MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ksiądz profesor z „terapeutyczną gębą”

Rozmawiał Włodzimierz Knap
Ks. prof. Józef Tischner
Ks. prof. Józef Tischner fot. Anna Kaczmarz
Rozmowa 12 marca 1931 r. urodził się Józef Tischner, wybitny filozof Człowiek mądry, przyjazny jak o nim mówiono, lubił chodzić „po manowcach”.

- Gdy słyszy Pan „Józef Tischner”, co przychodzi Panu na myśl?

- Mój mistrz filozoficzny, mądry i niezwykle ciekawy człowiek. Potrafił czarować nie tylko głębią myśli, lecz też głosem. Na swojej scenie, jako wykładowca, był niczym Robert de Niro czy Marlon Brando. Dla mnie był, jest i będzie szalenie ważny. Gdy dziś piszę teksty filozoficzne, zastanawiam się, jak on by je odebrał, za by co mnie skrytykował. Ks. prof. Józef Tischner jest też kimś, kto, dzięki Bogu, chodził po manowcach, budził kontrowersje, uchodził za heretyka.

- Dzięki Bogu?

- Bo wybitni myśliciele nie mogą nie schodzić na manowce myśli. Nie można być kimś wielkim, jeśli chodzi się po utartych ścieżkach, nie rozwściecza się innych.

- Kiedy spotkaliście się?

- To był najpewniej rok 1978, gdy pisałem doktorat z filozofii. Wtedy ks. dr. hab. Józefa Tischnera polecił mi najpierw Jasio Galarowicz, a następnie prof. Władysław Stróżewski. Tischner przyjął mnie na seminarium, które dla 5-6 osób prowadził w salce u św. Anny.

- Był na nim wymagający?

- To był czas, gdy fascynował go Hegel. Na seminarium zadał nam do przeczytania „Fenomenologię ducha”, a potem udawał zaskoczenie, że ją przeczytaliśmy. „Na studiach doktoranckich jesteście, a jeszcze czytacie” - żartował. Lecz już całkiem poważnie zwierzał się nam, że długo nie był w stanie wyjaśnić klerykom, na czym polega koncepcja dobrej i wolnej woli u Kanta. Tak było do czasu, gdy wpadł na pomysł, by przypomnieć im słowa góralskiej piosenki, w której Jasiek zwraca się do Maryśki: „Ani ja nie twój, ani ty nie moja; czy mnie przenocujesz, dobra wola twoja”.

„I wtedy klerycy zrozumieli, czym jest wolna wola u Kanta” - mówił nam Tischner. Zresztą anegdotami, przypowieściami sypał. Niektóre były dość pikantne, lecz ręczę, że były mądre i z ducha ewangeliczne, jak choćby ta opowiadana przez niego w czasie stanu wojennego, gdy niemal wszystkich ogarnęło przygnębienie: „Była powódź. Ja idę przez most w Klikuszowej. Na nim stoją dwaj bacowie i patrzą na wystający z wody kapelusz, który porusza się raz w jedną, raz z drugą stronę. Pytam ich, co to jest?

To Franek Gąsienica - odpowiadają. Powiedział, że p... powódź i będzie orał”. Tischner tą przypowieścią tchnął w słuchaczy optymizm, ucząc, że nawet w czasie strasznym nie można marnie żyć. Od niego oczekiwało się, że powie coś mądrego, śmiesznego, da nadzieję.

- Z siebie potrafił się śmiać?

- I to jak. Pytał mnie o ocenę jego tekstów. Kiedyś odpowiedziałem mu: „Księże profesorze, w tym tygodniu wszystko się udało. Jak to udało? - zapytał. Bo ksiądz napisał poważny artykuł i wygłosił homilię u św. Anny, a nie na odwrót, jak bywało”. Był rozbawiony.

- Od 1980 r. dopadła go sława.

- I nie potrafił odmawiać. Może gdyby umiał, jeszcze więcej osiągnąłby na polu filozofii.

- Swoje miejsce w dziejach polskiej filozofii ma jednak.

- To wybitny filozof. Zauważę przy tym, że w PRL w Krakowie filozofia, zwłaszcza fenomenologia, stała na arcywysokim poziomie. Był genialny Roman Ingarden, jego uczniowie, m.in. Danuta Gierulanka, Władysław Stróżewski, Adam Węgrzecki, Andrzej Półtawski, Tischner, nieco z boku stał Karol Wojtyła. Inny nurt filozofii uprawia Jan Woleński.

- W latach 80. i 90. Tischner uchodził za tego, który wypowie się jak mędrzec.

- Tak. Zdawał sobie sprawę, że wszystko, co powie, jest pilnie słuchane, komentowane. Jednocześnie jako kapłan musiał się mitygować. W latach 80. nie było w Polsce księdza, którego głos znaczyłby równie dużo co ks. Tischnera. W latach 90. też brzmiał niczym dzwon Zygmunta. Ludziom był bliski też przez to, że prawdziwie rozumiał nasze słabości, ale też wiedział, czym jest potęga miłosierdzia, nie w teorii, lecz w praktyce.

Ateiści i agnostycy też kierowali się ku niemu. Znana była jego przyjaźń z Janem Szewczykiem, marksistą. Z prof. Woleńskim, ateistą, pięknie się spierali. Największy wpływ na niego miał chyba jednak prof. Antoni Kępiński, psychiatra. Gdy na początku lat 70. Kępiński umierał na raka, w szpitalu odwiedzał go Tischner. Kiedyś zapytał go, czy nie przychodzi za często, nie męczy go swoją obecnością. Znakomity psychiatra odpowiedział: „Józek, przychodź jak najczęściej, bo ty masz taką terapeutyczną gębę”. Bo miał twarz, która budziła zaufanie, promieniała dobrocią, otwartością na innego.

- Był jednak i to przez różne środowiska szkalowany?

- Bo taki człowiek jak on musiał budzić również niechęć, a nawet nienawiść. Wielki człowiek nigdy i nigdzie nie ma dobrze. Radził, byśmy nigdy z niczego się nie tłumaczyli. Radę zilustrował tak: „Kiedyś przyjechała do mnie piękna kuzynka. Wybrałem się z nią Pod Gruszkę. Tam szatniarz szepcze do mnie: Ale ksiądz piękną dziewuchę sobie przygruchał. Tłumaczę, kim ona jest, a on mruga i mówi: Mnie się ksiądz dobrodziej nie musi tłumaczyć. Od tamtego czasu z niczego nie tłumaczę się”. On słynął z takich mądrościowych przypowieści.

CV
Dr Jerzy Bukowski,
filozof, wykłada w Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie, autor m.in. „Zarysu filozofii spotkania”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski