MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Lepiej być bogatym

Redakcja
W Jordanowie nikt nie rozumie, że problem rodziny Morawów to hańba domowa tego miasta

ADAM MOLENDA

ADAM MOLENDA

W Jordanowie nikt nie rozumie, że problem rodziny Morawów to hańba domowa tego miasta

   Na piętro domu Edwarda Morawy od 10 lat wchodzi się po drabinie. Pardon - prawie 11 lat, gdyż od zeszłego roku, kiedy kuriozalne okoliczności wydarzeń opisaliśmy po raz pierwszy, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Może tyle tylko, że państwo Morawowie kolejny raz stracili nerwy i z desperacji wplątali się w następną sprawę sądową. Poza tym władze miasta cieszą się dobrym samopoczuciem i uważają, że doskonale wypełniają swoje obowiązki. Jedynym człowiekiem, który stara się rodzinie pomóc, jest Tadeusz Gancarz, przewodniczący powiatowego samorządu w Suchej Beskidzkiej.
   
   -Jestem zbulwersowany praktyką postępowania nadzoru budowlanego - mówi. - Doszło już do tego, że szef tej instytucji uzurpuje sobie prawo do dysponowania prywatnymi pieniędzmi obywatela.
   Trwająca kilkanaście lat budowlana przygoda familii Morawów mogłaby posłużyć za kanwę komediodramatu, konstruowanego pod hasłem: "Chcesz mieć kłopoty? Zabierz się za budowę z paroma złotymi w kieszeni".
   Niedawno Stanisław Morawa przystąpił do rozbierania muru dzielącego dziedzictwo rodziny od posesji sąsiada. Skończyło się na tym, że przyjechała policja i prokurator. Nic dziwnego, w końcu do awantur na ulicy Piłsudskiego dochodzi kilka razy do roku.

Sami sobie winni?

   Kiedy usłyszeliśmy opowieść jordanowskiej familii po raz pierwszy, wydała nam się niewiarygodna. Telefoniczna rozmowa z Zygmuntem Jońcą, powiatowym inspektorem nadzoru budowlanego w Suchej Beskidzkiej, sugerowała, że Morawowie naruszyli prawo.
   - Nadbudowali piętro bez zezwolenia i teraz próbują legalizować samowolę. Nie wiadomo na pewno, kto jest właścicielem tego obiektu. W dodatku rozstrzygnięcia formalne komplikuje konflikt sąsiedzki! - usłyszeliśmy od inspektora.
   Przy bliższym rozeznaniu okazało się, że sprawy mają się nieco inaczej. W piśmie sprzed 11 lat, podpisanym przez ówczesnego burmistrza Jordanowa, przeczytać można:
   "...Edward Morawa wystąpił z wnioskiem o wydanie pozwolenia na budowę piętra (...) przedkładając niezbędne dokumenty, w tym (...) stwierdzający prawo do dysponowania nieruchomością, w następstwie czego uzyskał pozwolenie na budowę, a zatem w myśl prawa prowadzona budowa nie jest samowolą".
   Dziś nadzór budowlany twierdzi, że wszystko, co właściciel zrobił na budowie, wykonane jest niezgodnie z przepisami, zaś kamieniczka znajduje się w tak kiepskim stanie technicznym, że nie wiadomo, czy nie grozi jej zawalenie się.
   Edward Morawa rozpoczął inwestycję wtedy, kiedy jeszcze powodziło mu się nieźle. Pracował w miejscowej fabryce armatury, więc mógł co miesiąc odłożyć skromną sumkę, którą konsekwentnie przeznaczał na zakup materiałów. W końcu doszło do rozpoczęcia nadbudowy. Ściany z czerwonych pustaków powolutku sobie rosły, dopóki nie zdarzyła się sąsiedzka kłótnia. Wynikła ona poniekąd dlatego, że Morawowie nie mieli pieniędzy, żeby szybko położyć dach. Zabezpieczyli budowę płytą nachyloną w stronę sąsiedniego budynku. Kiedy ściana przemokła, sąsiad uznał, że to z ich winy.

Utarczki z młotem

   Fragment notatki dzielnicowego, który uczestniczył w wizji lokalnej, brzmi następująco: "W trakcie lustracji, tuż po jej rozpoczęciu, doszło pomiędzy stronami do dyskusji, która przerodziła się w kłótnię, podczas której Pan Edward Morawa używał w stosunku do Pana Wita Wójtowicza słów wulgarnych, powszechnie uznanych za obelżywe oraz zaczął się zachowywać agresywnie, nie przejawiając tym samym żadnej chęci polubownego załatwienia sprawy...".
   Wcześniej, o czym pisaliśmy jesienią, sąsiedzi żyli w zgodzie, świadcząc sobie tak daleko posunięte uprzejmości, jak wspólne, połączone z wielką ustępliwością, ustalenie nowych granic pomiędzy ogrodami.
   5 czerwca br. o godz. 13.20 Janina Morawa wyszła przed dom i zaczęła posypywać solą świeżą zaprawę sąsiedzkiego muru, poddawanego właśnie przez robotnika remontowi na zlecenie Wita Wójtowicza. Jest to ponoć znakomity sposób na to, by zaprawa nie związała. Wcześniej, przez prawie tydzień, mur obtłukiwany był młotem przez jej syna.
   - Nie wytrzymaliśmy nerwowo! - wspomina pani Janina. - To przez ten mur nie możemy postawić klatki schodowej do naszego domu!
   Co ciekawe, mur został poddany renowacji na skutek interwencji państwa... Morawów. Przed kilkoma miesiącami złożyli w nadzorze budowlanym skargę, iż kiepski stan tej budowli zagraża ich bezpieczeństwu. Mieli nadzieję, że sąsiedzi otrzymają nakaz rozbiórki. Tymczasem państwu Wójtowiczom polecono... naprawić mur.
   W zeszłym roku, po publikacji na naszych łamach, wizytował sporną posesję Janusz Żbik, wojewódzki inspektor nadzoru budowlanego. Obiecywał pomóc w rozwiązaniu sprawy, ale nic z tego nie wyszło.
   - Jesteśmy służbą w rodzaju policji budowlanej i prowadzenie doradztwa w tej dziedzinie wykracza poza nasze kompetencje - usłyszeliśmy, pytając, co dalej.

Osamotnieni

   Opisując swego czasu perypetie rodziny Morawów, mieliśmy nadzieję, że pobudzimy zainteresowanie władz Jordanowa, które od lat ignorują problem. Sądziliśmy, że znajdzie się radny albo może kilkoro, dla których rozwiązanie wielostronnego konfliktu stanie się punktem honoru. Myliliśmy się - w domu przy ulicy Piłsudskiego nie pokazał się żaden miejski samorządowiec. W Jordanowie jakoś nikt nie rozumie, że problem familii Morawów to hańba domowa tego miasta, świadcząca o indolencji władz grodu. Zostawiając tych zdesperowanych ludzi samym sobie, jordanowscy włodarze pokazują zwykłym obywatelom miasta, że tak samo mogą zignorować każdego z nich. Warto, by mieszkańcy Jordanowa o tym pamiętali, kiedy przyjdzie czas wybierania nowych przedstawicieli.
   To prawda, że rodzina Morawów jest w części sama sobie winna. Swego czasu, chcąc wygospodarować więcej miejsca wewnątrz budynku, zlikwidowała wewnętrzną klatkę schodową, planując, że wybuduje ją na zewnątrz, od strony podwórza. Zapewne można to było zrobić, gdyby nie zatarg sąsiedzki, o którym wspominaliśmy.
   - Ja jestem skłonny do ugody - mówi Wit Wójtowicz, sąsiad - jeśli tylko sąsiedzi przestaną zachowywać się agresywnie wobec mnie i mojej żony.
   Kłótnie spowodowały, że inwestycji zaczął się przyglądać nadzór budowlany, najpierw nowotarski, następnie - po reformie administracyjnej i przejściu Jordanowa do powiatu suskiego - w Suchej Beskidzkiej. Morawowie twierdzą, iż od kilkunastu lat urzędnicy pracują pod dyktando Wita Wójtowicza, który był niegdyś lokalnym dygnitarzem. Urzędnicy bronią się, zasłaniając przepisami. Trudno nie zauważyć, że opieszałość w ostatecznym rozstrzygnięciu sprawy działa na zasadzie sprzężenia zwrotnego, eskalując sąsiedzkie spory. Morawowie byli pozywani przed sąd kilkakrotnie i skazywani na różnego rodzaju kary, przy czym najbardziej dotkliwe, ze względu na niewielkie dochody rodziny, były grzywny.
   - Syna państwa Morawów czeka kolejny pozew, bowiem usiłując rozbić mur nie tylko zagroził naszemu bezpieczeństwu, ale i wykrzykiwał pod moim adresem, przy świadkach, groźby karalne - zapowiada Wit Wójtowicz.

Gdzie są pieniądze?

   Trzy lata temu ówczesny małopolski wojewódzki inspektor nadzoru budowlanego uznał za uzasadnione zażalenie Edwarda Morawy na przewlekłość postępowania administracyjnego w wykonaniu powiatowego inspektora nadzoru budowlanego w Suchej Beskidzkiej. Suski inspektor ponowił wezwanie do wykonania ekspertyzy stanu budynku, uzależniając od jej wyników decyzję o zezwoleniu bądź nie na kontynuowanie prac budowlanych na piętrze budynku przy ul. Piłsudskiego.
   Edward Morawa zlecił wprawdzie wykonanie oceny, tyle że według nadzoru nie ma ona cech ekspertyzy. Inwestor wykazuje dobrą wolę, lecz nie ma pieniędzy na takie opracowanie, dlatego też inspektor zdecydował się na ściąganie należności w ratach na poczet wykonania tego dokumentu.
   Po naszym zeszłorocznym reportażu wydawało się, że sprawy idą ku lepszemu. Państwo Morawowie znaleźli potencjalnego wykonawcę ekspertyzy i wystąpili do suskiego nadzoru o zwrot wpłacanej latami kwoty, żeby móc wypłacić projektantowi zaliczkę.
   - Powiatowy inspektor, podczas spotkania z nim, stwierdził, że nasz inżynier nie ma odpowiednich uprawnień. Poza tym odmówił wypłacenia naszych pieniędzy! - skarży się Janina Morawa.
   - Jestem pewien, że gdybym tę kwotę wypłacił, ekspertyza nigdy nie zostałaby wykonana - mówi Zygmunt Jońca. - Pracuję w nadzorze od 35 lat i różne dziwne rzeczy widziałem. Z perspektywy czasu żałuję, że już kilka lat temu nie wydałem decyzji o przywróceniu tamtego budynku do stanu pierwotnego. Miałbym dzisiaj spokój.
   - Zachowanie inspektora jest dla mnie szokujące! - twierdzi przewodniczący Gancarz. - Nie może być tak, że urzędnik państwowy decyduje, jak obywatel ma wydawać swoje prywatne pieniądze. Słyszę, że ekspertyza ma kosztować 2,5 tys. złotych! Na wydatek w tej wysokości państwa Morawów nie stać! Znalazłem w Makowie Podhalańskim osobę z uprawnieniami, która skłonna jest sporządzić ekspertyzę za 1,5 tys., ale są potrzebne środki przynajmniej na zaliczkę!
   Pod koniec zimy rozmawialiśmy na ten temat z małopolskim inspektorem nadzoru budowlanego.
   - W Suchej szukają tych pieniędzy, bowiem przy okazji reorganizacji trafiły prawdopodobnie na inne konto - powiedział nam Janusz Żbik.

Co dalej?

   - Pieniądze są - twierdzi inspektor Jońca - ale z pewnością nie wystarczą na wykonanie ekspertyzy. Z ogólnej kwoty byliśmy zmuszeni potrącić kilkusetzłotową grzywnę i zostało 900 złotych. Wypłacę je wykonawcy, kiedy będę miał ekspertyzę na biurku.
   Co do sumy zgromadzonej przez rodzinę z Jordanowa, panują w Suchej różne opinie.
   - Według moich obliczeń, nawet po potrąceniu grzywny powinno zostać 1,2 tys. złotych - przekonuje Tadeusz Gancarz. - Dlaczego nikt ani słowem nie wspomina o konieczności wypłacenia odsetek?
   Jordanowski pat wydaje się należeć do tych, które nigdy nie będą miały końca. Zwłaszcza szczęśliwego. Ale czy rzeczywiście musi tak być?
   - Jestem zaskoczona, że jakakolwiek sprawa, prowadzona przez naszych pracowników może trwać tak długo - mówi Danuta Kossobudzka, rzeczniczka Głównego Urzędu Nadzoru Budowlanego w Warszawie. - Owszem, zdarzają się postępowania przewlekłe, co wynika zazwyczaj z sąsiedzkich sporów, ale 14 lat to jest z pewnością krajowy niechlubny rekord. Przekażę artykuły "Dziennika Polskiego" dyrektorowi generalnemu GUNB, żeby zapoznał się z tą historią osobiście.
   Ostatnio w roli mediatora pomiędzy familią Morawów a powiatowym nadzorem budowlanym usiłował wystąpić Andrzej Pająk, starosta suski.
   - Z reguły staram się bronić urzędników, ale w tym przypadku zostałem zbulwersowany traktowaniem obywatela - mówi gospodarz powiatu. - Wprawdzie nie jestem bezpośrednim przełożonym powiatowego inspektora nadzoru budowlanego, ale postanowiłem wystąpić z wnioskiem o zmianę personalną na tym stanowisku.
   Może w konsekwencji Morawowie przestaną wchodzić do domu po drabinie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski