Odkąd Rosja wprowadziła embargo na polskie owoce i warzywa, pojawiło się mnóstwo pomysłów, jak odgryźć się – dosłownie i w przenośni – naszym wschodnim sąsiadom, a jednocześnie wspomóc lokalnych sadowników.
W całym kraju ruszyła np. akcja „Jedz jabłka na złość Putinowi”. Aktorzy, dziennikarze, celebryci i zwykli mieszkańcy zaczęli umieszczać w internecie swoje zdjęcia z jabłkiem w dłoni.
W wielu lokalach owoce są dodawane gratis do posiłków, a od jutra będą rozdawane także w pociągach PKP Intercity. Jeszcze dalej poszli krakowscy sprzedawcy: wprowadzili do sprzedaży jabłka nazwane „putinówkami”.
„Putinówki” można kupić m.in. na ul. Miodowej, Grodzkiej, Dietla – i to wcale nie w sklepach spożywczych, lecz takich, w których głównym asortymentem jest alkohol.
Choć „putinówki” kosztują sporo (50 gr za sztukę) i tak naprawdę są zwykłymi polskimi jabłkami, a nie nową odmianą o wyjątkowych walorach smakowych, to do ich zakupu mało kogo trzeba namawiać. Najwięcej tych owoców sprzedaje się... w nocy.
– Rozweseleni klienci przychodzą po alkohol, jednak na widok „putinówek” budzi się w nich swojego rodzaju duch patriotyczny i wtedy prawie każdy kupuje chociaż jedno jabłuszko. Kieliszek za zdrowie ojczyzny i polska „putinówka” to idealna kompozycja – tłumaczy sprzedawca ze sklepu monopolowego przy ulicy Dietla. Zdradza przy okazji, że codziennie sprzedaje nawet po kilkadziesiąt „putinówek”.
Franciszek Hyży (emeryt) podkreśla, że wspieranie polskich sadowników w tym trudnym dla naszej gospodarki okresie jest wręcz obowiązkiem. Dlatego do sklepu przy Miodowej po „jabłka prezydenta Rosji” przychodzi codziennie. – Nasze polskie jabłka są i tak najlepsze, powinniśmy jeść ich jak najwięcej i pokazać Putinowi, że żadne embargo nam nie jest straszne – tłumaczy pan Franciszek.
Sprzedawczynie ze sklepu monopolowego przy ul. Grodzkiej chwalą się zaś, że nazwę „putinówki” wymyślił ich szef. Ponoć chodziło przede wszystkim o zażartowanie sobie z rosyjskiego prezydenta. – A krakowianie docenili ten żart i masowo kupują nasze jabłka, które – apetycznie ułożone w wiklinowym koszyku – kuszą nie tylko wyglądem i aromatem, ale również zawartą w nazwie ideologią – zachwala sprzedawczyni.
Eksperci nie mają wątpliwości, że akcja nazywania zwykłych jabłek „putinówkami” to chwyt marketingowy. Jasne jest jednak, że może ona przynieść wiele dobrego. – Im więcej się mówi o problemie polskich sadowników, tym większe szanse, żeby im pomóc – uważa dr Dariusz Tworzydło, ekspert ds. public relations. – Nie ma tu znaczenia, jakimi pobudkami kierują się sprzedawcy, nazywając jabłka „putinówkami”. Nawet jeśli zależy im tylko na przyciągnięciu klientów, to przecież najważniejsze, że jabłka się sprzedają – tłumaczy Dariusz Tworzydło.
Podobnego zdania jest Witold Piekarniak ze Związku Sadowników RP w Warszawie. – Polskie jabłka jeszcze nigdy nie miały takiej promocji jak teraz i na pewno różne akcje zachęcające do jedzenia tych owoców są cenne. Nawet jeśli niektóre kampanie nie są do końca trafione, to liczy się efekt, czyli to, żebyśmy jedli więcej jabłek – zaznacza Witold Piekarniak.
[email protected]
Współpraca Katarzyna Krasoń
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?