Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziecko z serduszka

Majka Lisińska-Kozioł
Przy adopcji nie tyle wiek jest ważny co dotychczasowa historia dziecka
Przy adopcji nie tyle wiek jest ważny co dotychczasowa historia dziecka Fot. 123RF
Rodzicielstwo adopcyjne jest trudne. Ale może być piękne i bardzo wartościowe pod warunkiem jednak, że matka i ojciec będą znali całą prawdę o maluchu. Zaakceptują go i podarują mnóstwo miłości. W Polsce jest ok. 80 tysięcy sierot, głównie społecznych.

Zanim kobieta i mężczyzna zaczną starania o przysposobienie dziecka, muszą spełnić wiele warunków, ale przede wszystkim zaakceptować swoją biologiczną bezdzietność. No i przeżyć żałobę po nienarodzonych dzieciach. Bo rozdzierająca serce tęsknota za własnym maluchem może dać znać o sobie na przykład wtedy, gdy adoptowany człowieczek pojawi się już w rodzinie; zagubiony przecież i odrzucony. A dwie żałoby - dziecka i nowej mamy czy taty - w jednym domu, to zbyt wielki bagaż.

Rodzicom adopcyjnym nie wystarcza wtedy sił, żeby pomóc jednocześnie i sobie, i adoptowanemu, pokaleczonemu psychicznie dziecku. To ważki problem, bo w placówkach opiekuńczych naturalne sieroty są w mniejszości. Najczęściej trafiają tam dzieci, które mają jedno lub oboje rodziców i pochodzą z rodzin dysfunkcyjnych oraz patologicznych. Niemal u wszystkich występują większe lub mniejsze problemy emocjonalne. Przesądza o tym bagaż bolesnych wspomnień: alkoholizm ojca czy matki, bicie, znęcanie się, przemoc seksualna, bieda. Gdy zostaną przysposobione, potrzebują czasu, aby swoim nowym rodzicom zaufać, a potem nadrobić wszystko to, co straciły.

Dziecko adoptowane musi mieć poczucie, że ma w rodzinie swój początek. Nie biologiczny, ale równie ważny. I że jest wyczekane oraz kochane

Basia i Jarek przyszli do Ośrodka Adopcyjnego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Krakowie jakieś dwa lata temu. Mieli po trzydzieści lat i marzyli o tym, żeby zostać rodzicami. Nie udało im się w sposób naturalny, zawiodła metoda in vitro, więc uznali, że pora na adopcję i to z marszu, bez rozdrapywania ran po niespełnionej nadziei na własne potomstwo. Po co oglądać się za siebie? - myśleli. Lepiej po prostu wziąć malucha, który urodził się komu innemu.

- Od razu spostrzegłam, że nie są jeszcze na to gotowi - mówi Joanna Gabańska, dyrektor krakowskiego Ośrodka. - Nie mieli psychicznej przestrzeni dla adopcji, nie potrafili ocenić i docenić jej wartości. Nie rozumieli, że ich adopcyjne rodzicielstwo nie może po prostu być podróbką biologicznego, dla nich nieosiągalnego. Że będzie inne, ale pełnowartościowe, choć trudniejsze. Adoptowane dziecko jest po prostu dzieckiem. Nie erzacem, ani substytutem. Musieli to sobie wszystko przemyśleć i poukładać. Dostali więc od nas pomoc i czas.

Wrócili po półtora roku. Nadal rozmawiają o swojej sytuacji. Jest trudna, bo z ich perspektywy adopcja oznacza, że gdy jedno z małżonków rozpacza, że nie może mieć dzieci, drugie cierpi podwójnie, bo ma przecież świadomość, że mogłoby być biologicznym rodzicem w innym związku. No, ale kocha tę swoją drugą połówkę i tak bardzo skupia się na wspieraniu partnera, który jest bezpłodny, że zapomina o własnym bólu. Jak Basia. Ale i ona w końcu poradziła sobie ze swoim smutkiem.

Miłość do męża okazała się silniejsza niż naturalna chęć noszenia małego człowieczka pod sercem. Zrozumiała, że chce być mamą tylko wtedy, gdy Jarek będzie tatą. Osiemnaście miesięcy po pierwszej wizycie w ośrodku byli gotowi, na przysposobienie dziecka oraz na to, by dać mu bezpieczeństwo, czułość, a w końcu miłość.

Mieli świadomość, że dzieci oddawane do adopcji pochodzą z tzw. środowisk ryzyka, najczęściej z rodzin niewydolnych emocjonalnie i społecznie, obciążonych uzależnieniami, czasem przemocą, wielopokoleniowymi negatywnymi wzorcami, niekiedy też chorobami. Warto pamiętać, że skoro nowi rodzice mają te obciążenia zaakceptować, przede wszystkim trzeba ich o nich informować.

Jeżeli w trakcie przygotowań nie znajdą w sobie gotowości do akceptacji dziecka i redukcji lęku przed jego pochodzeniem, powinni z adopcji - przynajmniej na jakiś czas - zrezygnować. Tyle że nie wszystkie ośrodki adopcyjne tak otwarcie stawiają tę sprawę. Niektóre na przykład zatajają pewne informacje. A budowanie nowej rodziny bez wiedzy na temat ważnych faktów z życia dziecka może prowadzić z czasem do podważenia jego zaufania do rodziców. Ale również, w psychologicznym wymiarze, rodziców do dziecka.

Maluch z blizną

Tymczasem adopcja ma dać lepsze życie małemu człowiekowi, osieroconemu i odrzuconemu przez kobietę, która powinna była go kochać. A która go zaniedbała tak, że trzeba ją było pozbawić praw rodzicielskich; życie dziecka w symbiozie z rodzoną matką zostało przerwane. Zostawiło jednak w sercu malucha ślad, po którym pozostaje blizna.

Coraz więcej potencjalnych rodziców adopcyjnych akceptuje to, że dziecko ma prawo wiedzieć, skąd się u nich wzięło. Bywają jednak kandydaci, którzy mają z tym problem, co może być czynnikiem dyskwalifikującym ich jako potencjalnych rodziców. Bo adopcja to wyzwanie, które wymaga psychicznej dojrzałości, umiejętności rozumienia potrzeb adoptowanego dziecka i zdolności radzenia sobie z jego trudnymi uczuciami, takimi jak: złość, smutek, bezradność.

Lęki rodziców adopcyjnych oscylują też wokół pytania: czy będę dla dziecka, które wydał na świat ktoś zupełnie obcy, prawdziwym tatą lub prawdziwą mamą? Jedni wierzą, że to możliwe. Innymi targają wątpliwości, czy kiedyś nie stracą dziecka na rzecz rodziców biologicznych. - To często obezwładniający lęk, z którym trzeba sobie poradzić, choć wedle polskiego prawa nie ma możliwości, żeby rodzice biologiczni adoptowanego dziecka mogli je odzyskać i nie znam przypadku, by wbrew prawu udało im się tego dokonać - mówi Joanna Gabańska.

Dlatego zamiast się bać, że: „tamta rodzina kiedyś się ujawni i zabierze mi moje dziecko”, rodzice adopcyjni powinni skupić się na budowaniu silnej i prawdziwie bliskiej relacji, jaka z czasem może powstać między nimi a przysposobionym dzieckiem. Aby tak się stało, ta więź musi być budowana na szczerości. Dziecko ma prawo do tego, żeby jego rodzina biologiczna w jakiś sposób była obecna w zakamarkach jego serca. Jest ono przecież jej częścią. Ma prawo mieć korzenie - jak każdy z nas.

Tymczasem wokół adopcji narosło wiele stereotypów, jak ten, że lepiej wziąć niemowlaka, bo małe dziecko będzie można wychować po swojemu. Dlatego niemal wszystkie pary myślące o przysposobieniu marzą o tym, by w ich domu pojawiło się niemowlę. Chcą przeżyć swoje macierzyństwo i ojcostwo od początku: od pierwszych gestów, uśmiechów, słów, kroków. Mają też nadzieję, że im młodsze dziecko trafi do ich rodziny, tym łatwiej będzie mu nawiązać więź z nowymi opiekunami.

Pracownicy ośrodków adopcyjnych rozumieją to i uczciwie przyznają, że adopcja dziecka starszego jest dużo trudniejsza. Jeśli przez ileś lat dziecko było w domu, w którym jego podstawowe potrzeby: miłości, bliskości, poczucia bezpieczeństwa - nie były zaspokajane, gdzie doświadczało przemocy fizycznej czy psychicznej - jego zdolność do nawiązywania prawidłowych relacji z innymi spada.

Dlatego w Polsce adoptowanych jest najwięcej dzieci w wieku od 0 do 5 lat. Ale i tu ważne jest przeprowadzenie badań i zrobienie wywiadu. Rozwój neurologii, która poznaje też aspekty życia prenatalnego i fizjologii dzieci małych, uzupełnia wiedzę psychologów.

- Pamiętam kilkumiesięcznego niemowlaka, na pierwszy rzut oka w niezłym stanie. Potem okazało się, że był w permanentnym zagrożeniu w czasie ciąży. Po porodzie dziecko przebywało w szpitalu prawie miesiąc. Nikt go nie przytulał, nie siedział przy łóżeczku. Jego mózg to zapamiętał, a adopcyjna mama musiała wiele czasu i wysiłku poświęcić, żeby wyrównać deficyty emocjonalne swojego dziecka. Dała radę - opowiada Joanna Gabańska.

Bo nie tyle wiek, ale dotychczasowa historia dziecka ma największe znaczenie. Im jest trudniejsza, tym trudniejsze zadanie przed rodzicami adopcyjnymi. - Inna dziewczynka urodziła się w rodzinie wychowawczo niewydolnej. Nie stosowano wobec niej przemocy fizycznej, ale matka - kobieta ociężała umysłowo - piła i uzależniała się psychicznie od licznych partnerów. Zajęta swoim życiem nie myślała o tym, żeby dziecko nakarmić, przebrać, przytulić. Ostatecznie straciła prawa rodzicielskie, a dziewczynka z czasem została adoptowana. Długo trwało, zanim udało jej się nawiązać ciepłe relacje z nowymi rodzicami - opowiada dyrektor Joanna Gabańska. Uważa, że wiedzę o możliwych komplikacjach i trudnościach trzeba kandydatom na rodziców adopcyjnych umiejętnie dawkować. Inna rzecz, że nie każdy nadaje się, by być rodzicem adopcyjnym i nie każde dziecko może być adoptowane.

Badania wykazały, że dzieci, które doświadczyły w swoim życiu kilku znaczących zmian związanych z miejscem i osobami sprawującymi nad nimi opiekę, mogą mieć poważne trudności z nawiązywaniem więzi. Taki mały człowiek nie ufa nikomu, nie wierzy, że coś lub ktoś zagości w jego życiu na stałe. Dlatego gdy w końcu trafia do rodziny adopcyjnej, „próbuje” swoich nowych rodziców, sprawdza, ile są w stanie wytrzymać. Nieustannie szuka potwierdzenia, że jest kochany.

Zrzucić traumę

Z tym, że pierwszy okres u rodziny adopcyjnej na ogół bywa miły, bo synek czy córeczka starają się być najgrzeczniejsze i najmilsze na świecie. Chcą zasłużyć na uwagę, na przytulenie, na to, żeby znów nie stracić kogoś, kto je przygarnął. Ale gdy zaczyna się nawiązywać więź między rodzicami adopcyjnymi a dzieckiem i ono poczuje się pewniej, zaczyna ujawniać swoje lęki.

Psychologowie mówią wtedy o konstruktywnym regresie u dzieci adoptowanych, który służy tak naprawdę budowaniu relacji. Zdarza się wtedy, że ośmio- czy dziewięcioletnie dzieci nie chcą samodzielnie jeść, myć zębów, wiązać butów. Pragną stać się w relacji z mamą adopcyjną kochanym przez nią niemowlęciem - bo z biologiczną tego stanu nie doświadczyły. Jeżeli się tak dzieje - to znaczy, że dziecko poczuło się bezpieczniej. Trzeba wówczas iść za jego potrzebami. Z tym, że na etapie regresu główna rola przypada matce. - To kobieta nosi dziecko pod sercem, rodzi je, przytula. Jest dla dziecka niszą emocjonalną - mówi dyrektor Gabańska. - I to ona musi wiedzieć, czy chce zreperować najwcześniejsze negatywne, życiowe doświadczenia dziecka.

Jeśli ono w relacjach z rodzoną matką doświadczyło deficytów w sferze uczuć, to zamyka się w sobie, wypiera emocje albo reaguje histerycznie. To objawy, które świadczą o tym, że poprzedni opiekun nie dał dziecku poczucia bezpieczeństwa. Dlatego teraz każde odejście nowej mamy nawet o kilka kroków kwituje ono płaczem, albo przeciwnie, tuli się do każdego, nawet obcego człowieka.

Maciuś, na przykład, bił, kogo i gdzie popadło, kopał, niszczył sprzęty. Psychologowie z ośrodka adopcyjnego wspierali małżeństwo, które go przysposobiło, a na skutek trudności wychowawczych przeżywało kryzys. Wyszli z niego i dziś mają satysfakcję. Ich Maciuś zrzucił z siebie większość traumatycznych wspomnień i doświadczeń. Złe emocje w nim nie zalegają. - To ważne, bo jeśli dziecko ich z siebie nie wyrzuci, gdyż na przykład nowi rodzice wolą, by nie oglądało się za siebie i nie mówiło o tym, co czuje, to kiedyś ten brak oczyszczenia ujawni się; przez narkotyki, zaburzenia emocjonalne, ucieczki z domu - wyjaśnia dyrektorka.

Maciuś ma dziś osiem lat i dzięki trudowi, którego się podjęła jego rodzina adopcyjna, jest szczęśliwy. - Mam po prostu wolne serce - mówi chłopiec.

Nie wszystkie adopcje się jednak udają. Co roku w Polsce do sądu wpływa ponad 100 wniosków o rozwiązanie przysposobienia. To porażka zarówno rodziców adopcyjnych, jak i instytucji, która adopcje przeprowadziła. To także porażka dziecka, które wraca do placówki. Rozwiązanie adopcji oznacza przede wszystkim, że błędnie oceniono gotowość do niej i dziecka, i rodziców. Nawet jeśli zgromadzono wszystkie konieczne dokumenty. Przypomnijmy, że wedle naszego prawa dzieci powyżej trzynastego roku życia mają obowiązek wyrażenia zgody co do możliwego przysposobienia, a te od siódmego roku życia powinny być w tej sprawie wysłuchane. Jeżeli tego nie chcą, nie są kwalifikowane do adopcji.

- Zdarza się też, że - w naszej ocenie - dziecko nie jest już w stanie się przywiązać. Skutkiem zaniedbań rodzonej matki albo obojga rodziców bywają reaktywne zaburzenia przywiązania, które definiowane są jako jednostka chorobowa - dodaje Joanna Gabańska. Dziecko zamiast budować prawdziwe więzi, stosuje manipulacje w celu osiągania doraźnych korzyści. Jego związki z rodzicami adopcyjnymi są powierzchowne. - Pamiętam dwie siostry; jedna miała 10 lat, druga 11 i pół roku. Były w mocnym i jednocześnie bardzo zaburzonym związku z matką, która się nimi zasadniczo nie interesowała, ale też nie pozwalała im odejść od siebie - trzymała je w szachu emocjonalnym. Dziewczynki nie były gotowe na wiązanie się z nową rodziną. Powiedziały nawet, że jeżeli ktoś je przyjmie, to będą się „tak okropnie zachowywać, że ludzie je oddadzą” - opowiada dyrektor Gabańska. Zostały w placówce.

Na ogół, gdy adoptowane dziecko zawodzi pokładane w nim nadzieje, rodzice, którzy je przysposobili, szukają usprawiedliwienia tego rozczarowania choćby w genach, które odziedziczyło ono po swojej biologicznej rodzinie. Nie tędy droga.

Dlatego już w ośrodku adopcyjnym trzeba uświadamiać rodzicom, że jeśli mimo ich usilnych starań przysposobienie przebiega z oporami, to nie z powodu ich zaniedbania, ale tego, że teraźniejszość i przyszłość dziecka zależy od sposobu, w jaki upora się ono z przeszłością: porzuceniem, poczuciem krzywdy, zranieniem, poczuciem samotności. Robi to na swój sposób, na przykład przerzucając tę swoją traumę na dorosłych, których teraz ma przy sobie; na rodziców adopcyjnych właśnie.

Tymczasem problemy w rodzinach adopcyjnych to wciąż temat, o którym się mało mówi. W Polsce nie ma specjalistycznych ośrodków, które zajmowałyby się terapią RAD, czyli Reaktywnych Zaburzeń Przywiązania. A ono jest głównym i bardzo poważnym problemem w rodzinach adopcyjnych. Ważne, by je szybko wychwycić. Dlatego pierwsze mniej więcej dwa lata powinny być czasem poświęconym budowaniu wzajemnych więzi.

- Przygotowujemy rodziców na to, że rok od chwili przysposobienia, w dziecku może pojawić się silne uczucie smutku - mówi Joanna Gabańska. - Staramy się też, aby rodziny nabrały do nas na tyle głębokiego zaufania, że jeżeli będzie działo się coś niepokojącego, same się zgłoszą po pomoc. Mamy jednak przykłady rodzin, które przyznają się do trudności po paru latach, kiedy problemy są poważne. Zdaniem pani dyrektor, adopcji nie należy się bać, ale jeśli potencjalny rodzic nie ma zasobów emocjonalnych, którymi może się podzielić, to nie tylko nie pomoże, ale zaszkodzi - i przysposobionemu dziecku, i sobie.

Jeżeli dziecko pochodzi z rodziny obciążonej i to nie tylko chorobą psychiczną, upośledzeniem umysłowym, chorobami neurologicznymi i chorobą alkoholową - jego szansa na znalezienie rodziny w Polsce jest mała. Takie dzieci najczęściej są przysposabiane za granicą. Mają tam szansę na dobre życie, opiekę medyczną, bliskość, akceptację. Z tym, że najpierw szuka się dla nich rodziny w Polsce - w poszczególnych ośrodkach adopcyjnych. Gdy to się nie uda, trafiają do krajowego rejestru dzieci czekających na adopcję.

Szansa na dom za granicą

Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej zdecydowało w styczniu, że adopcjami zagranicznymi będzie zajmować się wyłącznie Katolicki Ośrodek Adopcyjny w Warszawie. Od procedur zagranicznych odsunięto natomiast Wojewódzki Ośrodek Adopcyjny w Warszawie oraz Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, który zagraniczną adopcją zajmował się od ponad 20 lat. Odebranie uprawnień temu ostatniemu oznacza de facto jego likwidację. A przecież co roku Towarzystwo Przyjaciół Dzieci przeprowadzało ok. 100 procedur adopcyjnych, dzięki którym dzieci z problemami zdrowotnymi, maltretowane, starsze, z licznym rodzeństwem znajdowały dom poza Polską.

Ministerstwo twierdzi jednak, że polskie dzieci powinny wychowywać się w naszym kraju. Zdaniem rzecznika praw dziecka Marka Michalaka mówienie, że polskie dzieci są masowo wywożone za granicę, jest fałszowaniem rzeczywistości. Trafia ich tam tylko ok. 350 rocznie. I to tych, których w Polsce nikt nie chce. W przeciwnym razie większość chorych i niepełnosprawnych dzieci byłaby dożywotnio skazana na pobyt w placówkach opiekuńczych.

Bywa jednak, że jest to lepsze rozwiązanie niż dysfunkcyjna, patologiczna rodzina biologiczna. Często dla dobra dziecka trzeba je od rodziców zabrać. Bywa, że dla niektórych dzieci placówka to pierwsze miejsce w życiu, w którym czeka na nie czyste łóżko, ciepły posiłek, spokój oraz szansa na nową rodzinę. Tymczasem coraz częściej słyszy się opinie, że lepsza najgorsza własna matka niż najlepsza obca. Psychologowie są jednak zdania, że lepiej dać dziecku szansę na życie w normalnym domu, niż skazywać je na bycie w domu dysfunkcyjnym.

- Wygłaszane pod publiczkę apele, że odbiera się dzieci z powodów ekonomicznych, są nieprawdziwe. Może gdzieś się tak zdarzyło, ale to przypadki incydentalne. Przez ponad 17 lat mojej pracy nie spotkałam się z takim przykładem - mówi dyrektor Gabańska. Warto pamiętać, że rodzina patologiczna się nie zmieni, jeśli dostanie tylko pomoc ekonomiczną. - Wmawianie społeczeństwu, że dzieci są odbierane przede wszystkim z powodu biedy, jest fałszowaniem rzeczywistości - mówi Joanna Gabańska.

- A jeżeli sędziowie rodzinni nie będą odbierać władzy rodzicielskiej tam, gdzie są ewidentne dowody na to, że rodzina jest trwale dysfunkcyjna i nic nie wskazuje, że możliwa jest zmiana na lepsze - to zostawione tam dziecko po kilku latach może już nie być gotowe do adopcji, do zbudowania bezpiecznej więzi z nową rodziną. Spustoszenia w jego psychice będą nieodwracalne i nie będzie umiało już nikomu zaufać.

***

„Nasza Marysia skończyła już 5 lat. Czas tak szybko mija. Jest nadal cudna, choć czasem jest trudno, gdy przyjdzie złość czy smutek. Powróciło też pytanie o pierwszą mamę i dlaczego ja nie urodziłam jej z brzuszka, tylko z serduszka, więc wróciliśmy do czytania bajki i rozmów o początkach naszej rodziny. Czasem to trudne, ale wystarczy, że rano obdarzy nas takim uśmiechem, że chyba nie ma nic piękniejszego i wracają siły”.

„U nas wszystko w porządku, dzieci rosną, w tym roku Antek będzie miał już 15 lat, Ania 11, a Piotrek skończył 8. Oczywiście trzeba im pomagać, są pod kontrolą lekarzy, biorą leki, ale jest ok, dajemy radę i jest nam razem dobrze”.

„Janek jest dla nas prawdziwą niespodzianką i nieocenionym darem, w całej rodzinie wzbudza tyle czułości. Jest pod opieką wielu specjalistów, nosi mocne okulary, ale jego rozwój nabiera tempa, z czego bardzo się cieszymy”.

Ośrodek adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Krakowie jest jednym z najstarszych w Polsce, działa od 1994 r.

1 proc. podatku: Towarzystwo Przyjaciół Dzieci KRS 0000 114 345 z dopiskiem: dla Ośrodka Adopcyjnego w Krakowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski