Nic nie wskazywało na to, że ta zwykła sobota może się skończyć dla rodziny państwa Skrzypków z Kłaja tragicznie. Jeszcze po południu wszyscy "urzędowali" w kuchni i smażyli faworki. Potem ojciec Roberta położył się spać, a mama poszła się wykąpać. Towarzyszyła jej córka, Beata.
Było koło 10 wieczór; Robert kręcił się jeszcze po kuchni. Nagle z łazienki usłyszał dziwny huk, więc nie namyślając się otworzył drzwi. Zobaczył, że mama i siostra leżą na podłodze. Nie próbował nawet budzić ojca - pobiegł po pomoc do sąsiedniego domu, do szwagra.
Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Szwagier wezwał pogotowie ratunkowe, przyjechały cztery karetki i zabrały do szpitala całą rodzinę. Właściwie - do szpitali, bo nieprzytomną mamę i Beatę, które najsilniej zatrute były tlenkiem węgla zawieziono do Krakowa, a Roberta i jego tatę do Bochni. Zawinił niesprawny piecyk gazowy w łazience i nieodpowiednia wentylacja.
Wydarzenia sobotniego wieczoru sprzed dwóch tygodni można odtworzyć tylko układając całość z tego, co mówi ojciec - pan Mieczysław - i co udaje się wydobyć od Roberta. Bo on sam, zapytany o to, co wtedy robił, odpowiada, że nie wie. Pomóc mu trzeba konkretnymi pytaniami - wtedy jest w stanie przypomnieć sobie poszczególne zdarzenia.
Wszyscy są z niego dumni
Robert jest znacznie upośledzony umysłowo. Urodził się z zespołem Downa i choć ma 37-lat, intelektualnie jest na poziomie małego dziecka. Mimo to w skrajnie dramatycznej sytuacji poradził sobie najlepiej, jak było można. Czy to tylko kwestia instynktu? Terapeutki z Warsztatów Terapii Zajęciowej w Podolanach nie mogą się nachwalić podopiecznego.
Gdy w poniedziałek, pierwszy raz po tygodniowej przerwie przyjechał na zajęcia do ośrodka, powitano go entuzjastycznie, jak na bohatera przystało. Dostał dyplom i prezent, wszyscy mu gratulowali i wypytywali o szczegóły.
To nie koniec. Wczoraj uhonorowali Roberta strażacy. Od tych z Komendy Powiatowej dostał statuetkę z soli, od druhów z gminy Gdów - wielkiego pluszowego miśka-strażaka. Wójt Zbigniew Wojas ufundował wieże akustyczne, bo znając Roberta od 14 lat wie, że bardzo lubi słuchać on muzyki.
Tak samo długo znają go kierująca Warsztatami Terapii Zajęciowej Romana Szlachetka-Mulik i terapeutka Maria Marosz. - Niejedna osoba, która jest w pełni sprawna umysłowo, nie wiedziałaby, co ma robić, a on poradził sobie tak znakomicie - mówi pani Maria.
I opowiada o Robercie. Gdy w 2001 roku przyszedł do ośrodka Fundacji WTZ, był zupełnie inny niż teraz - nieufny, postrzegający świat - dosłownie i bez przenośni - w czarnych kolorach.
Metamorfozy w warsztatach
- Wszystko, co wtedy rysował, było czarne... Tak było przez dwa lata - wspomina terapeutka. - Kiedyś Robert zniknął - nie mogłyśmy go znaleźć. Szukałyśmy po okolicy, wołałyśmy, przekonywałyśmy krzycząc, że się o niego martwimy. Odezwał się po godzinie, ale to był przełom. Zaufał nam... Gdy kiedyś mu powiedziałam, że się źle czuję i chyba umrę, zatroszczył się: Ty nie umrzesz! Jedz czosnek...
Większość podopiecznych WTZ przeszła taką metamorfozę. Trzeba było wiele czasu i cierpliwości, by Podolany stały się ich drugim domem. Teraz nie wyobrażają sobie życia bez zajęć w ośrodku. Tu nauczyli się współpracować z innymi, pomagać im, troszczyć o codzienne sprawy.
- Nasze dzieci uważają, że pomóc drugiemu to zaszczyt. Mogą się nie lubić, kłócić ze sobą, ale jeśli potrzeba, żeby jedno drugiemu zasznurowało but, nie ma problemu - natychmiast to robi - podkreśla Romana Szlachetka-Mulik. - Uczą się u nas zachowań społecznych, tolerancji dla innych, odpowiedzialności no i zdobywają wiele przydatnych na co dzień umiejętności.
Najcenniejsze perły
Tak jest już od kilkunastu lat. W tym roku doceniono działalność Fundacji Osób Niepełnosprawnych, w ramach której działają warsztaty i uhonorowano ją "Perłą Powiatu Wielickiego". Wyróżnienie wręczano tydzień po dramatycznych wydarzeniach w Kłaju. To bardzo cenna nagroda, ale to, co zrobił Robert, jest dla ludzi fundacji ogromną satysfakcją i nagrodą bezcenną.
Gdy pytam Roberta, co najbardziej lubi robić, okazuje się, że wycinać obrazki z gazet i pomagać w kuchni. Pomaganie w gospodarskich zajęciach ma zresztą zakodowane. - Robert nosi węgiel, drzewo, chodzi do sklepu - wylicza jego tato, pan Mieczysław. A Robert dodaje, że zakupy robi też w aptece, a w domu opiekuje się też swoimi dwoma kotkami. - Daję im zawsze jeść - mówi,
- Robert wyjeżdża z domu o 6 rano - opowiada pan Mieczysław - a wraca przed trzecią. Potem jest już w domu. Bardzo nam pomaga. To ważne, bo rodzice Roberta potrzebują pomocy - oboje mają już koło osiemdziesiątki.
- Tak to właśnie bywa - często rodzice niepełnosprawnych dzieci martwią się, co będzie, gdy odejdą albo się zestarzeją i nie będą już mogli im pomagać, a tymczasem okazuje się, że to dzieci mogą się nimi opiekować - zauważa Romana Szlachetka-Mulik.
Robert, jak każdy, ma marzenia. Bardzo chciałby być popularny - wziąć udział w "Szansie na sukces" albo w "Jaka to melodia". To, realnie patrząc, jest poza zasięgiem jego możliwości. Dokonał jednak czegoś o wiele ważniejszego.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?