Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łowcy zórz

Redakcja
Feerie barw na niebie oglądać można również w Bieszczadach

   Człowiek czuje się jakby stał w samym środku świetlnej kuli. Niebo pulsuje, faluje, wygina się we wszystkie strony i szybko zmienia kolory. Jest czerwone, zielone, czasem niebieskie. Zorze polarne obserwowane w Bieszczadach niewiele różnią się od tych, które można zobaczyć na biegunie. Tyle że u nas trzeba je umieć... upolować.
   W dzieciństwie Stanisław Strzyżewski z zapartym tchem słuchał opowieści z Doliny Muminków i wczytywał się w skandynawskie sagi. Już wtedy zwrócił uwagę na opisy niesamowitego zjawiska. Kiedy podrósł, zaczął szukać, szperać, dopytywać, wreszcie obserwować zorze na niebie nad rodzinnym Leskiem. Z czasem zaraził tą pasją przyjaciół.

Świetlówka w jonosferze

   Zorze polarne powstają wskutek świecenia górnych warstw atmosfery. Gdy na Słońcu następuje wybuch, wiatr słoneczny z dużą prędkością dociera do Ziemi. Elektrony i protony w zderzeniu z cząstkami gazów, zwykle na wysokości od 100 do 150 km, powodują ich jonizację.
   - Można to porównać do zasady działania świetlówki - _tłumaczy 29-letni dziś Stanisław, do niedawna urzędnik, teraz projektant stron internetowych. - _Kiedy prąd elektryczny przepuszcza się przez gaz jednorodny, gaz zaczyna świecić. Tak samo jest z zorzą.
   W zjonizowanej atmosferze azot przybiera kolor niebieski lub czerwony, atomy tlenu zielony, zaś jego jony - kolor rubinu. Fascynujące zjawisko - kurtyny, draperie, słupy lub owale świetlne - najczęściej można obserwować na terenach położonych w odległości 20-25 stopni od bieguna magnetycznego północnego (aurora borealis) _lub południowego (_aurora australis). Co pewien czas zorze widoczne są także w naszych szerokościach geograficznych.
   Ich intensywność zależy od wielu czynników, m.in. pory roku; tego, w którą stronę skierowane jest pole magnetyczne Ziemi; zachmurzenia itp. Z tego właśnie powodu przed każdą wyprawą łowcy zórz pilnie studiują prognozy pogody kosmicznej w Internecie.
   Tam też, kilkanaście miesięcy temu, Stachu (pod takim imieniem znany jest w gronie pasjonatów) trafił na skromną stronę WWW Troya Birdsalla z Alaski. Jego uwagę przykuła kamera, transmitująca do sieci bez przerwy obraz alaskiego nieba, na którym zorze nie są rzadkością. Zaproponował, że profesjonalnie przeprojektuje witrynę. Od tego się wszystko zaczęło: mimo sporej odległości (10 tysięcy km i 10 stref czasowych) połączyły ich wspólne zainteresowania.
   Troy mieszka 20 mil na północ od 70-tysięcznego Fairbanks. Miejsce zwie się Mount Aurora, czyli Góra Zórz. - Pierwszy, niewielki łuk świetlny w życiu zobaczyłem, gdy byłem naprawdę małym chłopcem. Pobiegłem powiedzieć rodzicom, że chyba nasz dom się pali - pisze w e-mailu do mnie.
   Do hoteliku, który na samym szczycie bajecznie zaśnieżonej góry od lat prowadzą jego rodzice, przyjeżdżają turyści z najodleglejszych zakątków świata: chcą obserwować barwne feerie na niebie. W bliskim sąsiedztwie wioski Troya nie ma wielu osób o podobnych zainteresowaniach: dla mieszkańców Alaski zorze to codzienność. Dla ludzi z Bieszczadów - nie.

Kolory nad połoninami

   Lescy łowcy doświadczyli świetlnego widowiska po raz pierwszy w październiku 2003 r. Pomysłowość przyrody mieli okazję podziwiać również miesiąc później. Bowiem tamtej jesieni warunki obserwacyjne były niemal idealne.
   Tworzący pierwszą zorzę wiatr słoneczny wbił się w atmosferę z ogromną prędkością: prawie 1900 km na sekundę (zwykle jest to ok. 400 km na sekundę). Natomiast w listopadzie nie był już tak silny (ok. 700-800 km na sekundę), ale za to miał ciśnienie 30 nPa (zwykle kilka nPa), dużą gęstość (60 zamiast kilku cząstek na cm sześc.) i zawierał sporo helu. Wtedy w Polsce, także w Bieszczadach, obserwowano bardzo spektakularne zorze, mimo że - jak mówi Stachu - dotąd kojarzono je niemal wyłącznie z Eskimosami i niedźwiedziami polarnymi.
   - Miałem ogromne oczy ze zdziwienia, a od patrzenia w niebo bolała mnie szyja - wspomina Wacek Kuzło z Aeroklubu Bieszczadzkiego, miłośnik sportów ekstremalnych i członek paralotniarskiej kadry narodowej. - Myślałem, że może Stachu się pomylił, że to pewnie coś innego. Ale jak światło zaczęło pulsować, to mu uwierzyłem. Wcześniej nie przyszło mi nawet do głowy, że kiedyś zobaczę u nas zorzę.
   - Kolory ciągnęły się nie tylko ze wschodu na zachód, ale były i przed nami i za nami. Jakby otaczała nas czerwono-zielona kula - mówi Strzyżewski. To wówczas w sąsiedztwie granicy z Ukrainą panikowano, że znowu wybuchła elektrownia w Czarnobylu.
   Kolejna zorza, już mniej efektowna, zauważona została w lutym 2004 r. Następne dwie - ostatniej jesieni. Kilka razy plany obserwatorów pokrzyżowała pogoda: przez chmury prześwitywało tylko światło, jakby lampy sodowej.
   Członkowie nieformalnej Polskiej Grupy Łowców Zórz obserwacje prowadzą zawsze z okolic stacji hydrologiczno-meteorologicznej nad Leskiem. Nie docierają tam światła miasteczka, warunki są więc wyśmienite. Na pewno przyjemniej byłoby patrzeć w kolorowe niebo z połonin, ale zwykle nie ma czasu, żeby się tam przemieścić.
   - Bywa, że jedziemy w upatrzone miejsce i czekamy tylko 10 minut, ale zdarza się też, że stoimy kilka godzin, a zorza się nie pojawia - opowiada Mariusz Witlański, na co dzień informatyk w leskim starostwie.
   - Jedni polują z bronią albo bezkrwawo - z aparatem fotograficznym na zwierzęta, a inni łowią zorze. Trzeba na nie czekać, dlatego mówi się o polowaniu - _dodaje Stachu. Nigdy nie da się przewidzieć, jak długie będzie to widowisko: najkrótsze z widzianych przez niego trwało kilka minut, ale najdłuższe - niemal pięć godzin.
   Dlatego łowca musi być przede wszystkim cierpliwy. Nie każdemu chce się po ciemku, na odludziu, często w śniegu po kolana, czekać - czasem na próżno - przez pół nocy. Zwykle z termosem w jednej, a odbiornikiem radiowym w drugiej ręce. Pojawienie się zórz zwiastują bowiem trzaski fal radiowych. Te nagrywane przez Amerykanina Stephena P. McGreevy'ego na pustyniach Navaho przypominają muzykę: dziwne głosy niczym z kosmosu.
   - _Zorze silnie zakłócają pole magnetyczne. W Stanach Zjednoczonych niejednokrotnie dochodziło do awarii sieci energetycznych właśnie z powodu silnych burz na Słońcu. Często dla bezpieczeństwa obniża się wtedy pułapy samolotów pasażerskich.__U nas to się nie zdarza, ale podczas burz słonecznych problemy miewają technicy w radiowych stacjach nadawczych
- opowiada Strzyżewski.
   Znając skutki zakłóceń pola magnetycznego, łatwo domyślić się, jak groźną broń zyskałby człowiek, gdyby przejął kontrolę nad siłami natury. A były już próby - udane! - sztucznego wywoływania zórz.

Internet pomaga

   Profesjonalnie przygotowana witryna (www.aurorawebcam.com) przypadła do gustu nie tylko Troyowi, ale i innym hobbystom. W ciągu roku odwiedziło ją przeszło 2 miliony zainteresowanych. Na forum dyskusyjnym zarejestrowało się 329 osób.
   - Strona pomaga ludziom, którzy nie mają możliwości obserwowania zjawiska na żywo. Mogą na niej zobaczyć, jak zorze wyglądają, jak się poruszają i zachowują, albo sprawdzić, w jaki sposób powstają - uważa Troy.
   Kilka tygodni temu do drzwi Troya zapukali przedstawiciele NASA (National Aeronautics and Space Administration). Przeczytali o jego pasji w Internecie. Dzięki biuletynowi amerykańskiej agencji kosmicznej informacja o "kamerze zorzowej" poszła w świat. Obserwatorów, również z Polski, opisały wszystkie dzienniki stanowe w USA. Zrobiło się o nich głośno...
   - Kolory ciągnęły się nie tylko ze wschodu na zachód, ale były i przed nami i za nami. Jakby otaczała nas czerwono-zielona kula - mówi Strzyżewski. To wówczas w sąsiedztwie granicy z Ukrainą panikowano, że znowu wybuchła elektrownia w Czarnobylu.
   Na stronie Centrum Badań Kosmicznych PAN w Warszawie można znaleźć mapę miejsc, z których widziano zjawisko w październiku i listopadzie 2003 r.: jest na niej Hiszpania, Grecja, są i Bieszczady. Zorze były szczególnie intensywne, więc zauważono je także w wielu innych miejscach Polski. Nie wiadomo jednak, ile osób stale wypatruje ich na niebie. - Z tego, co mi wiadomo, w naszym kraju nikt nie zajmuje się tym profesjonalnie. W Internecie można znaleźć wiele amatorskich stron poświęconych astrofotografii. Sadząc po ilości publikowanych tam zdjęć, jest takich osób na pewno kilkadziesiąt - mówi Maria Bojanowska z Centrum Badań Kosmicznych. I dodaje: - Kolor, kształt, położenie zórz dają cenne wskazówki o zachodzących w atmosferze procesach fizycznych, niosą ze sobą wiedzę o stanie aktywności jonosfery i magnetosfery.
   Duże zainteresowanie tym zjawiskiem cieszy dr. Romana Schreibera z Centrum Astronomicznego im. Mikołaja Kopernika PAN w Toruniu. Ale przyznaje: - W czasie całodobowych obserwacji satelitarnych Ziemi i jej otoczenia obserwacje amatorskie mają jednak znaczenie przede wszystkim dla samych obserwatorów, ludzi ciekawych świata. To trochę tak, jak z zaćmieniami Księżyca czy Słońca, chociaż w odróżnieniu od nich pojawienie się zórz nie jest przewidywalne w tak wysokim stopniu. W naszych szerokościach geograficznych rzeczywiście trzeba na nie polować.
   - Obserwacje te nie są skoordynowane, po prostu wiele osób posiada aparaty fotograficzne dostatecznie dobre, aby podobne zjawiska zarejestrować. Dostęp do informacji o stanie aktywności słonecznej czy wietrze słonecznym też jest łatwy - twierdzi.

Zorzowy meeting

   Obserwatorom z Leska marzy się międzynarodowe spotkanie łowców, taki "zorzowy meeting". Mógłby się on odbyć w Mt. Aurora, bo to miejsce odpowiednie. A gdyby nie udało się pojechać na Alaskę, to może chociaż do Tromsoe w Norwegii, gdzie co roku organizowany jest "festiwal świateł północy".
   Z kolei Troy myśli o przyjeździe w Bieszczady. - Moim marzeniem są podróże w inne części świata i oglądanie stamtąd zórz. Stachu nieraz mi wspominał o swoich górach i przesyłał ich fotografie - pisze w e-mailu.
   Bieszczadzcy łowcy przyznają, że łatwo przeoczyć zorze, zwłaszcza mało spektakularne. Nie każdemu przecież, kto nie pasjonuje się tym na co dzień, przyjdzie na myśl, by wieczorem spojrzeć w niebo, na którym mógłby dostrzec kolorowy łuk świetlny.
   Mariusza Witlańskiego fascynuje to, że zorze widziane na żywo są bardziej subtelne niż w telewizji. - Nie da się opisać, jakie przeżycia towarzyszą ich oglądaniu. To tak, jakby opowiadać o smaku czekolady. Trzeba po prostu spróbować.__Obserwacje pochłaniają nas bez reszty. Puls skacze, śmiejemy się, krzyczymy. Gdyby ktoś nas widział z boku, nie wiedziałby, co się dzieje - twierdzi.
   - To tak, jak ze sztucznymi ogniami na koniec roku i z oglądaniem zachodów Słońca z Połoniny Wetlińskiej - dodaje Wacek. - Nie da się wytłumaczyć, co człowieka do tego ciągnie...
   Prognozy pogody kosmicznej nie zwiastują rychłego pojawienia się zórz polarnych na polskim niebie. Zbliża się kilkunastoletni okres małej aktywności Słońca. Naszym łowcom będą więc na razie musiały wystarczyć, oglądane w komputerze, łuny znad domu Troya.
PIOTR SUBIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski