potem już jako uchodźca szukający azylu. Były tłumacz wojsk koalicyjnych Khalil Ahmad Arab musiał uciekać z Afganistanu. Przed zemstą talibów schronił się w stolicy Małopolski, gdzie rozpoczął nowe życie, skończył studia i przygotowuje się do doktoratu z literatury swego kraju.

Khalil tylko w jednym czuję się oszukany przez Kraków. Bo nikt go nie ostrzegł, że pod Wawelem trzeba uważać na smog. Jednak cała reszta w stolicy Małopolski urzekła Afgańczyka. I to od pierwszego wejrzenia w 2009 r. Jednak przygoda Khalila z Polską nigdy by się nie zdarzyła, gdyby nie przypadkowe spotkanie pięć lat wcześniej na ulicach jego rodzinnego Heratu w zachodnim Afganistanie.

- Pewnego dnia zobaczyłem blondyna z niebieskimi oczami. Pomyślałem, że na pewno nie jest miejscowy. Zacząłem z nim rozmawiać, bo znałem kilka słów po angielsku, a on umiał coś powiedzieć w języku dari (jeden z języków urzędowych w Afganistanie) - wspomina Khalil. Tym tajemniczym człowiekiem był polski podróżnik Krzysztof Lizak, który przemierzał wtedy Azję wzdłuż i wszerz.

Polak właśnie wracał ze wsi pod Heratem, gdzie zatrzymał się na kilka dni. - Khalil zaprosił mnie do swojego domu. Pamiętam, jak miał pod ręką książki do nauki angielskiego. Był bardzo zmotywowany do nauki - opowiada nam Krzysztof Lizak. Afgańczyk właśnie przygotowywał się do egzaminów końcowych szkoły średniej. Dla młodego Khalila obieżyświat z Polski był jak okno na świat, pierwszym poznanym obcokrajowcem. Podróżnik odwdzięczył się za gościnę i w 2009 r. zaprosił Khalila na trzy tygodnie do naszego kraju. Najwięcej czasu spędził w Krakowie. Wiedział, że kiedyś tutaj wróci. Nie pomylił się. Jednak następnym razem pod Wawelem zameldował się już nie jako turysta, ale uchodźca szukający schronienia.

Wojna

Od momentu, kiedy Khalil musiał uciekać z rodzinnych stron, jego mama przeżyła trzy ataki serca. Z najbliższymi nie widział się od siedmiu lat. Tęskni za nimi, ale podkreśla - Kraków jest teraz moim domem. Zupełnie innym niż Herat, gdzie spędził większość swojego życia. Urodził się podczas wojny z Sowietami, ale nie widział radzieckich czołgów. Urodzony w 1986 r. pierwsze lata życia spędził w Iranie. Wtedy jego rodzina tam mieszkała i czekała na lepsze czasy. Matka zajmowała się gospodarstwem domowym i szóstką dzieci. Ojciec zaś zarabiał na ich utrzymanie, imając się różnych zawodów.

Wrócili do Heratu w 1992 r., gdzie w przeciwieństwie do Kabulu było znacznie spokojniej. Jednak wycofanie wojsk sowieckich zamiast upragnionego pokoju przyniosło kolejną wojnę w Afganistanie - tym razem domową. Talibowie, czyli fundamentaliści islamscy, przejmowali władzę w kolejnych częściach kraju zniszczonego wojną ze Związkiem Radzieckim.

Khalil dokładnie pamięta dzień, kiedy talibowie pojawili się w Heracie. - To stało się w nocy. Kiedy kładliśmy się spać, był inny rząd, a jak wstaliśmy rano, rządził już kto inny - wspomina Khalil. Jego ojciec opowiadał mu o ciałach zabitych na ulicach. - Leżały tak przez trzy, cztery dni i nikogo nie interesowały - wraca myślami do tamtych chwil Afgańczyk. Podobnych dramatycznych obrazów w jego wspomnieniach nie brakuje. Khalil od dziecka lubił się uczyć, chłonął wiedzę. Jednak ta, którą młodym wpajali talibowie - zastępowanie fizyki i chemii naukami o islamie i Koranie - coraz mniej mu się podobała. W końcu rzucił szkołę.

Dorastanie pod pręgierzem fundamentalistów było szczególnie trudne. Bo nowa władza nie znosiła sprzeciwu. - Pewnego dnia zostałem zatrzymany przez grupę talibów, którzy od razu ucięli moje długie włosy nożyczkami. Wielu ludzi zostało aresztowanych i trzymanych w więzieniu przez kilka tygodni tylko dlatego, że mieli długie włosy - opowiada Khalil. Czuł wtedy absolutny strach przed islamistami, podobnie jak reszta Afgańczyków. Wielu z nich zostało oskarżonych na podstawie donosów o wspieranie opozycji. Woleli kupić broń na czarnym rynku i oddać ją później talibom, by tak wywinąć się od długiego więzienia.

Wyzwanie

Khalil po opuszczeniu szkoły pracował z bratem w sklepie elektronicznym. Gdy 11 września 2001 r. terroryści zaatakowali Nowy Jork, naprawiał z nim telewizory i radia. Jak sam wspomina, był zbyt młody, żeby analizować te wydarzenia. Jednak czuł, że coś wisi w powietrzu. Coś, co zapowiadało zabicie dwa dni wcześniej przywódcy opozycji Ahmada Szah Masuda. - Kiedy zaczęły się amerykańskie naloty, nie wiedzieliśmy, czego się po nich spodziewać. Przecież za czasów administracji prezydenta USA Billa Clintona również bombardowano Afganistan, ale nic za tym dalej nie szło - podkreśla Khalil.

Mylił się. W ciągu kolejnych dwóch miesięcy talibowie uciekli z Heratu. W dzień kiedy islamiści zniknęli z miasta, najpierw pojawił się strach, a później radość. - Pierwsze, co zrobiliśmy, to zaczęliśmy słuchać muzyki, która była zakazana pod rządami talibów przez sześć lat - uśmiecha się Khalil. W 2002 r. wrócił do szkoły i zaczął uczyć się zawodu hydraulika. W tamtym czasie przez głowę nie przeszła mu myśl o emigracji.

Okres tuż po obaleniu talibów przez amerykańskie wojska i ich sojuszników był dla Afgańczyków czasem nadziei. Po latach wojennej pożogi w końcu wszystko stało się takie realne. A sam Herat długo pozostawał oazą spokoju, podczas gdy w innych częściach kraju coraz więcej Afgańczyków ginęło w atakach talibów i sił koalicyjnych.

Dzięki dobrej znajomości języka angielskiego, Khalil nawiązał kontakt z zachodnimi żołnierzami z bazy pod Heratem. Najpierw znalazł tam pracę jako hydraulik przy budowie wojskowego obozu. Jednak szybko zaskarbił sobie zaufanie żołnierzy sił koalicji. Zaproponowano mu pracę tłumacza dokumentów, szkoleń i spotkań z lokalnymi służbami. - Nigdy nie byłem na linii frontu. Gdyby było odwrotnie, to nie mógłbym spokojnie zasnąć - zapewnia. Zostawił plany studiów weterynaryjnych i poświęcił się nowemu wyzwaniu. Pracował z Amerykanami, Włochami, Słowakami. Z polskimi żołnierzami nie miał okazji, bo stacjonowali w innej części Afganistanu. Pensja 375 dolarów pozwalała Khalilowi na spokojne życie dla niego i najbliższych. Starczyło nawet na budowę nowego domu. Jednak stopniowo Herat od 2005 r. stawał się coraz bardziej niebezpiecznym miejscem do życia. Z każdym miesiącem talibowie nasilali ataki na siły koalicyjne i cywilów.

Wyjazd

Na celowniku islamistów znaleźli się przede wszystkim ci, którzy współpracowali z zachodnimi żołnierzami. Wśród nich Khalil. O dziwnych ludziach kręcących się w okolicy jego domu Afgańczyk dowiedział się od sąsiada w marcu 2010 r.

W pierwszej chwili mu nie uwierzył. Szybko zmienił zdanie, kiedy cztery miesiące później jego rodzina otrzymała list z pogróżkami. Stało się jasne, że jako tłumacz wojsk koalicji jest wśród celów fundamentalistów. - Funkcjonariusz sił bezpieczeństwa poradził mojemu bratu, że w tej sytuacji lepiej jest zniknąć na jakiś czas. Dlatego moja rodzina na siedem miesięcy wyprowadziła się z naszego domu ze względów bezpieczeństwa. W tymczasowym lokum nie mieli prądu, a nawet wody - wspomina Khalil.

O liście z pogróżkami dowiedział się w Indiach, gdy czekał na wizę do Wielkiej Brytanii, w drodze na kolejny wyjazd wakacyjny do Europy. W ciągu jednej chwili z turysty stał się uchodźcą, który pilnie szukał azylu. Jak najszybciej wystąpił o wizę do krajów strefy Schengen. W kieszeni miał najtańszy bilet w jedną stronę do Frankfurtu. - W Niemczech okazało się, że jestem chory na gruźlicę. Przez sześć tygodni leżałem w szpitalu - wspomina Khalil.

Po opuszczeniu lecznicy w Niemczech spędził pięć miesięcy, czekając na decyzję, który z krajów strefy Schengen będzie chciał mu udzielić azylu. W styczniu 2011 r. zgodziła się na to Polska. Jego podróż między dwoma krajami trwała ponad dobę, głównie przez żmudne procedury pograniczników niemieckich i polskich. - W tym czasie nie dostałem nic do jedzenia i picia. A ciągle musiałem brać leki przeciw gruźlicy - dodaje Afgańczyk.

Po przyjeździe do Polski trafił do ośrodka dla uchodźców w Podkowie Leśnej pod Warszawą. - Mieszkające w nim rodziny czeczeńskie zachowywały się jak mafia. To wszystko przez brak odpowiedniego zarządzania. Chciałem stamtąd jak najszybciej uciec - wraca myślami Khalil. Szybko opuścił ośrodek, otrzymując 750 zł zapomogi. Po złożeniu wniosku o przyznanie statusu uchodźcy przystąpił do „programu integracyjnego”. - On nie przygotowuje do realiów życia w Polsce. W praktyce sprowadzał się do jednego semestru nauki języka polskiego. Jego poziom nie pozwala na skuteczne poszukiwanie pracy, nawet z pomocą urzędników - podkreśla Khalil. Afgańczyk wrócił do Krakowa w styczniu 2011 r. Sprowadził go tu znów Krzysztof Lizak, który pomógł mu zaaklimatyzować się pod Wawelem.

Wsparcie

Khalil swoje pierwsze kroki skierował do Zakładu Iranistyki Uniwersytetu Jagielloński. - Zapytał, czy czasem uczelnia nie poszukuje lektora ze znajomością języka perskiego. Akurat wtedy nie było takiego etatu. Poza tym według przepisów nie mogliśmy go zatrudnić, ponieważ nie miał wtedy skończonych studiów - wspomina pierwsze spotkanie z Khalilem prof. Anna Krasnowolska, kierownik ZI UJ.

Afgańczyk się tym nie załamał i postanowił rozpocząć studia w Krakowie. Nawet bez dobrej znajomości języka polskiego. Swoją otwartością i błyskotliwością udało mu się przekonać do siebie władze UJ. Zwolniono go z opłat za studia, dzięki czemu ukończył dwa kierunki studiów (kulturoznawstwo i orientalistykę).

Teraz Khalil celuje w rozpoczęcie doktoratu ze współczesnej literatury afgańskiej. Nie musi się martwić o konkurencję, bo nikt w Polsce nie zgłębia tej tematyki. - Sukcesywnie gromadzi książki kolejnych autorów - dodaje prof. Anna Krasnowolska.

Towarzyski, uśmiechnięty i otwarty Afgańczyk szybko zyskał nowych przyjaciół pod Wawelem. - Khalil nigdy się nie poddaje. Przyjechał do obcego dla siebie kraju, nie znał w ogóle języka polskiego. A mimo to bardzo dobrze odnalazł się w nowej rzeczywistości, mając przecież za sobą trudne przeżycia z Afganistanu - mówi nam Katarzyna Przybysławska, prezes zarządu Centrum Pomocy Prawnej im. Haliny Nieć.

Khalil często wspiera tę organizację m.in. przy tłumaczeniu dokumentów w sprawach o przyznanie statusu uchodźcy. - Ta procedura jest bardzo skomplikowana i nigdy nie ma pewności, że zakończy się sukcesem. Nawet jeżeli cudzoziemiec pochodzi z kraju, w którym mają miejsce prześladowania - wyjaśnia Katarzyna Przybysławska.

W przypadku Khalila się udało, dzięki czemu mógł zostać w Polsce na dłużej. Afgańczyk z duszą podróżnika zapewnia, że bez względu na to, gdzie rzuci go los, zawsze będzie wracać do Krakowa. - Czasami pytam siebie, czy gdybym cofnął czas, znów zdecydowałbym się na pracę dla wojsk koalicji. Z jednej strony to była fatalna decyzja. Ale przecież stałem po odpowiedniej stronie historii. Dlatego zrobiłbym to jeszcze raz - zapewnia nas Khalil.

Khalil Ahmad Arab (ur. 1986) - były tłumacz wojsk koalicyjnych stacjonujących w Afganistanie (pracował w latach 2004-2010). Pochodzący z miasta Herat na zachodzie tego kraju. W 2010 r. musiał uciekać z ojczyzny, gdy otrzymał list z pogróżkami od talibów. Od sześciu lat mieszka w Krakowie, gdzie ukończył studia licencjackie i magisterskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obecnie przygotowuje się do podjęcia studiów doktoranckich na temat współczesnej literatury afgańskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski