Barbara Rotter-Stankiewicz: ZA MOICH CZASÓW
Wystarczy chwilę poobserwować tych "biedaków”, by się przekonać, że trzęsąca się staruszka cudownie ozdrowiała i chyżo mknie na przerwę obiadową, a o określonej porze kobieta z dzieckiem przy piersi zmienia się swym stanowiskiem z koleżanką, mającą nieco starsze, lecz rzekomo chore potomstwo. Żal tych malców, bo dzieciństwo mają nie do pozazdroszczenia, ale dawanie pieniędzy ich rodzicom nie poprawi losu maluchów. Wręcz przeciwnie – utwierdzi rodziców w przekonaniu, że żebranie "na dziecko” daje najlepsze efekty i nadal będą wykorzystywać to "narzędzie pracy”.
Nie wzruszają mnie serwowane na Plantach opowieści panów niemal fruwających na chuchu o licznej i pozbawionej środków do życia rodzinie ani też siedzący pod murem młodzieńcy, którzy przyznają szczerze, że zabrakło im na piwo.
Jest jeden wyjątek – "muzyk” z ul. Sławkowskiej. Repertuar ma ograniczony i specyficzny – kilka kościelnych pieśni granych na ustnej harmonijce. Siedzi w tym samym miejscu od ładnych kilku lat, a ludzie rzucają mu drobniaki. Mam jednak wrażenie, że nawet gdyby ich nie ofiarowali, grajek by się nie zrażał, tylko dalej powtarzał swoje melodie. Czuję do niego sentyment może dlatego, że przypomina mi innego proszącego o wsparcie muzyka, który stał zawsze z białą laską na rogu Szewskiej i Jagiellońskiej. Grał na skrzypcach. Nie potrafię ocenić, czy jego sztuka zasługiwała na wsparcie, ale konsekwencja i sytuacja – na pewno.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?