Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kryminał może być jak powieść historyczna

Paweł Stachnik
Marek Krajewski, filolog klasyczny, autor retrokryminałów dziejących się we Wrocławiu i Lwowie.
Marek Krajewski, filolog klasyczny, autor retrokryminałów dziejących się we Wrocławiu i Lwowie. Fot. Paweł Stachnik
Dawne realia w powieści kryminalnej są niezmiernie ważne. Marek Krajewski słynie ze starannie odtworzonego tła historycznego.

– Dlaczego w Pańskich retrokryminałach odtworzenie historycznych realiów jest tak ważne? Dlaczego bohater musi pić piwo odpowiedniej marki i palić właściwe papierosy?

– Po pierwsze wynika to z mojej osobowości. Jestem człowiekiem pedantycznym, który dba o każdy szczegół. Po drugie zaś, powieść kryminalna, jaką uprawiam, to w tej chwili chyba jedyna realistyczna odmiana literatury, będąca – by użyć porównania Stendhala – jak lustro odbijające rzeczywistość. A żeby tak było, to trzeba być dokładnym i rzeczywiście opisywać miejsca, przedmioty, ubrania takimi, jakie one były.

– Czy przy odtwarzaniu przedwojennego Wrocławia dysponował Pan odpowiednią liczbą źródeł i materiałów?

– Gdy pod koniec ubiegłego wieku zaczynałem pisać swoje wrocławskie powieści o Mocku, internet był medium niespecjalnie bogatym w materiały historyczne. Toteż korzystałem wtedy z zasobów biblioteki. Siedziałem w Gabinecie Śląsko-Łużyckim biblioteki uniwersyteckiej we Wrocławiu, gdzie przechowywane są materiały do historii Wrocławia: monografie, mapy, gazety (przydawały się do ustalenia, jakie papierosy mógł palić mój bohater i jakich perfum mogła używać jego żona), a także księgi adresowe.

Bierzemy taką księgę na dany rok, otwieramy na danej ulicy i otrzymujemy każdą kamienicę, jej lokatorów (łącznie z zawodem i numerem telefonu), restauracje, zakłady rzemieślnicze itd. Z kolei od przyjaciela z Niemiec dostałem kopię przedwojennego menu restauracji „Piwnica Świdnicka” we Wrocławiu, z którego zaczerpnąłem potrawy i napoje wykorzystane potem w książce. Co ciekawe znalazłem tam danie pod nazwą „Zrazy a la Nelson”, a „zrazy” napisane było po polsku. Tak to wyglądało na początku mojej pracy.

– Ale internet się rozwijał…

– Pod względem materiałów historycznych rozrósł się ogromnie. Pojawiło się mnóstwo stron poświęconych historii Wrocławia. Na przykład niemiecka www.breslau-wroclaw.de i druga, opracowana przez miłośników historii Wrocławia ze stowarzyszenia Vratislaviae Amici, dolny-slask.org.pl. To prawdziwa skarbnica wiedzy. W tej chwili internet w dużej mierze zastępuje źródła papierowe.

– Jedna z Pańskich powieści, „Arena szczurów”, dzieje się tuż po wojnie w nadmorskim Darłowie. Jak było z dokumentacją w tym przypadku?

– Pojechałem do Darłowa. Spotkałem się z tamtejszymi historykami, lokalnymi badaczami, którzy podzielili się ze mną wiedzą i materiałami. Chodziłem po mieście, szukałem odpowiednich miejsc dla akcji książki. Darłowo zostało na szczęście oszczędzone przez wojnę. Można w nim znaleźć zaułki, jak wypisz, wymaluj z powieści kryminalnej. Ba, by opisać w swojej powieści fabryczkę konserw, odwiedziłem współczesną fabrykę wytwarzającą wiele tysięcy konserw dziennie. Staram się działać w sposób dokładny.

– A jak było z dokumentacją cyklu lwowskiego o komisarzu Popielskim?

– To było o wiele prostsze, bo Lwów też został oszczędzony przez wojnę. Przyjeżdżałem tam uzbrojony w aparat fotograficzny, notes i dyktafon, chodziłem ulicami, robiłem zdjęcia, szukałem interesujących miejsc. Korzystałem też z pomocy historyków ukraińskich, którzy na polską przeszłość Lwowa patrzą z sympatią. W swoich zbiorach mam książkę telefoniczną Lwowa z roku 1939, ostatni znak polskości tego miasta. Oglądam ją zawsze ze szczególna atencją i czułością, bo ze Lwowem jestem związany także rodzinnie.

– Czy odtworzenia realiów życia powojennego Wrocławia było łatwe?

– Było problemem, bo brakowało bardzo dla mnie cennych ksiąg adresowych. Mogłem znaleźć jedynie książkę telefoniczną, tyle że telefonów było wtedy niewiele. Powojenny Wrocław okazał się być bardzo trudny do opisania, trudniejszy niż przedwojenne Breslau i przedwojenny Lwów. Pomocna okazała się prasa codzienna, np. wychodzące od 1945 r. „Słowo Polskie”. Znalazłem w nim mnóstwo interesujących rzeczy. Korzystałem też z pamiętników tzw. pionierów, czyli osadników na Ziemiach Zachodnich, w tym przypadku we Wrocławiu. Wspomnienia takie napisał np. wybitny lwowski matematyk Hugo Steinhaus.

– Czy w ustalaniu realiów historycznych pomagają także czytelnicy?

– W „Arenie szczurów” użyłem słowa „kukuruźnik” na określenie głośnika wiszącego na zewnątrz, z którego emitowano program radiowy. Czytelnicy zaprotestowali, pisząc że, głośnik taki to przecież „kołchoźnik”. Otóż nie. Na stronie internetowej Radia Kraków znalazłem czytany przez Dorotę Segdę fragment książki o zapomnianych wyrazach i tam właśnie głośnik został nazwany „kukuruźnikiem”. Z kolei we „Władcy liczb” pomyliłem się przypisując plutonowemu o jedną belkę więcej, a czytelnicy to wychwycili. Pomoc czytelników jest więc bardzo cenna.

Już jutro premiera najnowszej powieści Marka Krajewskiego pt. „Mock. Ludzkie zoo”

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Co oferuje Muzeum Historii Komputerów i Informatyki?

Źródło: Dzień Dobry TVN, x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski