MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Prawdziwych czapników już nie ma. W Krakowie został tylko pan Józef

Piotr Drabik
Piotr Drabik
Mistrz Chorąży jest najbardziej dumny z rekonstrukcji czapek wojskowych
Mistrz Chorąży jest najbardziej dumny z rekonstrukcji czapek wojskowych Fot. Anna Kaczmarz
Ginące zawody. Wżeniając się w rodzinę czapników, Józef Chorąży nie podejrzewał, że ma dryg do ręcznej produkcji nakryć głowy. Dziś kaszkiety, kapelusze i berety nie mają przed nim tajemnic. 52-letni rzemieślnik jest ostatnią osobą, która pod Wawelem wykonuje ten zawód

Ściany w ciasnym salonie przy ul. Krakowskiej po brzegi wypełnione są dziesiątkami nakryć głowy w każdym fasonie. A to tylko część pokaźnej kolekcji, która kryje się na zapleczu poza spojrzeniami ciekawskich klientów.

- Kiedy idę ulicą, od razu jestem w stanie rozpoznać, kto z __przechodniów ma moją czapkę - mówi bez wahania Józef Chorąży, który od prawie 30 lat zajmuje się produkcją różnego rodzaju nakryć głowy.

Jeszcze kilka dekad temu jego zawód nie budziłby zdziwienia. Jednak dziś rzemieślnik jest ostatnim w Krakowie oraz jednym z garstki czynnie pracujących czapników i kapeluszników w całej Polsce. Jednak pan Józef na brak pracy nie narzeka. - W zalewie „chińszczyzny”, teraz odczuwam swego rodzaju renesans. Ludzie po prostu szukają czegoś oryginalnego - przyznaje 52-latek.

Czapnik z przypadku

Krakowski rzemieślnik znalazł się w zawodzie dzięki zbiegowi okoliczności. Wszystko zaczęło się od miłości do przyszłej żony. Józef i Bożena zakochali się w sobie jeszcze w czasach szkolnych. On - uczący się na zawód mechanika urządzeń chłodniczych. Ona - córka słynnego krakowskiego czapnika Józefa Kozłowskiego.

- Od pokoleń w rodzinie żony podtrzymywane były tradycje związane z __tym zawodem - opowiada Józef Chorąży. A dokładnie od końca XIX wieku, kiedy Kozłowscy produkowali czapki i kapelusze w podkrakowskich Słomnikach.

W dwudziestoleciu międzywojennym rzemieślnicza rodzina przeniosła się do Krakowa, a dokładnie na ul. Starowiślną. - Tutaj dziadek mojej żony, Adam Kozłowski miał swoją pracownię czapniczą i obsługiwał klientów z całego Kazimierza - podkreśla pan Józef.

A konkurencja wtedy była spora. Kurzydło, Krajewski, Frydel, Czajkowski - to tylko część rodzin, które przez dekady dbały o nakrycia głowy krakusów. Każdy z nich miał swoje rejony miasta, które obsługiwał. Ale, jak podkreśla Józef Chorąży: - To była zdrowa konkurencja. Wszyscy koledzy po fachu sobie pomagali.

Zanim 52-letni rzemieślnik znalazł się w czapniczym fachu, przez dekadę pracował jako mechanik. Wszystko się zmieniło, kiedy wraz z żoną założyli własną rodzinę. Zanim Bożena Kozłowska zaszła w ciążę, przez pięć lat uczyła się fachu czapnika od swojego ojca. Ona również może pochwalić się tytułem mistrzowskim.

- Teść mi powiedział, że musi kogoś znaleźć do pracy w salonie na miejsce córki. I jeśli chcę mogę rozpocząć przyuczenie do zawodu, a ja się zgodziłem - tak początek swojej przygody z rzemiosłem wspomina Józef Chorąży. W latach 80. ubiegłego stulecia warsztat mechanika zamienił więc na salon czapniczy.

Pan Józef szybko dał się wciągnąć w wir pracy przy maszynie do szycia. Ale swoje pierwsze nakrycie głowy wykonał dopiero po roku podpatrywania kunsztu mistrza Kozłowskiego. W końcu nabrał na tyle wprawy, aby zdobyć tytuł czeladnika, a krótko później sam dołączyć do grona mistrzów czapnictwa.

- Tego egzaminu nie mogłem zdawać w pracowni teścia, dlatego zrobiłem go u znanego rzemieślnika Adama Kurzydły. Jeszcze wiele lat później do __niego dzwoniłem, kiedy potrzebowałem porady - wspomina Józef Chorąży.

Kiedy pytamy go o najcenniejszą pamiątkę w jego salonie, po chwili namysłu wskazuje na trzy dyplomy na ścianie - mistrzowskie tytuły dziadka żony, teścia oraz własny.

Ten dokument przez dekady otwierał drogę czapnikom i kapelusznikom do prowadzenia własnej pracowni. Przed II wojną światową było ich w całej Polsce ponad 6 tys., w połowie lat 50. nieco ponad 1,5 tys., ale prawdziwy kryzys przyszedł wraz z transformacją ustrojową.

- Przez właścicieli kamienicy, teść musiał opuścić poprzedni lokal i przenieść salon czapniczy do pawilonu na dziedzińcu innego budynku. Wtedy powiedział mi: „Jak chcesz, to teraz ty możesz kontynuować tradycje rodzinne”. No i się zgodziłem - tak rozpoczęcie pracy na własny rachunek wspomina pan Józef.

Fach oparł się czasowi

Mimo że od tego momentu minęło ćwierć wieku, w salonie przy ul. Krakowskiej niewiele się zmieniło. Jak tłumaczy 52-letni czapnik, rzemieślnicza produkcja maciejówek, rogatywek czy meloników nie potrzebuje najnowszej technologii.

Dowodem na to jest warsztat na zapleczu salonu pana Józefa. Tysiące czapek i kapeluszy miały swój początek przy dwóch starych maszynach - jedna do szycia owerlokiem oraz polski Łucznik używany do normalnych ściegów. - Ona doskonale się nadaje, ponieważ nie jest taka delikatna jak nowsze maszyny - zachwala pamiątkę po teściu czapnik.

Mistrz Chorąży nie odrzuca żadnego zamówienia, lubi wyzwania. W ostatnim czasie coraz częściej zgłaszają się do niego studenci oraz grupy rekonstrukcyjne. - Jedna z nich poprosiła o odtworzenie czapek noszonych przez żołnierzy 1. Kompanii Kadrowej Legionów Polskich pod dowództwem płk Beliny-Prażmowskiego. Zdjęcie to za mało, dlatego musiałem zobaczyć oryginał tej czapki w __muzeum - nie kryje rzemieślnik.

Rekonstrukcje są o tyle trudne, że znalezienie takich samych tkanin, które przed laty posłużyły do uszycia pierwowzoru wydaje się praktycznie niemożliwe - maja one dziś bowiem mają zupełnie inną fakturę.

Nieważne jednak, czy 52-letni rzemieślnik ma przed sobą historyczną rekonstrukcję, czy uszycie pospolitego kaszkietu. Wszystko zaczyna się przy drewnianym stole. Niektórych form i tekturowych szablonów do czapek używał jeszcze dziadek Kozłowski, podobnie jak stalowych nożyczek z jego inicjałami.

Smykałka i lata praktyki

Ile trwa produkcja czapki? - Wszystko zależy od __zamówienia klienta - mówi nam Józef Chorąży. Zanim gotowe nakrycie głowy trafi na sprzedaż, produkt jest wygładzany w specjalnych metalowych maszynkach i drewnianych formach. Te pierwsze mają kształt dwóch półkul, które przy pomocy korbki można dowolnie rozszerzać albo zwężać, by dopasować rozmiar. Część z nich da się podgrzać, by usunąć wszelkie nierówności materiału. Drewniane formy natomiast wykonane są z drzewa orzechowego i składają się z klocków tworzących ludzką głowę. Zaczynają się one jednak powoli sypać, a nowych już nie ma kto w Polsce wykonać. Dlatego pan Józef musi coraz częściej używać metalowych główek.

- Mężczyzna jest ciężkim klientem. Przychodzi dopiero, jak zacznie robić się zimno - żartuje 52-letni czapnik. Jednak za szycie damskich kapeluszy się nie zabiera. - To zupełnie inna kolorystyka i wzornictwo, niż w przypadku męskich nakryć głowy - tłumaczy Józef Chorąży.

W jego małym salonie kolejek nie ma, ale po swoje czapki przychodzą tu studenci, profesorowie oraz znane osobistości. Rzemieślnik trzyma na pamiątkę zdjęcie z prezydentem Lechem Kaczyńskim, który w 2008 r. otrzymał w prezencie wykonaną przez niego czapkę legionówkę podczas uroczystości 100-lecia Związku Walki Czynnej. Swoje kapelusze do naprawy przynosi mu m.in. Jan Rokita, kiedyś wpływowy polityk, dziś komentator polityczny.

Często wpadają też turyści. Głównie robią zdjęcia nietypowemu salonowi, ale również decydują się na zakupy. - Kilka dni temu odwiedził mnie klient z Ekwadoru, który pięć lat temu kupił u mnie czapkę. Teraz podczas kolejnej wizyty w Polsce postanowił sobie sprawić nową i znów przyszedł do __mnie - dodaje 52-latek.

Ceny czapek ręcznie produkowanych przez pana Józefa są wyższe od tych na bazarach i w marketach. - Za model z kolekcji jesienno-zimowej trzeba zapłacić średnio 65-90 zł. Ale to wszystko zależy dodatkowo od użytej tkaniny i fasonu czapki - mówi rzemieślnik.

Józef Chorąży nie ukrywa, że przez ostatnie 25 lat kilka razy myślał o zamknięciu tego biznesu, do którego czasami jest zmuszony dopłacać. Klientów zdobywa przez znajomości, internet czy nawet przewodniki turystyczne, gdzie jego salon jest polecany jako godna uwagi atrakcja.

Rzemieślnik z Kazimierza nie chce jednak być ostatnim czapnikiem w Krakowie, dlatego niezmordowanie szuka kandydatów na następców. - Moi synowie nie są tym zainteresowani. Jeszcze mam nadzieję, że córka przejmie po __mnie interes - dodaje mistrz Chorąży. Jednak jednego jest pewien - ludzie jeszcze będą tęsknić za prawdziwym rzemiosłem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski