Od pierwszej sceny wiadomo, że znów olśni wizualnie. 10, 9, 8... Odliczanie jak na seansie hipnozy albo jak przy starcie statku kosmicznego. 3, 2, 1... Odlecieliśmy. Sztuka niby dzieje się w Zakopanem, ale tak naprawdę jesteśmy w innej galaktyce. Tam, gdzie nie ma znaczenia płeć (stąd np. narrator Witold, zwany Witolem, objawia się w postaci znakomitej roli Jaśminy Polak). Powoli obracająca się ściana, zarysowująca na scenie niemal nieustannie okrąg, zasłania i odkrywa. Pojawiające się wiszące symbole zmysłów - oko, usta, ręka - stają się dziwnym układem planetarnym ludzkiego postrzegania siebie, swoich relacji z innymi, otoczenia, wszechświata.
Zresztą wiszą nie tylko zmysły. Wiszą też aktorzy - jak Małgorzata Gorol, która gra wróbla. Ale jej zaklejone usta to symbol dość wymowny. To bowiem aktorka Teatru Polskiego we Wrocławiu, w którym nowy dyrektor Cezary Morawski wprowadza własne porządki, ruguje awangardowe spektakle i spiera się z publicznością i zespołem - zaklejającym sobie w proteście - a jakże! - usta taśmą klejącą. Wirująca w wizualnych trikach teatralna opowieść zaczyna się ocierać o rzeczywistość „tu i teraz”.
Jeśli mowa o poznaniu i rozpoznawaniu, nie mogło zabraknąć i innych odwołań do rzeczywistości nam bliższej i dalszej - czyli do popkultury. Od „Matrixa” po „Kubusia Puchatka”. A wszystko w bardzo atrakcyjnej - jak to u Garbaczewskiego bywa - formie wizualnej. Gra świateł i cieni, wpisana w atmosferę znakomita muzyka, ciekawe rozwiązania ruchu scenicznego (w czym pomaga ruchoma ściana), rozgrywanie niektórych wątków poza sceną, co widzowie mogą zobaczyć z pomocą kamery jako projekcję (z czego tego reżysera też już znamy). Ale niestety, po pewnym czasie (czyli godzinie mniej więcej) spektakl zaczyna nudzić. Ciągnie się i dłuży. Do tego nie wszystkie sceny równie zachwycają i dają się oswoić.
Pytaniem też pozostaje, o czym jest ten spektakl? Mam tu problem z odpowiedzią. Ale ważniejsze pytanie brzmi: czym jest „Kosmos” Gombrowicza? Jest poszukiwaniem sensu - ale doprowadzonym do absurdu. Potokiem myśli zalewających wyobraźnię. Takim, z którego wcale za dużo nie wynika. Jest próbą spojrzenia na to, jak obserwuje się świat z pomocą zmysłów. Jest zaglądaniem w głowę, biegiem po zapętlonych torach myśli. Jeśli tak to widzieć - owo „nic” staje się wymowne. Ale to tylko jedna z opcji.
Bo istnieje też ryzyko, że reżyser tekstu Gombrowicza po prostu nie przepracował. Albo przepracował, ale nic z tego nie wyniknęło. Czy to poważny zarzut? Odpowiedź zależna będzie od tego, czego oczekujemy od teatru. Wybitny nieżyjący już krytyk Konstanty Puzyna pisał w swoim eseju, że teatralna forma nie może być służebna wobec tekstu. Ale czy to oznacza, że może wypiąć się na jego znaczenia? I co zrobić, jeśli te znaczenia są tak nieuchwytne, że uciekają w sferę ponad słowami? Niestety, nie wiem, czy spektakl „Kosmos” daje wyczerpującą odpowiedź.
P.S. Po spektaklu dyrektor Narodowego Starego Teatru, Jan Klata, ogłosił wyniki plebiscytu publiczności na aktora i aktorkę tej sceny minionego sezonu. Tytuł zdobyli Marta Ścisłowicz i Juliusz Chrząstowski. Gratulujemy!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?