Anna Kolet-Iciek: EDYTORIAL
Rodzice krakowskich sześciolatków generalnie mówią "nie” reformie edukacji. I trudno im się dziwić, skoro nawet jej autorzy nie są do końca przekonani o słuszności swoich założeń. Od kilku lat rządzący usiłują nam bowiem wmówić, że wcześniejsza edukacja jest dobra dla dzieci, pozwala szybciej wychwytywać młode talenty i zdecydowanie ułatwia naszym pociechom start w wyścigu o dobrą pracę, a jednocześnie co roku przesuwają wejście w życie tej szkolnej rewolucji. I choć dla budżetu naszego biednego ostatnio miasta to spory problem, już widać, że tym razem rodzice nie dadzą się nabrać. Ja też nie. I wcale nie chodzi o to, że nie chcę synkowi skracać dzieciństwa, nie twierdzę też, że nie poradziłby sobie w szkole.
Co prawda Staś nie potrafi sznurować butów na kokardkę (a to podobno ważny wyznacznik tzw. gotowości szkolnej) i nie zawsze jest w stanie przypomnieć sobie, pod jakim adresem mieszka albo gdzie ma prawą, a gdzie lewą rękę, ale to nie to zaważyło na mojej decyzji. Jakkolwiek by to zabrzmiało, podjęłam ją przede wszystkim z myślą o sobie. Po prostu nie wyobrażam sobie mojego syna ślęczącego kilka godzin dziennie nad zadaniami domowymi (a tak w relacji wielu rodziców wygląda szkolna rzeczywistość małych uczniów), a także nie wyobrażam sobie siebie samej zmuszającej go do żmudnych ćwiczeń kaligrafii czy składania literek.
Im później będę musiała to robić, tym lepiej dla mnie. A Staś wcześniej czy później i tak będzie musiał nauczyć się czytać, pisać i liczyć. Czy ten jeden rok ma rzeczywiście aż tak wielkie znaczenie dla jego przyszłości?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?