Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak to „putinówkami” Kraków się zajada

Arkadiusz Maciejowski, (BCA)
Choć „putinówki” kosztują 50 gr za sztukę, chętnych nie brakuje
Choć „putinówki” kosztują 50 gr za sztukę, chętnych nie brakuje FOT. ANDRZEJ BANAŚ
O tym się mówi. Piwo, chipsy i... jabłko „putinówka” – to ostatnio jeden z najpopularniejszych zestawów weekendowych w wielu krakowskich sklepach. Po co to wszystko? Na złość Rosji.

Odkąd Rosja wprowadziła embargo na polskie owoce i warzywa, pojawiło się mnóstwo pomysłów, jak odgryźć się – dosłownie i w przenośni – naszym wschodnim sąsiadom, a jednocześnie wspomóc lokalnych sadowników.

W całym kraju ruszyła np. akcja „Jedz jabłka na złość Putinowi”. Aktorzy, dziennikarze, celebryci i zwykli mieszkańcy zaczęli umieszczać w internecie swoje zdjęcia z jabł­kiem w dłoni.

W wielu lokalach owoce są dodawane gratis do posiłków, a od jutra będą rozdawane także w pociągach PKP In­ter­city. Jeszcze dalej poszli krakowscy sprzedawcy: wprowadzili do sprzedaży jabłka nazwane „putinówkami”.

„Putinówki” można kupić m.in. na ul. Miodowej, Grodzkiej, Dietla – i to wcale nie w sklepach spożywczych, lecz takich, w których głównym asortymentem jest alkohol.

Choć „putinówki” kosztują sporo (50 gr za sztukę) i tak naprawdę są zwykłymi polskimi jabłkami, a nie nową odmianą o wyjątkowych walorach smakowych, to do ich zakupu mało kogo trzeba namawiać. Najwięcej tych owoców sprzedaje się... w nocy.

– Rozweseleni klienci przychodzą po alkohol, jednak na widok „putinówek” budzi się w nich swojego rodzaju duch patriotyczny i wtedy prawie każdy kupuje chociaż jedno jabłuszko. Kieliszek za zdrowie ojczyzny i polska „putinówka” to idealna kompozycja – tłumaczy sprzedawca ze sklepu monopolowego przy ulicy Dietla. Zdradza przy okazji, że codziennie sprzedaje nawet po kilkadziesiąt „putinówek”.

Franciszek Hyży (emeryt) podkreśla, że wspieranie polskich sadowników w tym trudnym dla naszej gospodarki okresie jest wręcz obowiązkiem. Dlatego do sklepu przy Miodowej po „jabłka prezydenta Rosji” przychodzi codziennie. – Nasze polskie jabłka są i tak najlepsze, powinniśmy jeść ich jak najwięcej i pokazać Pu­tinowi, że żadne embargo nam nie jest straszne – tłumaczy pan Franciszek.

Sprzedawczynie ze sklepu monopolowego przy ul. Grodzkiej chwalą się zaś, że nazwę „putinówki” wymyślił ich szef. Ponoć chodziło przede wszystkim o zażartowanie sobie z rosyjskiego prezydenta. – A krakowianie docenili ten żart i masowo kupują nasze jabłka, które – apetycznie ułożone w wiklinowym koszyku – kuszą nie tylko wyglądem i aromatem, ale również zawartą w nazwie ideologią – zachwala sprzedawczyni.

Eksperci nie mają wątpliwości, że akcja nazywania zwykłych jabłek „putinówkami” to chwyt marketingowy. Jasne jest jednak, że może ona przynieść wiele dobrego. – Im więcej się mówi o problemie polskich sadowników, tym większe szanse, żeby im pomóc – uważa dr Dariusz Tworzydło, ekspert ds. public relations. – Nie ma tu znaczenia, jakimi pobudkami kierują się sprzedawcy, nazywając jabłka „putinówkami”. Nawet jeśli zależy im tylko na przyciągnięciu klientów, to przecież najważniejsze, że jabłka się sprzedają – tłumaczy Dariusz Tworzydło.

Podobnego zdania jest Witold Piekarniak ze Związku Sadowników RP w Warszawie. – Polskie jabłka jeszcze nigdy nie miały takiej promocji jak teraz i na pewno różne akcje zachęcające do jedzenia tych owoców są cenne. Nawet jeśli niektóre kampanie nie są do końca trafione, to liczy się efekt, czyli to, żebyśmy jedli więcej jabłek – zaznacza Witold Piekarniak.

[email protected]
Współpraca Katarzyna Krasoń

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski