MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Koncert życzeń

Redakcja
Lada chwila ktoś wystąpi z projektem zorganizowania w Miechowie letnich igrzysk olimpijskich 2056 r. W naszym ubogim i wydawałoby się szarym kraju nie ma miesiąca, by ktoś nie wystąpił publicznie z projektem tak śmiałym, że swoim rozmachem aż dech zapiera. Niektóre idee żyją krótko niczym mucha owocówka i to przede wszystkim w mediach. Inne jednak przeradzają się w czyn. Zawiązują się komitety organizacyjne, honorowe patronaty. Powstają biura, pojawiają się etaty, mniejsze lub większe pieniądze do wydania i zarobienia. Cały ten zgiełk nie oznacza oczywiście, że przedsięwzięcie zakończy się sukcesem. Jak w słowach piosenki: nie chodzi o to by złowić króliczka, ale by gonić go.

Adam Rymont

Adam Rymont

Lada chwila ktoś wystąpi z projektem zorganizowania w Miechowie letnich igrzysk olimpijskich 2056 r.

W naszym ubogim i wydawałoby się szarym kraju nie ma miesiąca, by ktoś nie wystąpił publicznie z projektem tak śmiałym, że swoim rozmachem aż dech zapiera. Niektóre idee żyją krótko niczym mucha owocówka i to przede wszystkim w mediach. Inne jednak przeradzają się w czyn. Zawiązują się komitety organizacyjne, honorowe patronaty. Powstają biura, pojawiają się etaty, mniejsze lub większe pieniądze do wydania i zarobienia. Cały ten zgiełk nie oznacza oczywiście, że przedsięwzięcie zakończy się sukcesem. Jak w słowach piosenki: nie chodzi o to by złowić króliczka, ale by gonić go.
   W ostatnich latach najgłośniejszą bodaj klapą zakończył się pomysł zorganizowania w Zakopanem zimowych igrzysk olimpijskich. Od początku krytykowany przez ekologów, intelektualistów i ludzi trzeźwo oceniających możliwości stolicy Tatr, zyskał jednak poparcie władz centralnych.
   Hasło: zróbmy olimpiadę, padło w 1993 r., po zakończeniu zakopiańskiej uniwersjady, czyli zimowych igrzysk studentów. Dwa lata poźniej powstał Związek Międzygminny Zimowa Olimpiada 2006, w którym oprócz przedstawicieli Zakopanego znaleźli się samorządowcy z: Krakowa, Nowego Targu, Poronina, Kościeliska i Szczyrku. Jesienią 1997 r. przeprowadzono w Zakopanem referendum, które miało wykazać siłę społecznego poparcia dla olimpijskich aspiracji miasta. "Za" opowiedziało się ponad 80 proc. głosujących; co prawda po uwzględnieniu frekwencji stanowiło to niespełna jedną trzecią wszystkich mieszkańców, ale kilka miesięcy później Polski Komitet Olimpijski oficjalnie zgłosił chęć zorganizowania w Zakopanem XX Zimowych Igrzysk Olimpijskich 2006 r.
   Entuzjaści olimpiady w Tatrach triumfowali. Ich zapału nie zgasił protest kilkunastu luminarzy świata kultury, m.in. Czesława Miłosza, Wisławy Szymborskiej, Stanisława Lema i Ryszarda Kapuścińskiego, którzy w liście skierowanym do premiera, prezydenta, a także Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego alarmowali, że "chcąc zorganizować w tysiąc razy mniejszych od Alp Tatrach igrzyska olimpijskie, traktujemy te góry jak produkt, który ma przynieść wielkie zyski, a po wykorzystaniu stanie się kolejnym śmieciem na wysypisku cywilizacji". Więcej krwi napsuł im dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego Wojciech Gąsienica-Byrcyn, który spokojnie argumentował, że rozegranie konkurencji olimpijskich na terenie TPN, niezależnie od wszelkich racji wynikających z zasad ochrony przyrody, jest niezgodne z obowiązującym w Polsce prawem.
   Byrcyn mącił, pięknoduchy protestowały, sceptycy mówili coś o dłoni i kaktusie, ale karawana jechała dalej. Podczas konferencji prasowych przedstawiciele komitetu kandydatury prezentowali projekty wioski olimpijskiej i sugerowali, że zwycięstwo Zakopanego w rywalizacji z: Helsinkami, Sionem, Turynem, Klagenfurtem jest właściwie przesądzone, również z bliżej nie określonych powodów politycznych. Lokalni notable jeździli po świecie, zapoznając się u źródła z problematyką organizacji wielkich imprez sportowych. Dobrego samopoczucia nie zmąciła nawet wizyta delegacji MKOl. Jej rezultaty uznano za sukces, chociaż goście długo tkwili w korku na "zakopiance" i nie umknął im również konflikt z dyrekcją TPN.
   Godzina prawdy wybiła dopiero w czerwcu 1999 r., podczas ostatecznej prezentacji miast-kandydatów w Seulu. Do stolicy Korei udała się nader liczna grupa polskich oficjeli. Olimpiadę dostał Turyn. Porażka? Skądże. Zgodnie z olimpijską dewizą najważniejszy jest przecież udział...
   Olimpijskie fantazje Zakopanego kosztowały ładnych parę milionów złotych. Nie odstraszyło to innych marzycieli. W 1999 r. zrodziła się koncepcja zorganizowania zimowych igrzysk 2014 r. w Karkonoszach i Górach Izerskich. Na każde trudne pytanie miejscowi radni znajdowali łatwą odpowiedź. Lokalne drogi są wąskie, kręte, a ich sieć słabo rozwinięta? Wybudujemy tunel pod Karkonoszami. Zimy w tej części kraju są od dawna ciepłe i bezśnieżne? Należy opracować metodę produkcji sztucznego śniegu w temperaturach powyżej zera stopni Celsjusza. Wskutek silnych wiatrów bardzo często nie funkcjonują wyciągi narciarskie? Osłonimy je specjalnymi ścianami. W tej sytuacji za zupełnie bagatelny można uznać problem braku szczytów odpowiednio wysokich i stromych, by dało się na nich wytyczyć trasy biegu zjazdowego.
   Z igrzyskami w 2014 r. może być jednak kłopot, ponieważ zainteresowanie tym samym terminem zgłosił ostatnio... Kraków, tym razem samodzielnie. Co prawda najwyższym wzniesieniem w Krakowie jest kopiec Kościuszki, a właściwie to, co z niego zostało, ale w końcu taki Turyn też gór nie ma, a olimpiadę dostał. Zresztą, jak przekonywał prezydent miasta, konkurencje alpejskie zawsze można zorganizować w Innsbrucku, do którego samolotem leci się dużo krócej niż jedzie samochodem do Zakopanego. Zabrzmiało to, jak zresztą cały pomysł igrzysk pod Wawelem, jak żart i tak zostało potraktowane przez opinię publiczną.
   Do zorganizowania olimpiady - letniej - od dawna przymierza się Warszawa. Żarliwym propagatorem tej idei jest były znakomity szermierz, a obecnie wybitny architekt Wojciech Zabłocki, który roztacza wizję zielonych igrzysk z arenami sportowymi "nanizanymi jak korale wzdłuż naturalnych brzegów Wisły". - Inicjatywa jest fascynująca - zachwycał się przed laty ówczesny prezydent miasta. Poparła ją również Rada Warszawy. Delegacja samorządu poleciała do Seulu, by obejrzeć tamtejsze obiekty olimpijskie. - Co konkretnego dał panu ten wyjazd? - pytała dziennikarka jednego z uczestników wycieczki do Azji. - Wiem teraz, że dużym wysiłkiem w ciągu kilku lat można bardzo dużo zrobić przy odpowiedniej koordynacji szczebla rządowego i władzy lokalnej - odrzekł rezolutnie urzędnik warszawskiej gminy Centrum.
   Pierwotnie planowano, że nadwiślańska olimpiada miałaby się odbyć w roku 2012. Później przezornie zrezygnowano z wyznaczania konkretnej daty, odwlekając w ten sposób moment przebudzenia z pięknego snu.
Związane ze sportem rojenia nie ograniczają się do igrzysk olimpijskich. Niekiedy mają nieco skromniejszy wymiar. Na przykład wielkiego stadionu piłkarskiego, z rozsuwanym dachem i podgrzewaną murawą lub równie monumentalnej, najnowocześniejszej w Europie hali za ponad 100 milionów dolarów. Niezrażeni niepowodzeniami z olimpiadą zakopiańczycy przygotowali kolejny, śmiały projekt - stworzenia stacji narciarskiej "na dobrym, europejskim poziomie", z nowymi kolejkami gondolowymi, krzesełkami, wyciągami orczykowymi, sztucznie naśnieżanymi trasami narciarskimi itp. Inwestycje weszłyby głęboko w tereny parków narodowych po polskiej i słowackiej stronie Tatr. Najbardziej spektakularnym elementem przedsięwzięcia byłoby przebicie gór ponadtrzykilometrowej długości tunelem.
   Na całość, choć w innym kierunku, poszły również władze Wrocławia. Chcą zorganizować w tym mieście wystawę światową. W ubiegłym roku projekt zyskał oficjalne poparcie rządu Jerzego Buzka. Powstało oczywiście specjalne biuro "do spraw". _Co ważniejsze, znaleziono teren, na którym stanęłyby wystawowe obiekty - 300 hektarów gruntów popegeerowskich na przedmieściach. Tam na razie jest ściernisko, ale będzie... Expo 2010. Wstępny kosztorys przedsięwzięcia opiewa na 3 miliardy euro (ponad 10 mld zł), czyli równowartość siedmiu rocznych budżetów Wrocławia. Pomysłodawcy wierzą jednak, że "impreza się zbilansuje",_ niepomni doświadczeń Hanoweru, który gościł wystawę światową w 2000 r. i stracił na niej około 1,3 mld euro przy kosztach przekraczających 5 mld euro.
   Monopolu na marzenia nie mają bynajmniej samorządowcy. Siły na zamiary mierzą również projektodawcy wielkich inwestycji infrastrukturalnych. Najlepszym przykładem jest tu sławetny, przyjęty w 1994 r. niemal jednogłośnie przez parlament, program budowy autostrad, przecinających Polskę z północy na południe i zachodu na wschód. W pierwotnej wersji (z 1992 r.) przewidywał on zbudowanie w ciągu 15 lat trzech tras o łącznej długości 1961 km. Rząd Hanny Suchockiej uznał ten cel za zbyt mało ambitny i zwiększył sieć planowanych autostrad do niemal 2600 km. Oznaczało to konieczność oddawania do użytku 150-200 km nowych dróg rocznie. I rzeczywiście tyle udało się zbudować (lub zmodernizować), ale... do dziś. Dlatego ze zdumieniem przyjęto plany ekipy Leszka Millera, który w swojej strategii rozwoju gospodarczego kraju obiecał, iż autostrady jednak mieć będziemy - 1750 km do 2010 r. Zbuduje je państwo, a nie, jak dotychczas zakładano, prywatni inwestorzy w systemie koncesyjnym. Za co? M.in. za pieniądze pozyskane ze sprzedaży winietek, które obowiązkowo wykupywane przez kierowców, będą rodzajem podatku za jeżdżenie po nowoczesnych drogach, zanim zostaną one jeszcze zbudowane.
   Drogowcom fantazji pozazdrościli spece od transportu szynowego, roztaczając wizję alternatywnej wobec autostrad sieci nowoczesnych szlaków kolejowych, po których z zawrotnymi prędkościami pędziłyby równie nowoczesne pociągi. PKP zarzekała się, że od jesieni 2000 r. trasę z Krakowa do Gdańska będziemy pokonywać w pięć godzin, rozparci w wygodnych fotelach. Rozpisała nawet przetarg na dostawę szybkich pociągów, który wygrał włoski Fiat Ferrovaria. Każdy z 16 składów tzw. pendolino miał kosztować 12,5 mln dolarów. Ostatecznie całe przedsięwzięcie skończyło się głośnym skandalem, a szczytem europejskiego szyku na naszych torach nadal pozostaje lurowata kawa w styropianowych kubkach, podawana w wagonach intercity.
   Nie udaje się z koleją, może uda się z kolejką? Istnieje projekt zbudowania - za 250 mln zł - trasy, która połączyłaby dwie miejscowości uzdrowiskowe: Szczawnicę i Piwniczną. Pomysłodawcy są przekonani, że atrakcja, w postaci 25-kilometrowej przejażdżki lekkim pojazdem szynowym wśród pięknych krajobrazów, zwabi tłumy turystów.
   W projekt kolejki widokowej w Beskidzie Sądeckim zaangażowali się naukowcy z Politechniki Krakowskiej. Ich koledzy z Akademii Górniczo-Hutniczej mierzą wyżej. Wymyślili kolej gondolową, prowadzącą z okolic Błoń pod kopiec Kościuszki (przydałaby się jak znalazł na olimpiadę). Sześcioosobowe wagoniki napowietrzną trasą o długości około 3800 m przewoziłyby w ciągu godziny 800-1500 pasażerów. Tę interesującą koncepcję rozpatrywali, a może nadal rozpatrują magistraccy urzędnicy. Ze względu na wątpliwości konserwatorów zabytków i krajobrazu, narodził się pomysł zastępczy: poprowadzenia kolejki gondolowej z terenu uczelni do miasteczka studenckiego.
   Rozmachu nie brakuje również artystom, specjalistom od symboli. Kilka lat temu nie kto inny, jak sam Andrzej Wajda postanowił uszczęśliwić mieszkańców Gdyni, budując 18-metrowej wysokości pomnik orła, z rozpostartymi skrzydłami i w złotej koronie, wyłaniający się z Zatoki Gdańskiej. Ze względu na brak wystarczających ruchów morza, efekt zanurzania się i wynurzania się monumentu osiągano by metodą hydropneumatyczną. Podziwianie ptaka ułatwiałby podwodny szklany tunel. Aby nie dopuścić do zamarzania wody wokół figury, zatoka zimą byłaby podgrzewana.
   Orzeł miałby trzy zadania do spełnienia: uczczenie wydarzeń z 1989 r., upamiętnienie odzyskania przez Polskę dostępu do morza oraz rozsławienie Gdyni w świecie, tak jak Statua Wolności rozsławia Nowy Jork.
   Wielki reżyser firmuje również inny, spektakularny pomysł: stworzenia wewnątrz opuszczonego zbiornika starej gazowni na stołecznej Woli gigantycznej panoramy powstania warszawskiego. Sterowane komputerowo, odbywające się w scenerii malowidła widowiska typu światło i dźwięk, dawałyby widzom złudzenie, że znajdują się w centrum wydarzeń z 1944 r.
   Naszą odpowiedzią na gadanie o jedności Europy, przezwyciężaniu historycznych uprzedzeń i tym podobne bajdurzenia byłby z kolei pomnik, czczący 600-lecie bitwy pod Grunwaldem. Na ten największy w Europie monument złożyłyby się postaci 350 ogromnych rycerzy, ustawionych na odcinku pół kilometra. W centralnej części kompozycji znalazłaby się scena, odtwarzająca moment śmierci wielkiego mistrza Krzyżaków, Ulricha von Jungingena. Całość uzupełniałyby dwa nagie miecze, każdy o wysokości 110 metrów. Wewnątrz ich konstrukcji kursowałyby szybkie windy, wywożące turystów na tarasy widokowe, urządzone w rękojeściach.
Od czasów gotyku wiadomo, że największą szansę na urzeczywistnienie mają projekty natury sakralnej. Nie inaczej jest we współczesnej Polsce. Wkrótce zostanie przekazana do użytku wiernym bazylika w sanktuarium maryjnym w Licheniu Starym koło Konina. Liczący ponad 11 tys. metrów kwadratowych kościół będzie siódmą co wielkości w Europie i jedenastą w świecie świątynią. Czubek krzyża zdobiącego kopułę znajduje się na wysokości 103 m, a wieża bazyliki mierzy ponad 130 m. W Licheniu wszystko jest "naj", także dzwon, największy w Polsce. Jego kielich ma 3,5 metra wysokości i waży prawie 15 ton.
   W przeciwieństwie do licheńskiej świątyni, wciąż nie mogą natomiast doczekać się realizacji nie mniej imponujące rozmachem projekty w Tarnowie i Kielcach. Oba te miasta postanowiły zafundować sobie gigantyczne, górujące nad całą okolicą, przy dobrej pogodzie widoczne z odległości kilkudziesięciu kilometrów, pomniki Chrystusa Króla. Postacie Zbawiciela miałyby po około 60 metrów wysokości.
   Każdemu wolno marzyć. Wśród marzycieli są prawdziwi wizjonerzy, popychający naprzód historię cywilizacji, są też chorobliwi fantaści, nie potrafiący wyzwolić się z rojeń i majaków. Przyświecają im różne intencje. Jedni działają z namaszczenia państwa. Innych motywują pobudki patriotyczne, często podszyte kompleksami - chcą pokazać światu, że nie jesteśmy narodem nieudaczników - albo zwyczajna próżność, z potrzebą rozgłosu, pragnieniem zapisania się w historii. Jeszcze inni po prostu kombinują, jakby się tu dorwać do kasy.
   Z pieniędzmi bywa jednak najtrudniej. Niekiedy udaje się załapać na środki publiczne, samorządowe lub państwowe (olimpiada w Zakopanem, autostrady, wrocławskie expo). W takich przypadkach powstają specjalne biura, są etaty, godziwe pensje, wyjazdy zagraniczne, lukratywne zlecenia na analizy, opracowania studyjne, rachunki symulacyjne itp. Wielkie inwestycje kościelne (Licheń) finansowane są z datków wiernych. Niektórzy liczą na ofiarność Polonii (pomniki w Tarnowie i Kielcach). Inni planują rozpisanie wielkiej, ogólnonarodowej zbiórki i publiczną sprzedaż tzw. cegiełek. Zdarzają się pomysłodawcy, próbujący nadać swoim ideom wymiar komercyjny. Szacują koszty, sporządzają biznesplany, szukają zasobnych partnerów. Są też tacy, którzy uważają, że dżentelmenom nie wypada rozmawiać o pieniądzach. Ja rzucam myśl, a wy ją łapcie...
   Każdemu wolno marzyć. Najlepiej na własną odpowiedzialność i na własny rachunek.

od 7 lat
Wideo

Młodzi często pracują latem. Głównie bez umowy

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski