Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Im bardziej politycy agresywni, tym więcej w nas nienawiści

Rozmawiał Paweł Gzyl
Voo Voo - Wojciech Waglewski (drugi z lewej)
Voo Voo - Wojciech Waglewski (drugi z lewej) Fot. Adam Pańczuk
Muzyka. WOJCIECH WAGLEWSKI o nowej płycie zespołu Voo Voo "Dobry wieczór".

- "Dobry wieczór" to 35. płyta Voo Voo wydana w ciągu 30 lat działalności grupy. Co za wynik!

- Tak naprawdę to nie są wszystko płyty z premierowym materiałem. Jest kilka albumów koncertowych albo z muzyką filmową. Mniej więcej wydajemy nowe płyty co dwa lata. Tak więc trochę się tego uzbierało.

- Skąd u Was taka łatwość tworzenia?

- Z nieba [śmiech]. Każdy zespól musi sobie znaleźć swój język. Pisanie piosenek to czysto techniczna historia. Ale kiedy wypracuje się własny sposób na opisywanie świata, wtedy jest już z górki.

- Jak Pan podchodzi do tworzenia: to codzienna praca od dziewiątej do trzeciej czy raczej przypływy natchnienia?

- Nigdy nie nagrywamy tylko dlatego, że musimy wydać nową płytę. "Dobry wieczór" został nagrany po sporej przerwie - bo wcześniej długo promowałem album nagrany z synami. To sprawiło, że pomyślałem, iż fajnie byłoby nagrać wreszcie nowy materiał z Voo Voo. A ponieważ na płycie z moimi chłopakami były spokojniejsze utwory, podobny klimat dominuje na "Dobry wieczór".

Ta przerwa spowodowała też, że chętniej wróciliśmy do swoich dawnych instrumentów - Karim do kontrabasu, a ja do gitary Stratocastera. Co najważniejsze - zdecydowaliśmy się odciąć od tego, z czego zna nas cała Polska, czyli choćby tych ludycznych zaśpiewów w stylu "Łobijabi".

- Ale tym razem wątki etniczne wprowadzili na płytę azerbejdżański wokalista Alim Quasimow i jego córka Fargana.

- Ja nie postrzegam Alima w kategoriach etnicznych. On został uznany przez amerykańską prasę za "największy żyjący głos" w chwili obecnej. To, że pochodzi z Azerbejdżanu, nie ma więc większego znaczenia. Bardzo cieszę się, że "namaścił" naszą płytę.

Wcześniej graliśmy w Rzeszowie wspólny koncert - i to spowodowało, że zapałaliśmy do siebie wzajemną miłością muzyczną. Nasz wspólny utwór nie ma etnicznego charakteru - to po prostu spotkanie improwizujących muzyków z różnych regionów świata. My nie jesteśmy zespołem ludowym. Jedynie szukamy w muzyce źródłowej niczym nieskażonej energii, która powoduje, że nasze granie jest bogatsze.

- A dlaczego te Wasze poszukiwania zawsze idą na Wschód?

- Moja babcia pochodziła ze Lwowa. Początkowo, czy to z głupoty czy ze snobizmu, moje zespoły nazywały się Nirwana i Zen. Być może dlatego że element medytacyjny połączony z improwizacją był mi zawsze bliski. Ale potem podobną magię znalazłem choćby w pieśniach Adama Struga - choć pochodzą one z centralnej Polski.

- To wszystko, o czym Pan mówi, sprawia, że nowa płyta Voo Voo jest mocno psychodeliczna. To idealnie koresponduje z tym, co gra się obecnie na Zachodzie. Jak Pan wyczuł te tendencje?

- Chciałbym, żeby to oni nas podglądali, a nie my ich [śmiech]. Ale tak to jest czasem, że w pewnym momencie ludzie na całym świecie zwracają się w stronę jakichś konkretnych dźwięków. To po prostu duch czasów.

- Ten psychodeliczny nastrój idealnie pasuje do motywu snu, który chyba po raz pierwszy tak mocno powraca w Pana tekstach od czasów słynnej "Snopowiązałki".

- Ten wątek wynika trochę z... pójścia na łatwiznę. Bo on wszystko usprawiedliwia - nawet najbardziej karkołomne frazy. I łatwo się go wykorzystuje - choć zbyt szybko można popaść w banał. Całe szczęście, im człowiek starszy, tym trudniej o to. W moim wieku pisze się już teksty mocno egzystencjalne. Ale lubię je ubierać w proste formy, czasami trochę magiczne.

- Pod spodem ukrywa się w tych tekstach jakiś nieokreślony lęk. Co Pana dzisiaj niepokoi?

- Nienawiść. Wydawało mi się, że po 1989 roku polityka się ode mnie odczepi. Bo przedtem wchodziła w moje życie z buciorami na okrągło. Ale z czasem polityka stała się częścią mediów. I nasi posłowie bardzo chętnie w to weszli. Dzisiaj prześcigają się we wzajemnej nienawiści. A im bardziej politycy agresywni - tym więcej takiej dresiarskiej nienawiści w nas. Ja rozumiem, że trzeba się spierać. Ale w naszej wersji budzi to niechęć i niepokój.

Doszliśmy do tego, że poznając kogoś, nie pytamy, czym się zajmuje, tylko z jaką opcją polityczną sympatyzuje. Dopiero wtedy możemy z nim dalej rozmawiać. To jest totalna paranoja. Najbardziej widać to przy okazji trzech dni w roku: 10 kwietnia, 11 listopada i 13 grudnia. Wtedy znów nienawiść wychodzi na ulice. A ja mam już to za sobą w latach 80. I drugi raz nie chcę wchodzić do tej samej rzeki.

Dlatego w te dni najchętniej bym wyjeżdżał poza Warszawę. Bo tutaj, niestety, przerodziło się to w kompletny paraliż miasta i umysłów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski