Kto zapłaci

Być może niejednego z jeżdżących po polskich drogach ucieszyło to, że mamy nowego ministra transportu. Został nim przecież ten sam polityk, który swego czasu pełnił w rządzie Jerzego Buzka funkcję pełnomocnika do usuwania skutków - być może poradzi sobie ze skutkami wieloletnich zaniedbań w remontowaniu polskich szos. Już zresztą zapowiedział, że poprawę nawierzchni drogowych i modernizację sieci komunikacyjnej uważa za swoje priorytetowe zadania. Za dodatkowy plus uważać można także to, że jest nowym ministrem transportu, a jak powszechnie się mawia - nowa miotła lepiej zamiata. Ideałem byłoby, gdyby jeszcze potrafił rozwiązać problem egzekwowania kar od kierowców ciężarówek - przede wszystkim tych, które przez Polskę jadą tranzytem - za przekroczenie dopuszczalnej normy nacisku na oś. Dotychczas bowiem wielu transportowców notorycznie ładuje za dużo (bywa, że i o kilka ton!) i uchodzi im to bezkarnie. A nie trzeba przypominać, jak fatalnie wpływa to na stan nawierzchni. Boję się jednak, iż pieniądze, które mogłyby pójść na remont dróg, nadal nie będą ściągane z dewastatorów, ale - starym zwyczajem - z ogółu zmotoryzowanych. Krążą już słuchy, że rząd przygotowuje projekt podniesienia cen paliwa o kilka, a nawet kilkanaście groszy na litrze, z przeznaczeniem tych kwot właśnie na poprawę stanu nawierzchni na naszych rozjeżdżonych szosach. Może więc przedwczesna byłaby radość z przyjścia nowego ministra? Bo i cóż nam z tego, że nowa miotła lepiej zamiata, skoro - niezależnie od tego czy nowa, czy stara - każda miotła wymiata przede wszystkim nasze kieszenie?