- W dzielnicy V Krowodrza opozycja alarmuje, że wśród radnych są osoby, które nie są stąd, nie znają dzielnicy, a mają decydować o jej losach. Nie mieszkały tu w dniu wyborów, a tego wymagają nowe statuty dzielnic Pana autorstwa. Czy można wrócić do dawnego wymogu zameldowania, które było wyższą poprzeczką niż tylko złożenie deklaracji, że się mieszka na terenie dzielnicy?
- Nie. Ten przepis wynika wprost z wyroku Trybunału Konstytucyjnego oraz orzecznictwa Naczelnego Sądu Administracyjnego. Zarówno TK, jak i NSA stoją na stanowisku, że prawa obywatelskie nie mogą być uzależnione od wypełnienia bądź nie obowiązku administracyjnego, jakim jest meldunek. Dlatego prawa wyborcze wiążą się z miejscem zamieszkania. Rzeczywiście jest tu pewne pole do nadużyć, ale też sytuacja w dzielnicy V jest specyficzna.
- Co Pan przez to rozumie?
- Opozycja próbuje szantażować radnych z grupy rządzącej składaniem wniosków do sądu. Próbuje tym samym przejąć władzę poprzez zmianę składu rady. Takie działanie w organie pochodzącym z demokratycznych wyborów jest niedopuszczalne. Podstawą weryfikacji praw wyborczych jest wpis do rejestru wyborców. I w przypadku radnych, o których tutaj mowa, wpisy do rejestru potwierdzają, że w dniu wyborów byli mieszkańcami Krowodrzy.
- Ale niektórzy z nich wpisali się do rejestru tuż przed wyborami.
- Takie jest prawo. Na etapie prac nad statutami proponowałem, aby wprowadzić wymóg stałego zamieszkiwania - ale na terenie miasta. I wtedy startujemy z dzielnicy, z jakiej chcemy, a mieszkańcy decydują, czy dana osoba spełnia kryteria, by być dobrym radnym.
- Myśli Pan, że warto ponownie rozważyć takie rozwiązanie?
- Radni go nie chcieli. Ale jeśli miałbym proponować jakieś zmiany, to uważam, że powinniśmy wrócić do tego pomysłu.
- Ale może to prowadzić do upolitycznienia rad, rejestrowania kandydatów partii także w dzielnicach, gdzie brak ich działaczy?
- Takie zagrożenie istnieje i był to argument podnoszony podczas prac nad statutami. Ale skoro kwestia zamieszkiwania na terenie dzielnicy jest problematyczna, można o tym rozwiązaniu podyskutować.
- Kiedy można by rewidować zapisy statutów?
- Z przewodniczącymi dzielnic uzgodniliśmy, że nie będziemy w tej kadencji zmieniać statutów. Każdej reformie trzeba dać czas. W marcu przedstawię Radzie Miasta podsumowanie pierwszego roku obowiązywania nowych statutów - tego, co się zmieniło. A pozytywna zmiana jest zauważalna. Dotąd dzielnice starały się realizować dużo małych zadań, teraz koncentrują środki na większych i bardziej oczekiwanych przez mieszkańców przedsięwzięciach. Spowodowały to zmiany w statutach, bo daliśmy dzielnicom większą swobodę dysponowania pieniędzmi.
- A jednak mieszkańcy w ogóle nie zgłaszają projektów uchwał, co umożliwiają nowe statuty.
- Angażują się za to w budżet obywatelski.
- Jego ocena nie jest jednoznaczna. Kuleje realizacja zadań, można usłyszeć oskarżenia, że wygrywają projekty radnych.
- Widocznie ci radni mają przebicie w społeczności lokalnej, realizują swój program poprzez budżet obywatelski. To narzędzie jest szczególnie ważne dla radnych z opozycji. Dzięki niemu mogą oni spełniać swoje obietnice często wbrew układom funkcjonującym w danej dzielnicy. Dlatego nie można im tego zakazać. Mamy manierę krytykowania budżetu obywatelskiego, a ja myślę, że tegoroczna edycja pokaże, że przez dwa lata wszyscy uczyliśmy się tego narzędzia, a teraz będą efekty.
- Mieszkańcy nie znają radnych, rzadko się z nimi kontaktują, a w niektórych radach dzielnic trwają zaciekłe wojny. Mamy kryzys w dzielnicach?
- Kryzys trwał w zeszłej kadencji, było widać, że dzielnice potrzebują nowego wiatru. Dlatego zaproponowaliśmy nowe statuty. Dziś mamy nowe dzielnice zadaniowe. Ich działalność została zdynamizowana. A spory? Taka już przywara dzielnic, że radni biorą się za łby.
- A może to kwestia obecności partii w radach? Nie powinno to być miejsce dla społeczników, nawet pozbawionych diet?
- Bywa, że w dzielnicach członkowie jednej partii występują przeciwko sobie. Co do diet - na samym początku ich nie było i… powstały bodaj cztery rady na 18 dzielnic, brakowało kandydatów i zainteresowania.
- W tym roku mija 25 lat, odkąd mamy 18 dzielnic. Ten podział bywa krytykowany. Czas pomyśleć o zmniejszeniu ich liczby?
- Oczywiście, że tak. Tylko nikt dotąd nie zaproponował takiej zmiany, która miałaby szansę być przyjęta. Przy tworzeniu nowych statutów lekko korygowaliśmy granice dzielnic i już to wywołało kontrowersje. Ja chciałbym, żeby dzielnice były równe powierzchniowo i liczbowo. Dziś Łagiewniki to 15 tys. mieszkańców, a Prądnik Biały - 70 tys. mieszkańców. Trudno tak różnym dzielnicom przekazywać te same kompetencje i oczekiwać, że tak samo będą realizowały swoje zadania. Według mnie w Krakowie powinno być dwanaście dzielnic, każda licząca około 60 tys. mieszkańców.
- A co z liczbą radnych dzielnic?
- Jest ich za dużo. Rada Miasta zeszłej kadencji chciała zmniejszenia liczby mandatów o jedną trzecią. Jednak ustawa o samorządzie gminnym na to nie pozwala, uzależniając mandaty od liczby mieszkańców.
- Ustawy można zmieniać…
- Wnioskowaliśmy o to do Sejmu, ale niestety sprawa ugrzęzła w komisjach, a w nowej kadencji parlamentu już o tym nikt nie myśli.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?