Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedyś bawił się w wojnę, dziś jest jednym z ważniejszych w NATO

Piotr Subik
Generał Jerzy Gut to dowódca, który mówi do żołnierzy „Za mną!”, a nie „Naprzód!”
Generał Jerzy Gut to dowódca, który mówi do żołnierzy „Za mną!”, a nie „Naprzód!” Fot. archiwum Centrum Operacji Specjalnych
Ten komandos z krwi i kości pochodzi spod Ciężkowic. Od zawsze chciał skakać na spadochronie, więc wstąpił do „czerwonych beretów”. Szybko piął się po szczeblach kariery. Teraz generał Jerzy Gut będzie dowodził komandosami natowskich Sił Odpowiedzi.

Przełomowych momentów w życiu generała Jerzego Guta było co najmniej kilka. A najważniejszym wcale nie był ten ostatni, kiedy stał się jednym z czołowych dowódców wojsk specjalnych w NATO. Ani ten wcześniejszy, w którym przez całą noc ostrzeliwał się ze swoimi ludźmi w irackiej al-Hilli. Ani wreszcie ten, gdy w ciągu jednego dnia dwukrotnie nie otworzył się mu spadochron główny i musiał używać ratunkowego.

Najważniejszy był moment w dzieciństwie, w którym zobaczył po raz pierwszy w TV film „Czerwone berety”. Jego bohater, młody chłopak Grzegorz Warecki, grany przez Mariana Kociniaka, postanawia rozpocząć służbę w oddziale komandosów. Podobnie jak on, Jerzy Gut, od tej chwili również wiedział, że przyszłość zwiąże z ówczesną 6. Pomorską Dywizją Powietrzno-Desantową (6. PDPD) z Krakowa.

– Gdy byłem dzieckiem, jak każdy, bawiłem się w żołnierzy, w podchody i strzelanie. Później zachorowałem na „czerwone berety”, chciałem skakać. Ale nie od razu było to możliwe, bo miałem obowiązki – musiałem pomagać rodzicom w gospodarstwie – opowiada generał brygady Jerzy Gut, dowódca Centrum Operacji Specjalnych – Dowództwa Komponentu Wojsk Specjalnych (COS-DKWS) w Krakowie. Ten, na którego w Pychowicach, gdzie ma siedzibę Centrum, mówią po prostu „dowódca”. Albo „wodzu”. Zawsze z ogromnym szacunkiem.

Pochodzi z Kipsznej. „Ciężkowice, miasto bycze, cztery domy, dwie ulice” – zwykło się mówić o miasteczku, w którym chodził do szkoły podstawowej. Po jej ukończeniu wybrał Technikum Mechaniczne w Tarnowie. Tam uczono dyscypliny. Profesorowie starej daty otaczani byli szacunkiem. Internat z rygorem. Przez pięć lat siedzenie na lekcjach w garniturze. I kapitan Rzepka, nauczyciel przysposobienia obronnego, oficer z 6. PDPD. Zaszczepiał w uczniach miłość do wojska.

Po technikum miały być studia na AGH. Ale padło na Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu. Nie chciał być wciąż na garnuszku rodziców. A że z matury miał dobre wyniki, do „Zmechu” wystarczyło zdać egzaminy z WF-u: bieg, pompki, podciąganie. Nie miał z tym problemu.

Pierwszy skok ze spadochronem oddał dopiero po roku nauki we Wrocławiu. Tydzień przed promocją oficerską zdobył uprawnienia instruktora spadochronowego III klasy. Miał już na koncie 105 skoków, co wymagało determinacji i niemałej gimnastyki. A nawet uciekania z zajęć. Opłaciło się, bo trafił w szeregi 48. kompanii specjalnej w Krakowie, wchodzącej w skład 6. PDPD. Dziś o jej żołnierzach powiedzielibyśmy właśnie „komandosi”.

Kompania była jednym z bardziej tajemniczych pododdziałów LWP. Podobne stacjonowały w Dziwnowie, Szczecinie i Bolesławcu. – To był elitarny oddział dalekiego rozpoznania. Średnia z WF-u „pięć zero”, choć byli w nim poborowi. Nie podróżowaliśmy taborem kolejowym, jak inne wojsko. To, co dała mi ojczyzna, pakowałem do zasobnika. Mapa pod kurtkę i skok na poligon. Czy zima, czy lato – każdego roku w lesie spędzaliśmy dwa razy po miesiącu. Czasem cztery, pięć dni marszu bez przerwy – opowiada gen. Gut.

Wspomina też regularne obozy narciarskie w Beskidach. Każdy myślał o jednym: wrócić jak najszybciej do domu. Po marszu w zaspach czuło się każdą kostkę. Ale to było rozpoznanie na wysokim poziomie.

Młody oficer spod Ciężkowic szybko piął się po szczeblach kariery. Z „czerwonymi beretami” był kilka razy na Bałkanach. M.in. w 1996/97 roku. Data historyczna – pierwszy wyjazd całej polskiej jednostki, czyli 16. batalionu powietrznodesantowego z Krakowa na misję w ramach NATO.

Także podczas misji, ale w Iraku, w 2004 r., w trakcie powstania wywołanego przez szyickiego przywódcę Muktada as-Sadra, Gut przeżył najgorszą noc w swoim życiu.

W mieście al-Hilla polski posterunek otoczyli rebelianci z Al-Nadżafy. Pluton z krakowskiej „szesnastki” stoczył zaciętą walkę. Ilu bojowników zginęło od kul Polaków? Generał Jerzy Gut, wówczas pułkownik i dowódca Batalionowej Grupy Bojowej Polskiego Kontyngentu Wojskowego, stwierdza lakonicznie: – Dostali właściwą i znaczną odpowiedź… Obeszło się bez strat własnych. Mieliśmy świadomość, że jeśli dojdzie do walki wręcz, nasze szanse są marne…

Kilka miesięcy później, także w Iraku, pierwszy raz płk Gut stracił ludzi… 12 września 2004 r., wskutek wybuchu miny pułapki i ostrzału z granatników, w okolicach al-Hilli zginęło trzech żołnierzy z Polski. Dwóch z jego batalionu – por. Daniel Różyński i kpr. Grzegorz Nosek. Trzeba się było z tego otrząsnąć i zintensyfikować działania bojowe. Nie z zemsty. Dla bezpieczeństwa. Nabywali pierwszych doświadczeń w zwalczaniu IED (przydrożnych min). Na honkerach montowali dodatkowe blachy i układali worki z piachem. Od amerykańskiego generała usłyszał: „Z jakiej jednostki specjalnej są twoi żołnierze?”. To była wielka pochwała. Za Irak dostał też Krzyż Komandorski Orderu Krzyża Wojskowego.

Rozdział „6. Brygada Desantowo-Szturmowa” (była następczynią 6. PDPD) gen. Gut zamknął na dobre w 2007 r. To wtedy wygrał „casting” na zastępcę dowódcy specjednostki GROM-u. – Wszyscy słyszeli o GROM-e, ale mało kto wiedział, czym się zajmuje. Miałem w tej jednostce wielu kolegów, ale nie byli wylewni. Podjąłem nowe wyzwanie.

To w szeregach GROM-u nastąpił kolejny przełomowy moment w życiu gen. Guta. Skoki z 4000 m w Leźnicy. Po tym, jak spadochron nie otworzył się mu pierwszy raz – i użył zapasowego, musiał od razu skoczyć ponownie. Takie są zasady: żeby się przełamać. Drugi skok był udany. Problem powtórzył się przy trzecim. Znów trzeba się było ratować. Nie odpuścił. Miał wtedy na koncie 600 skoków, teraz ma 860.

Do Dowództwa Wojsk Specjalnych, poprzednika COS-DKWS, ściągnął go z GROM-u gen. Włodzimierz Potasiński. Zrobił go szefem sztabu. Znali się jeszcze z „czerwonych beretów”. Potasiński był wizjonerem. To on w 2007 r. zapowiedział Amerykanom w Tampie na Florydzie, że zbuduje potęgę polskich Wojsk Specjalnych. Nie zdążył. 10 kwietnia 2010 r. zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Gut studiował wtedy w Narodowym Uniwersytecie Obrony w Waszyngtonie. Ledwie zdążył na pogrzeb.

Z USA wrócił na dowódcę GROM-u, by wkrótce zostać zastępcą nowego dowódcy WS, gen. Piotra Patalonga. Razem kontynuowali dzieło gen. Potasińskiego. Ostatnie lata to był prawdziwy „rock’n’roll”. „Na zakrętach brakowało nam oddechu”. Kolejne szkolenia, ćwiczenia, operacje w Afganistanie. GROM, Formoza, Lubliniec, Agat, Nil – wzmacnianie jednostek. Wreszcie wrześniowe ćwiczenia „Noble Sword 14”, które potwierdziły, że oficerowie z krakowskiego COS-DKWS – na czele z gen. Gutem – są zdolni dowodzić akcjami komandosów Sił Odpowiedzi NATO. Może na Ukrainie, może na Madagaskarze. Muszą być gotowi na wszystko… A pierwszy, roczny dyżur zacznie się 1 stycznia 2015 r. To było marzenie gen. Potasińskiego.

– „Panie generale, zadanie wykonane!”. Tak moglibyśmy teraz powiedzieć do Włodka. Albo po angielsku: „Your dream came true” – uśmiecha się gen. Jerzy Gut. I naprawdę ma powody do zadowolenia.

Podczas przypadającego na 2015 r.

dyżuru tzw. Sił Odpowiedzi NATO (NATO Response Force) Polska będzie państwem ramowym dla natowskiego Komponentu Operacji Specjalnych.

Oznacza to, że polscy żołnierze Wojsk Specjalnych

stanowić będą trzon sojuszniczego Komponentu Operacji Specjalnych, a jednostki Wojsk Specjalnych od 1 stycznia do 31 grudnia będą w gotowości do przeprowadzenia operacji w składzie Sił Odpowiedzi NATO.

Siły Odpowiedzi NATO

to inaczej mówiąc, oddziały szybkiego reagowania. Pomysł ich powołania padł na szczycie Sojuszu Północno-atlantyckiego w Pradze w 2002 r. W ich skład wchodzą wojska lądowe, lotnictwo, marynarka wojenna i siły specjalne.

Utrzymywanie w stałej gotowości

natowskich jednostek nabiera nowego sensu w obliczu agresji Rosji na Ukrainę. Mogą być one użyte np., gdy Władimir Putin zagrozi któremuś z krajów członkowskich NATO w Europie Środkowo- -Wschodniej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski