Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasza popularność ma solidne podstawy

Rozmawiał Paweł Gzyl
Największym atutem Ørganka są żywiołowe koncerty zespołu
Największym atutem Ørganka są żywiołowe koncerty zespołu Fot. Andrzej Dragan
Rozmowa z wokalistą i gitarzystą, Tomkiem Organkiem, z grupy Ørganek, o jego nowej płycie - „Czarna Madonna”

- Twoja pierwsza płyta odniosła wielki sukces. Spodziewałeś się, że to będzie taki strzał w dziesiątkę?

- Też byłem zaskoczony, że się tak szeroko rozniosło. Ciężko pracowaliśmy jednak na to. Ten sukces nie był bowiem efektem mojego udziału w jakimś telewizyjnym show. Zagraliśmy ponad 200 koncertów przez dwa lata, jeżdżąc od miasta do miasta, od wsi do wsi. Dlatego nasza popularność ma bardzo solidne podstawy. Teraz to procentuje, bo kiedy występujemy tam, gdzie wcześniej już graliśmy, mamy dwukrotnie więcej widzów. Naszą siłą są bowiem występy - bo potrafimy nimi przekonać ludzi do siebie.

- Nie jest tajemnicą, że na Twoje koncerty przychodzi dużo dziewczyn. Myślisz, że Twój image też jest ważny?

- (śmiech) Na pewno wszystko się liczy: wizerunek, zdjęcia, wywiady, nieliczne występy w telewizji. Ale stawiam przede wszystkim na zwartość merytoryczną przekazu: muzykę i teksty. Nie będę oczywiście wybrzydzał i sprawdzał kto z jakiego powodu przychodzi na koncert. Czasem bywa bowiem tak, że jakieś dziewczyny przychodzą, bo im się spodobał mój image, a wychodzą zachwycone muzyką.

- Czy te 200 koncertów, które zagrałeś z zespołem po wydaniu pierwszej płyty wpłynęło na zawartość nowej płyty?

- Na pewno. Dzięki nim w pełni zgraliśmy się ze sobą. Kiedy tworzyliśmy „Głupiego”, zespół właściwie dopiero powstawał. Poznawaliśmy się więc towarzysko - ale też pod względem technicznym czy warsztatowym. Zaprosiłem oczywiście kolegów, z którymi wcześniej grałem, ale to było zupełnie inne doświadczenie, gdyż wykonywaliśmy piosenki, które już istniały. Przyniosłem je na próbę - i oni musieli się ich nauczyć. Dopiero potem duża ilość spędzonego razem czasu na trasie sprawiła, że staliśmy obecnie pełnokrwistym zespołem.

- Na nowej płycie podobnie jak na pierwszej odwołujesz się do klasycznych brzmień rockowych z przełomu lat 60. i 70. Dziś nie można już wymyślić nic nowego w tym gatunku?

- Chyba nie. Można tylko podążać za modami lub wykorzystywać klisze, które już istnieją. I ja to robię. Świadomie mieszam gatunki, starając się wytworzyć nową wartość poprzez odciśnięcie na nich własnego piętna. W moim przypadku bardzo ważne są teksty, które spajają mocno wszystkie kompozycje, które są dosyć różnorodne. Sięgam bowiem nie tylko po rock, ale też po blues i country. Mam już jednak w sobie chęć zmiany strategii. Może podążę w stronę bardziej akustycznego grania?

- W piosence „Ki czort” przywołujesz słynny bluesowy mit opowiadający o tym, jak Robert Johnson sprzedał duszę diabłu za sukces. A jaką cenę Ty zapłaciłeś za popularność?

- (śmiech) Ja całe życie dążyłem do tego, aby nagrywać płyty i dawać koncerty. Nie spodziewałem się, że powiedzie mi się aż tak dobrze, że moje albumy będą pokrywać się platyną a na występy będzie przychodzić tysiące widzów. Cena jaką za to płacę nie jest wysoka - to konieczność pokazywania siebie od środka, odsłonięcia się przed publicznością. To jednak dla mnie jest warunek robienia czegoś na serio. Ludzie zaglądają więc do mojej duszy, ale na moje zaproszenie. Czasami może są zbyt ciekawscy, to wtedy ich wypraszam. Zgodziłem się na to - więc nie jestem zaskoczony.

- W utworze „Rilke” sięgnąłeś po wiersz austriackiego poety z początku XX wieku. To rzadko się zdarza w rocku.

- Zawsze chcę przełamywać utarte schematy i poszukuję świeżości. Ten wiersz chodził mi po głowie od dawna, ale nie chciałem go wykorzystywać jeden do jednego, dlatego trochę go przerobiłem na swój użytek. To taki wybryk artystyczny - aby podejść na nowo do ciężkiego grania.

- W jednym z wywiadów powiedziałeś, że tytułowy utwór z płyty jest najważniejszą piosenką, jaką napisałeś w życiu. Co jest tak wyjątkowego w „Czarnej Madonnie”?

- To bardzo osobisty utwór z głębokim pokładem emocjonalnym. Dlatego jej wykonanie na koncertach zawsze dużo mnie kosztuje. Za każdym razem doprowadzamy ta piosenką do kulminacji występu, aby miała szansę dobrze wybrzmieć. I faktycznie obok „Nie lubię” z pierwszej płyty - to właśnie „Czarna Madonna” jest moim zdaniem najlepsza pod względem literackim i kompozycyjnym.

- Na nowym albumie znów dużo jest o kobietach - ale o ile na „Głupku” rozważania te były w pesymistycznym tonie, tak tutaj mają bardziej optymistyczny charakter. Lepiej Ci się ostatnio wiedzie w miłości?

- Moje relacje z kobietami są ciągle takie same. Na debiucie opisałem tylko mroczniejsze ich strony, a na drugiej płycie - radośniejsze. Bo przecież z miłością jest jak ze wszystkim w życiu: raz jest lepiej, a raz jest gorzej. Być może ostatnio faktycznie miałem dobry okres w tych sprawach.

- Na jubileuszowym koncercie wytwórni Mystic wystąpisz 15 grudnia w ICE Kraków jako gość specjalny Piotra Bukartyka. Skąd pomysł na Twoje pojawienie się u boku artysty z zupełnie innej bajki?

- Wbrew pozorom Piotrek jest bardzo bliską mi postacią w sensie artystycznym. Znamy się też i lubimy od pewnego czasu. On sięga do tradycji piosenki literackiej, pisze ważne i osobiste teksty, a ja przecież staram się robić to samo. Dlatego to dla mnie pokrewna dusza i naturalna kolaboracja. Wykonamy wspólnie kilka moich i jego piosenek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski