Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krakowski Romulus. Przez kilka lat wychowywał się z wilkiem z lasu

Małgorzata Mrowiec
Małgorzata Mrowiec
Stanisław Drabczyński (pierwszy z prawej) przed laty na podwórku, po którym biegał Kazan...
Stanisław Drabczyński (pierwszy z prawej) przed laty na podwórku, po którym biegał Kazan... repro. Anna Kaczmarz
Natura. Dzieci kochały Kazana. Spały z nim w łóżku, próbowały tresować. Gdy podrósł, jadło się rosoły z kur, które przydusił dla zabawy. Wilk też... pilnował owiec. Bywał nieokiełznany. - Ludzie mówili: mają Drabczyńscy psa, ale taki trochę walnięty - wspomina pan Stanisław.

Historia zaczyna się, gdy Stanisław Drabczyński - dzisiaj krakowski architekt - ma 8 lat. Mieszka z rodzicami i dwiema siostrami w sercu Zakopanego. Wtedy, na początku lat 50., jest to małe miasteczko. Z Krupówek widać Giewont jak na dłoni (teraz trzeba się za nim rozglądać), a na Równi Krupowej, która obecnie jest parkiem, pasą się barany. Do rodziców Stasia, którzy bardzo kochają zwierzęta, przychodzi znajomy i przynosi szczeniaka. Ale nie zwykłego: dzikiego wilczka.

- Ten człowiek polował na lewo, górale na takiego mówią raubszyc. I znalazł gdzieś szczenięta wilka w gnieździe. Czy wcześniej ustrzelił wilczycę? Nie wiem, pewnie tak. Zabrał te „pieski”, jeden trafił do nas. Dostał na imię Kazan - opowiada Stanisław Drabczyński.

W ich domu i na góralskim podwórku zawsze były jakieś psy. Na przykład biały szpic Roland, zostawiony przez Żydów, których rodzina Drabczyńskich przechowywała w czasie okupacji, a którzy w pewnym momencie zebrali się, żeby uciekać na Węgry. Roland był niesamowicie inteligentny i wytresowany. Szczekaniem alarmował mamę Stasia, gdy wystawiony na pole maluch zaczynał płakać, bo wymagał przewinięcia.

Podobnie jak psy tej rodziny, również wilk mógł biegać swobodnie i nie trafił na łańcuch. Dzieci strasznie kochały Kazana. On lubił się bawić, one go rozpieszczały. Staś wraz z młodszą siostrą spali z Kazanem w łóżku, wilk pakował im się pod kołdrę.

- Podobnej historii z Zakopanego nie znam. Ale z Rzymu - tak. Czuje się Romulusem - żartuje Stanisław Drabczyński, nawiązując do legendy o wilczycy, która zajmowała się założycielami Rzymu.

Nie zachowało się zdjęcie Kazana, możemy sobie tylko wyobrażać tego szarego wilka w góralskim obejściu, który przywiązał się do rodziny jak zwyczajny pies. Za swojego pana uważał ojca pana Stanisława. Któregoś razu, by go powitać po dwóch dniach nieobecności, wilk jednym susem przebił się przez dwie szyby przeszklonej werandy.

- Robił wrażenie jednak dzikiego psa. Sąsiedzi wiedzieli, że to wilk. A inni ludzie mówili: mają Drabczyńscy psa, ale taki trochę walnięty - wspomina pan Stanisław.

Siostry Drabczyńskie podjęły raz próbę tresury Kazana. Położyły na ziemi kawał surowego mięsa, tuż pod jego nosem. Widać było, że wilk aż trzęsie się na ten widok, ale usłuchał komendy: „Nie rusz!”. Dopiero kiedy pozwoliły, rozprawił się z nim jednym chapnięciem. Tresura jednak nie była kontynuowana.

Gdy wilk kiedyś łapał pszczoły na szybie, jedna użądliła go w nasadę języka. Dostał szału. Nie dał się dotknąć. Pozwolił na to dopiero starszej siostrze Stanisława, nastolatce z zacięciem medycznym. Zaczekał aż wróci ze szkoły i wyjmie żądło. Teraz tamta dziewczyna z Zakopanego, a dziś mieszkanka Kanady Barbara Karanka wspomina: - Był naprawdę pięknym psem-wilkiem i przyjacielem. Kaganiec nosił dumnie, ale jakoś zawsze wiszący z boku głowy. Niestety, był „owcojadem” i nie tolerował milicjantów ani poczciarzy.

Gdy odezwał się zew krwi

Faktycznie, nie znosił mundurowych. Listonosz w związku z tym starał się nie zbliżać. Raz Kazan skoczył na milicjanta, zapewne w ramach zabawy, bo jeszcze nie skakał wtedy do gardła. Milicjantowi spadła czapka. Przyszedł do Drabczyńskich, zagroził sądem za to, że godło - czyli orzełek na jego czapce - poniewierało się po ziemi.

- Łapówka załatwiła sprawę, już nie było problemu z poniewierającym się godłem. Ale Kazan jakoś w tamtym czasie zaczął być uciążliwy dla rodziców przez to, że atakował i były tego skutki finansowe - mówi pan Stanisław.

Zaczynało się od gonienia i przyduszania kur sąsiadów. Rodzina płaciła za kury i jadła kolejne przygotowane z nich rosoły. Ale któregoś dnia Kazan na Równi Krupowej (a Drabczyńscy mieszkali na jej obrzeżu) capnął pasącego się tam barana. Za barana, w efekcie sprawy sądowej, trzeba było zapłacić. Na tym jednym zresztą się nie skończyło. - Zagryzał. Odezwał się w nim zew krwi - podsumowuje krakowski Romulus.

Wilk - pasterzem

Drabczyńscy mieli znajomych górali na Cyrhli, kilka kilometrów od centrum Zakopanego.

Postanowili oddać do nich Kazana po bodaj trzech latach trzymania go w domu.

Staś oczywiście tęsknił za swoim „psem”. - Wiedziałem tylko, że gdzieś został zabrany. Ale z jakiejś rozmowy skojarzyłem, że Kazan jest na Cyrhli. Więc - poszedłem tam z kolegą - wspomina Stanisław, który był wtedy 11-latkiem.

Chłopcy dotarli na Cyrhlę, bez trudu wypatrzyli wilka: na łańcuchu, w budzie. Na wołanie „Kazan, Kazan!” zwierzę urwało łańcuch i razem z nim przybiegło, zachwycone. Ruszyli razem w kierunku Zakopanego.

- Idziemy, trzymam go za łańcuch, on szaleje! Doszliśmy na Koziniec (teraz to centrum Zakopanego, są tam wyciągi) i jak byliśmy już w lesie, myślę: puszczę Kazana. I puściłem - relacjonuje pan Stanisław.

W tym momencie wilk jak strzała wystartował w dół. A tam, na dole, pasły się krowy... Drabczyński wspomina górala, który ich pilnował, a na widok wilka uciekał tak, że nogami nie dotykał ziemi. Kazan tymczasem doskoczył i wsiadł na którąś krowę. Chłopcy zwiali, widząc to wszystko.

Staś nie przyznał się w domu, gdzie był i nie opowiedział, co zaszło. Wieczorem nagle - skrobanie do drzwi. W drzwiach Kazan, cały we krwi. Rodzina myśli, że wpadł pod samochód. Myje go, kąpie w wannie. - A ja wiedziałem, że to była krew krowia, nie jego... - mówi pan Stanisław.

Gospodarze z Cyrhli odebrali Kazana, ale wkrótce uciekł i wrócił do „swoich”. Sytuacja się powtarzała i trzeba było uznać, że Cyrhla to już spalony adres, skoro Kazan zna trasę powrotną.

Rodzice Stasia mieli też znajomego bacę w Chochołowie, zresztą człowieka, który też kochał zwierzęta. Opowiedzieli mu o wilku, a baca zgodził się go zabrać. Przewiózł Kazana do siebie w worku i na furze z sianem, tak, by nie zapamiętał zapachów i nie umiał odnaleźć drogi do Zakopanego.

Z opowieści rodziców pan Stanisław wie, że baca z Chochołowa wziął raz Kazana na polowanie. Był niezwykle sprawny! Ale pożytku z niego nie było: gnał do ustrzelonej kuropatwy, ale nie aportował, tylko wracał z piórkami na pysku i merdał ogonem.

Po dłuższym czasie nowy właściciel Kazana zaryzykował i wziął wilka na halę, na... wypas. Zastanawiał się, czy, jeśli podejdą wilki, ucieknie ze swoimi pobratymcami. A może właśnie swojemu krewniakowi inne wilki nie będą podkradać owiec?

I tak Kazan z lasu został pasterskim stróżem na hali. Przez wiele lat pełnił tę służbę. Ani jednej owcy w tym czasie wilki nie zjadły bacy. A wcześniej zwykle w sezonie jedną czy dwie tracił. Kazan od bacy nie uciekł. Dożył u niego około 10 lat.

- A teraz to nasze psisko pewnie merda ogonem w niebie - mówi Stanisław Drabczyński. - To był członek naszej rodziny - podkreśla.

Pokorne nie będą

Nie inaczej musiał czuć sam Kazan. Potwierdza to znawca wilków dr Robert Mysłajek z Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego, wiceprezes Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”: - Jeżeli ci ludzie wychowywali wilka od szczeniaka, traktował ich jak rodzinę.

Dzieje się tak dlatego, że wilczki właśnie w tym najmłodszym okresie, mając kilka tygodni, zaczynają się socjalizować z istotami, z którymi się wychowują. W tym konkretnym wypadku - z ludźmi.

Również dlatego nie należy się dziwić, że Kazan nie wrócił do lasu. To człowiek był dla niego naturalnym partnerem, nie potrafiłby się dogadać z wilkami. Nie znałby języka, którym miałby się z nimi porozumieć, do tego pachniałby ludźmi.

- Natomiast wilk nie będzie się nigdy zachowywał tak jak pies - zaznacza Robert Mysłajek. Doskonale widać to w doświadczeniach porównujących zachowania psów i dzikich wilków. Gdy dostają zadanie, wilki wykonują je samodzielnie, a psy czekają, aż człowiek powie im, co mają robić.- To jest zasadnicza różnica. Wilczki, kiedy podrosną, są bardziej samodzielne i nigdy nie będą tak pokorne i posłuszne jak psy - mówi naukowiec.

Kiedyś uważano, że wilki żyją w grupach, które są bardzo hierarchiczne i opierają się na agresji. W rzeczywistości żyją one w rodzinach. Dla biologa historia Kazana jest smutna, bo przebywając wśród ludzi, wilk nie zrealizował się jako ojciec, przewodnik grupy rodzinnej.

W latach 50., do których przenosi nas historia Kazana, wilk był wyjęty spod prawa, Aż do lat 70. każdy mógł wilka, jako szkodnika atakującego zwierzęta gospodarskie, zabić, wypłacano nawet za to nagrody. W efekcie w Polsce zostało wtedy około 70 osobników.

Przygarnięcie wilka jest dziś zabronione. Ale wtedy może Kazanowi uratowano życie? - Może. Jednak najlepszym rozwiązaniem byłoby odniesienie go z powrotem. Ale jeżeli nie żyli jego rodzice - to faktycznie - mówi biolog.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski