- Nie bał się Pan?
- Czegóż miałbym się bać?
- Powodów może być kilka. Choćby taki, że panowie się znają od wielu lat.
- Pewnie i 30. Ale to nie była zażyłość; spotykaliśmy się jako artysta i dziennikarz. Zresztą bohaterów moich książek znałem wcześniej. To ułatwia rozmowy.
- Wrócę jeszcze do strachu. Bo Jan Kanty Pawluśkiewicz uchodzi za rozmówcę uroczego, ale trudnego. Podobno jest nie do okiełznania. Potwierdzi Pan?
- Jan Kanty jest rozmówcą urzekającym. Tyle że tak jak posługuje się odrębnym językiem w swej twórczości muzycznej czy w żelartowym malarstwie, tak i podczas rozmowy bywa rozwichrzony, i to nawet nie tak misternie jak jego fryzura. Wyjść z tego mrowia dygresji, z tych skoków w chaszcze anegdot łatwo nie było. Trudność polegała też na tym, by te Janka lotne myśli przełożyć na ciąg zdań, które stworzą wartki dialog.
- Pozostańmy przy strachu. Z takim twórcą wywiady ukazują się regularnie. Nie obawiał się Pan, że niewiele jest do dodania?
- W ogóle. A przeczytałem wszystko, co można było. I zapewniam, że udało mi się wyciągnąć z Janka tak sporo nieznanych faktów, jak i anegdot. Na przykład o tym, jak to był organistą w kościele w Nowym Targu i grał utwory czysto rozrywkowe, bo kościelnych nie znał. Mszę kończyła więc piosenka "Ciao, ciao bambina", bo wydawało mu się, że to dobry utwór na rozejście się. Takich opowieści i anegdot jest mrowie.
- Jest też historia o kilkunastu Wigiliach, które spędzał z jego rodziną Piotr Skrzynecki.
- Jakże ciekawa i przejmująca. Żona Janka zaproponowała kiedyś, by zaprosić Piotra na Wigilię, na co Janek odpowiedział, że na pewno tak lubiany i pożądany towarzysko człowiek ma już setki zaproszeń. Tyle że wszyscy tak sądzili. I potem nadszedł ten wieczór i Pawluśkiewiczowie, znając pochodzenie Piotra, nie chcieli się żegnać znakiem krzyża, by go nie urazić.
Zwrócił na to uwagę, a później poprosił o Biblię... Piękna opowieść, która obok wielu zabawnych anegdot o Janku czy znanych twórcach, jak Kutz, Konieczny, Jasiński, wnosi do tych rozmów liryczny ton.
- A są jakieś fakty mające posmak skandalu?
- Powściągliwość i elegancja Janka to wykluczają. Niemniej po raz pierwszy ujawniamy napięcie, jakie powstało między nim a Markiem Grechutą przy okazji musicalu "Szalona lokomotywa". Poszło o prawa autorskie.
- Najtrudniejsze pytanie, jakie Pan zadał?
- Pytania mają być dociekliwe, nie trudne. Janek jest człowiekiem na tyle osobnym, że w swój intymny świat nie wprowadza, otwierając drzwi na oścież. Poza tym o kształcie tekstu i tak decyduje bohater książki. Oczywiście spieraliśmy się nieraz, ale nigdy nie stawało na przysłowiowym ostrzu noża. Bywało, że Janek mnie zdumiał, gdy ograniczał wątek alkoholowy. Cóż, widać patrzył na niego z pozycji statecznego Jana Kantego, a nie młodzieńczych brewerii.
Bywało, że on, autoironista i ironista, wypowiadał jakieś kąśliwości, po czym usuwał nazwiska. Tak zniknęły z książki nazwiska Jerzego Maksymiuka i Antoniego Wita. Janek jest życzliwy, zawsze woli dziękować, choćby żonie, która jako bizneswoman stwarzała mu przez lata komfort twórczy. Teraz ja mu dziękuję za te dziesiątki albo i setki godzin, których efektem jest "Jan Kanty Osobny".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?