Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Genetyczne wyposażenie, czyli piosenki spowite magią teatru

Wacław Krupiński
Ewa Kornecka
Ewa Kornecka Fot. archiwum
Artyści Krakowa. Mimo nagród i splendorów, mimo skomponowania ponad tysiąca piosenek, mimo kilkunastu lat współpracy z kabaretem Olgi Lipińskiej EWA KORNECKA nie ma przesadnie nabożnego stosunku do swej muzyki. Ani poczucia sukcesu. Ale ma swój teatr!

Dziś, w drugiej części gali 52. Studenckiego Festiwalu Piosenki odbędzie się koncert „Konfiguracje. Nieobiektywna autobiografia Ewy K. opowiedziana za pomocą piosenek”. - Powinno być „Kornfiguracje” - śmieje Ewa Kornecka, kompozytorka, która do koncertu wybrała niespełna 20 piosenek z około tysiąca zgłoszonych do ZAIKS-u. Ilu nie zgłosiła? A pisze stale, choć ostatnio mniej…

Od trzech lat prowadzi bowiem Teatr Loch Camelot, ulokowany w miejscu rozsławionym przez kabaret o tej samej nazwie, który od zarania współtworzyła. Jest reżyserem, pomysłodawcą. To wieczory precyzyjnie wymyślone, z myślą dramaturgiczną, jak „Chodu i hop”, współtworzony z Michałem Chludzińskim, grany już czwarty sezon, jak komediowa opowieść z piosenkami „Sekret Panny Kazimiery” współpracującej z Kornecką od zawsze aktorki Starego Teatru Beaty Malczewskiej. Są uteatralnione recitale: „Casting” Marty Honzatko i „Dyrygentka” Joanny Wójtowicz.

- Mój teatr wypowiada się przez piosenkę, ona więc powinna korzystać z magii teatru - mówi Ewa Kornecka. Oczywiście grane są i recitale klasyczne: Joanny Trafas, Łady Gorpienko, Basi Stępniak-Wilk.

Jej teatr realizuje także spektakle na Noc Teatrów, Noc Poezji, jak i widowiska plenerowe i koncerty oratoryjne, prezentowane w ramach Nocy Cracovia Sacra. Wspierają ją wtedy wspaniale Ada Bystrzycka, czy Franka Jagielak - mistrzynie światła i obrazów wideo.

Zapala serca i umysły

- Ewa zapala serca i umysły. Z nią w każdej chwili chce się pracować. Oddana, lojalna, a siły ma niespożyte, ona jest coraz młodsza - mówi Beata Malczewska, która prezentuje też z Andrzejem Słabiakiem spektakl kabaretowo-muzyczny „Duet sceniczny w stanach krytycznych”. I jeszcze dodaje, że Ewa jest fantastyczną akompaniatorką. - Gra tak, jakby oddychała ze mną na scenie.

Dla Ewy Korneckiej muzyka była czymś oczywistym od dziecka, kiedy to przy pianinie babci, które ma do dzisiaj, układała pierwsze melodyjki. Albo na życzenie gości wygrywała jakieś wariacje... - Można by uznać, że byłam cudownym dzieckiem, bo też miałam po kim; bo druga babcia prowadziła kościelne chóry.

W szkole muzycznej wymyślała muzykę nadal, podobnie jak na użytek nauczycieli nazwiska jej rzekomych twórców. W liceum muzycznym działała już w zespole wokalno-instrumentalnym, z którym wojażowała po kraju i polskich budowach w krajach sąsiednich.

W PWSM wybrała dwa kierunki; teorię i kompozycję, na którą dostała się od razu, co było równie nieczęste, jak kobiety kompozytorki. Jednej z nielicznych - Krystyny Moszumańskiej-Nazar - została studentką, wcześniej był to Krzysztof Meyer. Z jego nauk zapamiętała i tę, że u prawdziwego kompozytora jest pełen kosz odrzuconych kartek i tylko ta jedna - na biurku. U nieprawdziwego w koszu jest jedna, za to na biurku - cały stos.

A że były to lata, kiedy uczelnia muzyczna zajmowała ten sam budynek co PWST, Ewa Kornecka szybko wpadła w sidła teatru. Zaczęła od teatru Groteska, który wtedy, w początkach lat 80. dawał kilkanaście premier w roku. Była pianistką, korepetytorką, nieraz dostawała jakieś role aktorskie.

Szybko też zaczęła pisać muzykę teatralną, z którego to powodu wędrowała po całej Polsce. Stworzyła muzykę do ok. 150 spektakli, reżyserowanych przez Warlikowskiego, Kwiecińskiego, Kępczyńskiego, Rościszew-skiego, ale też Jarockiego i Wajdę. Najbardziej ceniła takich, którzy potrafili przedstawić istotę sztuki, swoją wizję... W ostatnich latach ograniczyła tę aktywność, już się jej nie chce jeździć, dość ma pokoi gościnnych, a przede wszystkim ma teatr własny.

Pisze lewą ręką

Oczywiście obecnie technologia cyfrowa sprawia, że może muzykę nagrywać sama w domu i współpracować z odległymi teatrami bez opuszczania mieszkania, uczestnicząc w próbach on-line… - Nieraz zastanawiam się, jak ja pracowałam 20 lat temu? Bez komputera?! Od jakichś 15 lat nie zapisywałam papieru nutowego. Może i dobrze, bo piszę lewą ręką - śmieje się.

Gdy pytam o wspomnienia, zastanawia się, by wyznać, że nie przywiązuje wagi do przeszłości. Oczywiście były zdarzenia, których zapomnieć się nie da. Na przykład z Teatru Studyjnego w Łodzi, gdy muzyka poszła od tyłu, bowiem podczas ostatecznego montażu przedostatni fragment sklejono - był to czas magnetofonów szpulowych - odwracając taśmę.

- Aktorzy się ugotowali, ja z akustykiem - widząc, jak reżyser nam wygraża - schowaliśmy się pod parapet okna reżyserki - wspomina.

Nie da się też wymazać z pamięci kilkunastu lat współpracy z Olga Lipińską - aż do zniknięcia jej kabaretu z anteny TVP. Trafiła do tego programu przez występującego w nim Jacka Wójcickiego. Przepustką była jedna piosenka do wiersza Gałczyńskiego „La danse des Polonais”. Wniosła do kabaretu Lipińskiej elementy zabawy z muzyką klasyczną, trochę - jak mówi - akademickości... A że Olga Lipińska była znana ze swego „charakterku”, zdarzyło się na początku, że zbyt się uniosła, sprawiając, że Ewa wyszła ze studia nagrań, wsiadła w pociąg i udała się do Krakowa. - Od tego czasu Olga, a była dla mnie wielkim autorytetem, już na mnie głosu nie podniosła. Może obawiała się, że znów wsiądę do pociągu - mówi z uśmiechem, dodając, że do dziś pozostają w dobrej komitywie.

Sama Ewa Kornecka też potrafiła być furioso i kiedyś uwielbianej przez siebie Anny Polony omal nie udusiła, a na pewno zapowiedziała, że ją zabije...

30 lat W PWST

Spotykały się w krakowskiej PWST, w której kompozytorka spędziła 30 lat jako pedagog. Uczyła śpiewu i interpretacji piosenki. Ale również - jak mi kiedyś tłumaczyła - wiedzy o życiu, o sztuce. Bo przedmiot piosenka pozwala rozmawiać o wszystkim - jak śpiewać, jak stać na scenie, jak pokazać siebie, ale i o estetyce. Okazją do takich rozmów były także kolejne spektakle dyplomowe. Dwa lata temu odeszła. - Kiedy kolejny mój student został moim dziekanem, uznałam, że pora szukać nowych wyzwań.

Swymi uczniami i tak mogłaby Ewa Kornecka obsadzić nie jeden koncert, niektórzy zaśpiewają dzisiaj. Byli wśród nich: Joanna Liszowska, Maja Ostaszewska, Magdalena Walach, Joanna Kulig, Maciej Stuhr, Piotr Rogucki.

A zaczęła od współpracy z Martą Stebnicką. Pisała muzykę do spektakli w jej reżyserii, w tym do „Szalonej nocy”, w której debiutował Jacek Wójcicki, i do wielokrotnie nagradzanego „Balu w operze”.

To właśnie za interpretację piosenki Korneckiej „Sekretarka” do wiersza Gałczyńskiego Jacek Wójcicki otrzymał nagrodę na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Później piosenkami tej kompozytorki odnieśli sukces Przemysław Branny i Katarzyna Jamróz. Jej piosenki śpiewano także z powodzeniem w Opolu. „Tańcem na linie” Grand Prix wyśpiewali tam Katarzyna Jamróz i Przemysław Branny, nagrody III - Jamróz za „Julię” i Wójcicki - za „Nieszczęsne zwierzę”. Krakowska kompozytorka została z kolei w 1986 r. uhonorowana „za całokształt twórczości”. - To była dziwna nagroda, nawet nie wiem, czy regulaminowa; fakt, śpiewano kilka moich piosenek, bo to był koncert tzw. piosenki aktorskiej, niemal przeniesienie gali z wrocławskiego PPA.

Kompozytorka ma z nim kontakt, nadal zasiadając w kapitule przyznającej Nagrody im. Aleksandra Bardiniego.

Mimo nagród i splendorów nie ma przesadnie nabożnego stosunku do swej muzyki. Ani poczucia sukcesu.

Tyle pięknych piosenek

A przecież napisała tyle pięknych - jak interpretowane przez Beatę Malczewską „Wino samotnych” czy „Konie”, których teksty otrzymała od Jonasza Kofty. I napisane przez Bronisława Maja, wspomniane już „Taniec na linie” czy „Julia”, a stworzyli piosenek ponad sto; jedną z nich Maj obiecał dziś zaśpiewać! A jeszcze choćby „Żegnaj mi, Krakowie”, wiersz Mordechaja Gebirtiga, w tłumaczeniu Agnieszki Osieckiej, śpiewany przez André Ochodlo. To ze stworzonym przez niego w Sopocie Teatrem Atelier związała się Kornecka na lata. Jej kompozycje trafiały do spektakli: „Apetyt na śmierć”, „To nie miał być żart”, „My blue (New yiddish songs)”, „Moscow’52”…

- Mam świadomość, że jestem prawie ostatnia z wymierającego pokolenia piosenki, która miała tekst i muzykę. Z pokolenia stawiającego na piosenkę aktorską - mówiła mi kompozytorka kilka lat temu. I dodawała, że szczęśliwie zaczynała w lepszych dla muzyki teatralnej i piosenkowej czasach… Z tym większą radością biega do swego teatru w Zaułku Niewiernego Tomasza. To wspaniałe uwieńczenie tylu lat doświadczeń. - Za niewielkie pieniądze bawimy się z całym zespołem radośnie - dodaje, przywołując weekendy spędzane z przyjaciółmi aktorami i ekipą techniczną w Lochu Camelot. Cieszy ją grono zaufanych, w lot rozumiejących jej idee pasjonatów.

- Mam energię do prowadzenia zespołu, mam doskonałą pamięć muzyczną i dziesięć palców, którymi gram piosenki bez żadnych ćwiczeń, bo w ogóle mam łatwość do grania wszystkiego natychmiast... Ot, takie genetyczne wyposażenie - mówiła mi kilka lat temu.

Nic się nie zmieniło.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski