Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Halina Mlynkova. Opowieści nie tylko o miłości

Rozmawia Paweł Gzyl
Halina Mlynkova kojarzy nam się ze zwiewną dziewczyną o etnicznym wizerunku - tym razem piosenkarka jednak odchodzi już od tego image’u i takiej muzyki
Halina Mlynkova kojarzy nam się ze zwiewną dziewczyną o etnicznym wizerunku - tym razem piosenkarka jednak odchodzi już od tego image’u i takiej muzyki Fot. Universal Music Poland
Rozmowa. „Życia mi za mało” - deklaruje tytułem swej nowej płyty Halina Mlynkova. Premierowych piosenek popularnej wokalistki będziemy mogli posłuchać 1 grudnia o godz. 17 w Radiu Kraków i 2 grudnia o godz. 19 w Radiu Rzeszów. Przed tymi występami rozmawialiśmy z gwiazdą.

Jak Pani wspomina czas spędzony pod Wawelem: studia i sukcesy z Brathankami?
To był najwspanialszy okres w moim życiu. Kiedy kończyłem podstawówkę, chwaliłam się babci, że jestem już duża i w liceum będzie fantastycznie. Tymczasem okazało się, że wcale tak nie było. Może za bardzo sobie to wyidealizowałam. Dopiero studia mi to zrekompensowały.

Tamten czas zapamiętałam więc nie tylko jako moment zdobywania wiedzy, ale też kontakty ze wspaniałymi wykładowcami czy studenckie spotkania na etnografii lub z zaolziańską ekipą, która się mocno ze sobą trzymała. Potem doszła do tego szkoła jazzowa Grzegorza Motyki - i ostatecznie Brathanki. Zaczęłam śpiewać, dzięki czemu powoli spełniały się moje marzenia o estradzie. W ten sposób łagodnie prześliznęłam się z okresu młodzieńczego w dorosłość.

No właśnie: studiowała Pani etnografię, czyli to późniejsze śpiewanie folku nie było przypadkowe.
Mój tata był absolutnym miłośnikiem tradycji. Pracował jako dyrektor i nauczyciel w szkole na Zaolziu, pisał też wiersze, komponował piosenki i organizował festiwale. Taka muzyka była więc u nas w domu czymś naturalnym. Zresztą w tym regionie większość dzieci śpiewa lub gra w jakimś zespole folklorystycznym, co bardzo mocno buduje w nich poczucie przynależności do tej lokalnej społeczności.

Akurat na Uniwersytecie Śląskim otwarli wydział etnografii - i tata bardzo chciał, żebym właśnie tam poszła, bo było to blisko domu. Tymczasem ja chciałam z niego wyfrunąć - dlatego na egzaminie wstępnym zapytałam czy mogłabym studiować w Krakowie. I udało się! Początkowo myślałam, że po pierwszym roku przepiszę się z etnografii na muzykę, czemu zresztą rodzice byli przeciwni, ale studia okazały się tak fajne, że postanowiłam ich nie zmieniać. Zapisałam się tylko dodatkowo do szkoły jazzowej - i ucieszyłam się, że wreszcie odcięłam się od tego folkloru. Wtedy poznałam Brathanki - i znowu wróciłam do muzyki ludowej. (śmiech) Mieliśmy tylko pograć trochę w wakacje i skończyć. A tu się okazało, że staliśmy się sławni na całą Polskę.

Potem przeprowadziła się Pani do Warszawy. To była duża zmiana?
Poszłam do Warszawy za mężem. Ponieważ wyszłam z bardzo tradycyjnego domu, uznałam, że życie rodzinne jest najważniejsze. Nie miało to dla mnie znaczenia, że będę miała z Warszawy gdzieś dalej albo przez to trudniej. No i na początku nie było łatwo: w ogóle nie znałam stolicy, nie miałam pojęcia, w której części miasta jestem. Do tego siedziałam sama w domu. Czułam się więc jak kropla w morzu. Poznałam jednak fantastyczną dziewczynę, Justynę Wojtkowską, która bardzo mi pomogła. Poleciła mi choćby konkretnych lekarzy. Dzięki niej szybciej odnalazłam się w wielkim mieście.

W stolicy rzucili się na Panią paparazzi i tabloidy?
Bardzo tego nie lubię. Uważam, że nasze muzyczne podwórko jest tak małe, że wszystkie „ustawki” i „pokazówki” w porównaniu z tym, co dzieje się na świecie, są po prostu śmieszne. Ja chcę śpiewać - a nie udawać, że jestem gwiazdą. Codziennie wychodzę rano z normalnego mieszkania, a nie ze wspaniałej rezydencji, jak amerykańska celebrytka. Czym więc się tutaj ekscytować? To, że robię trochę coś innego niż moi sąsiedzi, nie znaczy, że jestem kimś lepszym. Przecież tak samo jak oni targam siatki z zakupami czy odwożę dziecko do szkoły. O czym więc tu mówimy?

Teraz mieszka Pani za sprawą zamążpójścia w Pradze. Jak podoba się Pani w stolicy Czech?
Znałam już wcześniej Pragę, bo przed ślubem przyjeżdżałam do Leszka jakieś dwa lata. Nie była więc to taka przeprowadzka jak z Krakowa do Warszawy, kiedy zostałam rzucona na głęboką wodę. W Pradze poruszam się bez problemu i czuję się bardzo swobodnie. Nie mam jednak zbyt wiele czasu na długie spacery po mieście, bo mam obecnie mnóstwo pracy. Praga jednak wydaje mi się być bardzo przyjazna. I oczywiście przepiękna.

Udało się Pani tam zachować prywatność?
Leszek niechętnie bierze udział w czeskim życiu publicznym. Jasne - chodzimy czasem na premiery filmowe czy teatralne. Prowadzimy jednak spokojne życie i to nam bardzo odpowiada. Mam tu więc o wiele więcej prywatności niż dawniej.

A jak Pani syn, Piotr, odnalazł się w Czechach? On musiał nie tylko zmienić miasto, ale też szkołę.
Piotrek jest zachwycony. Bardzo pokochał praską szkołę, mówi, że jest najlepsza z tych, do których do tej pory chodził. Wraca do domu radosny, ma niesamowicie uśmiechnięte oczy. Choć uczył się czeskiego tylko rok, ma świetne wyniki w nauce. Ta jego szkoła jest sportowa i podoba mu się to, że ma więcej ruchu. Mało tego - zaczął też grać na fortepianie. Na początku bałam się, czy nie zrobię mu tymi przenosinami krzywdy, ale okazało się, że to była zaskakująco dobra zmiana.

Piotr śpiewa w piosence „Jedno serce” na Pani nowej płycie. Opowiada ona o miłości macierzyńskiej. Bardzo macierzyństwo odmieniło Pani życie?
Życie kobiety można podzielać na dwa etapy: przed urodzeniem dziecka i po jego urodzeniu. Macierzyństwo diametralnie odmienia wszystko. Pojawia się bowiem wielkie poczucie odpowiedzialności za drugiego człowieka. Dziecko pochłania mnóstwo czasu i energii. Wszystko więc podporządkowuje się pod niego. Nawet jeśli się gdzieś wyjeżdża, trzeba wcześniej pomyśleć o zapewnieniu mu opieki. Nie można więc już żyć sobie beztrosko z dnia na dzień. Tak naprawdę człowiek dorośleje dopiero wtedy, gdy ma dzieci.

Inne piosenki z płyty mówią o miłości między kobietą a mężczyzną. To taka Pani „kronika wypadków miłosnych”?
Trochę tak. Ale na płycie są nie tylko opowieści o miłości. Choćby „Obudź mnie” opowiada o życiowej niemocy. Opisuję w niej sytuację, kiedy człowiek zostaje wręcz wdeptany w ziemię przez zewnętrzne okoliczności. To mnie też spotkało - stąd o tym śpiewam. Nie można śpiewać przecież o czymś, czego się nie doświadczyło. Nawet jak na poprzednich płytach udawałam, że podglądam innych, tak naprawdę pisałam o sobie. Kiedyś zapytałam koleżankę: „Co Ci we mnie przeszkadza?”. A ona wymieniła wszystko to, co mnie przeszkadzało w niej. (śmiech) I to prawda: po prostu jesteśmy odbiciem innych.

Nową płytę nagrała Pani z czeskimi muzykami. To znaczy, że chciałaby pani również zrobić karierę nad Wełtawą?
Zobaczymy. Pytają mnie już tutaj coraz częściej o to. Być może więc coś będziemy robić w tym temacie. Na razie skupiam się jednak na Polsce. Ruszamy w trasę promocyjną po polskich radiach. Czeski zespół jest tak naprawdę tylko po to, żeby było mi łatwiej. Dzięki temu próby mam kilka kilometrów od domu - a nie w Warszawie czy w Krakowie. To znacznie ułatwia życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski